: 18 sie 2021, 15:30
Na szczęście cały wypadek wyglądał groźniej, niż to ile szkód spowodował w rzeczywistości. Hope mogła wrócić do domu. No właśnie — mogła. Ale czy miała jak się tam dostać? Widok Nemo na korytarzu naprawdę sprawił, że poczuła ciepło na sercu. Może był to znak, że małymi kroczkami i wraz z upływającym czasem uda im się odbudować wzajemną relację. Z pominięciem tego ostatniego etapu, jakim był “błąd”.
Coś znajomego, coś bardzo odległego przebudziło się w niej, gdy tak wybudzony gwałtownie powiedział jej imię. Wspólne dyżury wiązały się przecież z tym, że kiedyś spali na zmianę. Że kiedyś dyżury były czymś wyczekiwanym. A teraz? Teraz sama próbowała zbudować mur, który miałby ją ochronić. Przed nim.
- Wszystko w porządku. Kilka stłuczeń, siniaków, ale nic złamanego. Nie będziesz musiał mnie składać. - Spróbowała zażartować, ale skrzywiła się, bo żebra wciąż ją bolały. Może i były całe, ale nie oznaczało to, że powinna się forsować. - [b Daj mi odsapnąć. [/b] - Powiedziała i zajęła miejsce, z którego on przed chwilą wstał.
Spojrzała na baton, potem na niego. Pamiętał, że je uwielbiała. Dlaczego takie pierdoły potrafiły ją tak cieszyć?
- Wiesz, że nie musiałeś tu czekać? - Może mu coś chlapnęła zaraz po wypadku i przejął się. A przecież nie było z nią tak źle.
- Prywatna opieka zdrowotna. No proszę… - Nie miała nawet chęci, czy siły się kłócić. - Dziękuje Nemo… Dziękuję, że się wtedy zatrzymałeś… - Że mi pomogłeś, że o mnie zadbałeś. Że byłeś. - Ale teraz znów jestem pewna, że chcesz mnie zabić cukrzycą… - Pokręciła głową, ale nic więcej nie powiedziała w tej sprawie, bo wgryzła się w batonik. - Tony nie odbiera… - Powiedziała niespodziewanie pomiędzy jednym kęsem, a drugim. - Zaraz zamówię sobie taksówkę, więc jak chcesz, to możesz wrócić do domu. - Dodała.
Nemo Delany
Coś znajomego, coś bardzo odległego przebudziło się w niej, gdy tak wybudzony gwałtownie powiedział jej imię. Wspólne dyżury wiązały się przecież z tym, że kiedyś spali na zmianę. Że kiedyś dyżury były czymś wyczekiwanym. A teraz? Teraz sama próbowała zbudować mur, który miałby ją ochronić. Przed nim.
- Wszystko w porządku. Kilka stłuczeń, siniaków, ale nic złamanego. Nie będziesz musiał mnie składać. - Spróbowała zażartować, ale skrzywiła się, bo żebra wciąż ją bolały. Może i były całe, ale nie oznaczało to, że powinna się forsować. - [b Daj mi odsapnąć. [/b] - Powiedziała i zajęła miejsce, z którego on przed chwilą wstał.
Spojrzała na baton, potem na niego. Pamiętał, że je uwielbiała. Dlaczego takie pierdoły potrafiły ją tak cieszyć?
- Wiesz, że nie musiałeś tu czekać? - Może mu coś chlapnęła zaraz po wypadku i przejął się. A przecież nie było z nią tak źle.
- Prywatna opieka zdrowotna. No proszę… - Nie miała nawet chęci, czy siły się kłócić. - Dziękuje Nemo… Dziękuję, że się wtedy zatrzymałeś… - Że mi pomogłeś, że o mnie zadbałeś. Że byłeś. - Ale teraz znów jestem pewna, że chcesz mnie zabić cukrzycą… - Pokręciła głową, ale nic więcej nie powiedziała w tej sprawie, bo wgryzła się w batonik. - Tony nie odbiera… - Powiedziała niespodziewanie pomiędzy jednym kęsem, a drugim. - Zaraz zamówię sobie taksówkę, więc jak chcesz, to możesz wrócić do domu. - Dodała.
Nemo Delany