: 23 lis 2021, 18:48
Thadeus również pamiętał wszystkie te przyjaźnie ze szkolnej ławki, które to miały trwać latami. Za każdym razem, gdy poznawał kogoś, kto z biegiem czasu stawał się bliski jego sercu, marzył, aby relacja trwała do później starości. Liczył na masę wspomnień, uśmiechów i przygód, które podtrzymywały go na duchu w pochmurne dni. Niestety podobnie jak w przypadku Verde, on również nie miał tak wiele szczęścia jeśli w kwestii reakcji międzyludzkich. Owszem część przyjaźni ze szkolnej ławki przetrwała próbę czasu, pozostając w podobnej lub nieco rozluźnionej formie. Natomiast były to tylko nieliczne wyjątki, osoby, które z różnych przyczyn postanowiły pozostać z nim w kontakcie mimo dzielących ich kilometrów a z czasem także wielu innych piętrzących się przeszkód czy różnic na nowo kształtujących się charakterów. W jego przypadku tym przełomowym momentem, który sprawił, że grono jego przyjaciół zdecydowanie się uszczupliło, był moment przeprowadzki z Sydney, wiążący się równocześnie z ostatecznym porzuceniem kariery ekonomisty. Powiedzmy, że korporacyjna śmietanka nie bardzo odnajdywała się w towarzystwie świeżo upieczonego strażaka.
Z Verde było zupełnie inaczej, choć podobnie jak w przypadku innych relacji sprzed lat i ta nie zdołała przerwać burzliwych czasów dorastania. Niegdyś stanowowili naprawdę zgrany duet, osiedlowych włóczykijów, którzy czując się świetnie we własnym towarzystwie ,potrafili spędzac całe dnie na dworze,eksplorując najbliższą okolicę. Razem wspinali się po drzewach, budowali zamki z piasku, wywoływali duchy i śmiali się do rozpuku. Wcześniej ich reakcja była zupełnie kumpleska. Niewinna, dziecięca i przepełniona tą łobuzerską iskrą, którą dalej dostrzegał w spojrzeniu Verde.
Choć w momentach takich jak ten, rozumiał doskonale, że już nie są tymi łobuziakami sprzed lat. On wyrósł już z walki na szyszki, a stojąca obok niego brunetka w niczym nie przypominała rozrabiaki w trampkach i ogrodniczkach. Niezmiennie jednak wciąż potrafiła stawić, że w tej krótkich chwili czuł się szczęśliwy jak nigdy. Zupełnie jakby, momentalnie cofneli się w czasie, zostając wszystkie problemy za sobą. Dlatego, więc postanowił nie rozpamiętywać przeszłości a do tego co było przed nimi podejść z typowym sobie luzem. Co będzie, to będzie, nawet jeśli ich przyszłość okaże się równie ulotna i nieuchwytna co przeszłość.
-Ty skaczesz, ja nie skaczę Rose.- zawtórował jej rozbawiony tym nagłym oburzeniem. -Było zdecydowanie prościej. Jak przypomnę sobie to, co kiedyś uważałem za swoje największe problemy, cholera byłbym najszczęśliwszym na świecie, gdybym do końca roku mógł martwić się tylko tym czy mama nagra mi na kasetę nowe odcinki scobiego doo.- westchnął, po czym zaśmiał się krótko. Z perspektywy czasu jego dziecięce bolączki sprawiały wrażenie czegoś tak nieistotnego jak zeszłoroczny śnieg. Głupie, dziecinne i naiwne. Jednak przed laty to właśnie one spędzały mu sen z powiek. Pytanie tylko, czy wspomnieniu tego, co teraz uważał za nie do pokonania za. Parę lat będzie towarzyszył podobny wybuch śmiechu? -Teraz w zasadzie możemy zrobić, co tylko chcemy i w tym tkwi problem.- podsumował, bo taka była w jego odczuciu prawda. Mogli robić, co tylko przyszło im do głowy. Świat w teorii stał przed nimi otworem, wraz z całym swym urokiem. Sęk w tym, że i konsekwencje czaiły się na horyzoncie, a wraz z wiekiem dawna spontaniczność zdawała się zupełnie nieosiągalna. Nawet jeśli podczas ich krótkiego spaceru po parku czuł, że wszystko, o czym pomyśli, jest w zasięgu ręki.
Verde Hillbury
Z Verde było zupełnie inaczej, choć podobnie jak w przypadku innych relacji sprzed lat i ta nie zdołała przerwać burzliwych czasów dorastania. Niegdyś stanowowili naprawdę zgrany duet, osiedlowych włóczykijów, którzy czując się świetnie we własnym towarzystwie ,potrafili spędzac całe dnie na dworze,eksplorując najbliższą okolicę. Razem wspinali się po drzewach, budowali zamki z piasku, wywoływali duchy i śmiali się do rozpuku. Wcześniej ich reakcja była zupełnie kumpleska. Niewinna, dziecięca i przepełniona tą łobuzerską iskrą, którą dalej dostrzegał w spojrzeniu Verde.
Choć w momentach takich jak ten, rozumiał doskonale, że już nie są tymi łobuziakami sprzed lat. On wyrósł już z walki na szyszki, a stojąca obok niego brunetka w niczym nie przypominała rozrabiaki w trampkach i ogrodniczkach. Niezmiennie jednak wciąż potrafiła stawić, że w tej krótkich chwili czuł się szczęśliwy jak nigdy. Zupełnie jakby, momentalnie cofneli się w czasie, zostając wszystkie problemy za sobą. Dlatego, więc postanowił nie rozpamiętywać przeszłości a do tego co było przed nimi podejść z typowym sobie luzem. Co będzie, to będzie, nawet jeśli ich przyszłość okaże się równie ulotna i nieuchwytna co przeszłość.
-Ty skaczesz, ja nie skaczę Rose.- zawtórował jej rozbawiony tym nagłym oburzeniem. -Było zdecydowanie prościej. Jak przypomnę sobie to, co kiedyś uważałem za swoje największe problemy, cholera byłbym najszczęśliwszym na świecie, gdybym do końca roku mógł martwić się tylko tym czy mama nagra mi na kasetę nowe odcinki scobiego doo.- westchnął, po czym zaśmiał się krótko. Z perspektywy czasu jego dziecięce bolączki sprawiały wrażenie czegoś tak nieistotnego jak zeszłoroczny śnieg. Głupie, dziecinne i naiwne. Jednak przed laty to właśnie one spędzały mu sen z powiek. Pytanie tylko, czy wspomnieniu tego, co teraz uważał za nie do pokonania za. Parę lat będzie towarzyszył podobny wybuch śmiechu? -Teraz w zasadzie możemy zrobić, co tylko chcemy i w tym tkwi problem.- podsumował, bo taka była w jego odczuciu prawda. Mogli robić, co tylko przyszło im do głowy. Świat w teorii stał przed nimi otworem, wraz z całym swym urokiem. Sęk w tym, że i konsekwencje czaiły się na horyzoncie, a wraz z wiekiem dawna spontaniczność zdawała się zupełnie nieosiągalna. Nawet jeśli podczas ich krótkiego spaceru po parku czuł, że wszystko, o czym pomyśli, jest w zasięgu ręki.
Verde Hillbury