Glad you took the time to say hello
: 28 lip 2021, 12:03
Camden nie narzekał na brak nudy tego dnia. Wezwano strażaków na akcję, gdzie był także Camden. Tym razem był to pożar, ale na szczęście nic się nikomu nie stało, bo była to jakaś stara hala, którą pewnie podpalił jakiś dzieciak dla żartu. Mimo to ogień mógł się rozprzestrzenić i niebezpieczeństwo większych szkód wisiało w powietrzu.
Po powrocie do remizy każdy zajął się sobą. Trzeba się było przecież doprowadzić do porządku, a także zdać raport z wyjazdu. Wszystko załatwiono sprawnie, a potem można się było zająć innymi sprawami.
Cam nie chciał po raz kolejny zajmować się gotowaniem, więc przemknął gdzieś niezauważony i zaczął sobie szukać zajęcia. Postanowił posprzątać w jednym z pomieszczeń. Zaczął pakować do kartonów rzeczy, które plątały się pod nogami i miał zamiar przenieść je do magazynu przy garażu.
Kiedy akurat wychodził z pudłem w rękach, prawie zderzył się z kimś w drzwiach. Prawie, bo wyhamował w ostatniej chwili i nie doszło do tego, na szczęście.
- Przepraszam, mało widać zza tego kartonu– owszem, było spore i nie zawsze wszystko miał na oku. Szedł na pamięć, nie spodziewając się zbyt wielu osób na drodze. Kiedy się wychylił zza niego i spojrzał na osobę, z którą mało co się nie zderzył, rozpoznał ją i powitał.
- Cześć – powiedział szybko. - Pewnie przyszłaś z wizytą do komendanta? - co innego mogłoby ją sprowadzać do tego miejsca? Raczej nic, więc powód był oczywisty.
- Jest chwilowo zajęty, z tego co widziałem. Rozmawiał przez telefon gdy wychodziłem – poinformował dziewczynę. - Jeśli zaczekasz trochę, na pewno cię przyjmie – nie wiedział, czy się umawiali na spotkanie, czy przyszła spontanicznie, ale przecież nie mieli aż tak wiele pracy, by nie przyjąć kogoś bliskiego.
- Wejdź, śmiało – zaprosił ją do środka, usuwając się z drogi. Minął ją i poszedł w swoją stronę. Odniósł pudło tak, gdzie chciał i wrócił, by rozejrzeć się jeszcze za czymś do wyniesienia.
Gdy zobaczył, że Cobie siedziała sobie w kącie bez towarzystwa, w dodatku nikt się nie uwijał w części kuchennej, zapytał wprost:
- Napijesz się czegoś? - Jefferson zawsze był uprzejmy, taką miał naturę. Może i bywał kiedyś samotnikiem, ale jak chciał, to potrafił być towarzyski. Poza tym nie chciał, by gość był niezadowolony i mówił, że strażacy są niemili. Nie winił nikogo za to, że zostawili ją samą. Po akcji pewnie większość chciała odetchnąć, co było zrozumiałe. On sam najchętniej by się zdrzemnął, ale ani to nie było możliwe, ani też podobne do niego – raczej wolał sobie czymś zająć czas, by szybciej minął do końca zmiany.
Cobie Finnigan-Hayes
Po powrocie do remizy każdy zajął się sobą. Trzeba się było przecież doprowadzić do porządku, a także zdać raport z wyjazdu. Wszystko załatwiono sprawnie, a potem można się było zająć innymi sprawami.
Cam nie chciał po raz kolejny zajmować się gotowaniem, więc przemknął gdzieś niezauważony i zaczął sobie szukać zajęcia. Postanowił posprzątać w jednym z pomieszczeń. Zaczął pakować do kartonów rzeczy, które plątały się pod nogami i miał zamiar przenieść je do magazynu przy garażu.
Kiedy akurat wychodził z pudłem w rękach, prawie zderzył się z kimś w drzwiach. Prawie, bo wyhamował w ostatniej chwili i nie doszło do tego, na szczęście.
- Przepraszam, mało widać zza tego kartonu– owszem, było spore i nie zawsze wszystko miał na oku. Szedł na pamięć, nie spodziewając się zbyt wielu osób na drodze. Kiedy się wychylił zza niego i spojrzał na osobę, z którą mało co się nie zderzył, rozpoznał ją i powitał.
- Cześć – powiedział szybko. - Pewnie przyszłaś z wizytą do komendanta? - co innego mogłoby ją sprowadzać do tego miejsca? Raczej nic, więc powód był oczywisty.
- Jest chwilowo zajęty, z tego co widziałem. Rozmawiał przez telefon gdy wychodziłem – poinformował dziewczynę. - Jeśli zaczekasz trochę, na pewno cię przyjmie – nie wiedział, czy się umawiali na spotkanie, czy przyszła spontanicznie, ale przecież nie mieli aż tak wiele pracy, by nie przyjąć kogoś bliskiego.
- Wejdź, śmiało – zaprosił ją do środka, usuwając się z drogi. Minął ją i poszedł w swoją stronę. Odniósł pudło tak, gdzie chciał i wrócił, by rozejrzeć się jeszcze za czymś do wyniesienia.
Gdy zobaczył, że Cobie siedziała sobie w kącie bez towarzystwa, w dodatku nikt się nie uwijał w części kuchennej, zapytał wprost:
- Napijesz się czegoś? - Jefferson zawsze był uprzejmy, taką miał naturę. Może i bywał kiedyś samotnikiem, ale jak chciał, to potrafił być towarzyski. Poza tym nie chciał, by gość był niezadowolony i mówił, że strażacy są niemili. Nie winił nikogo za to, że zostawili ją samą. Po akcji pewnie większość chciała odetchnąć, co było zrozumiałe. On sam najchętniej by się zdrzemnął, ale ani to nie było możliwe, ani też podobne do niego – raczej wolał sobie czymś zająć czas, by szybciej minął do końca zmiany.
Cobie Finnigan-Hayes