Hey Jude, don't let me down
: 23 lip 2021, 18:41
Dzień dobry, ja chciałbym się wypisać.
Powtarzał sobie te słowa w głowie z manią dziecka uczącego się w ostatniej chwili na szkolne wystąpienie. Jakby za moment, w chwili nieuwagi i rozproszenia, te sześć krótkich wyrazów miało zostać nieodwracalnie wymazanych z jego umysłu. Jakby ten był jakąś pieprzoną tablicą, a wszystkie jego myśli zapisywane były na niej tanią kredą, mogącą zetrzeć się za sprawą nawet najmniejszego podmuchu wiatru. Warto więc zaznaczyć, że w głowie Geordana Balmonta szalało tornado.
- Dzień dobry, ja chciałbym się wypisać - powiedział, wypuszczając powietrze ustępujące poczuciu ulgi. Tak był skupiony na tym, by nie przeinaczyć powtarzanego non stop zdania, że nawet nie zwrócił uwagi na osobę, która siedziała w recepcji. Właściwie, nawet nie wiedział, czy ktokolwiek tam siedział. Ale siedział. Uśmiechnął się więc jeszcze, dość koślawo, czując się, jakby pod bluzką skrywał sześciopak skradzionego piwa, które ekspedientka widziałaby za sprawą nabytego w oczach rentgenu. Strach ten było okropnie durny, jako że ustalił już szczegóły z doktor Pelletier, a więc absolutnie nie powinien czuć się teraz jak zbieg - wszystko przebiegało zgodnie z prawem. Teraz musiał tylko wypełnić jakieś papiery i mógł opuścić ten przeklęty szpital już na zawsze. Coś mu się jednak nie spodobało w spojrzeniu kobiety przyjmującej jego wypis. Coś... Coś było nie tak. Potwierdziły to jej słowa: proszę, usiądź, zaraz ktoś do ciebie podejdzie.
Nie, nikt nie miał do niego podejść. Miał dostać papiery. Już, teraz. W scenariuszu napisanym specjalnie dla niego przez Hope, ta sytuacja właśnie tak miała się potoczyć - natychmiastowym wręczeniem odpowiednich dokumentów.
Wiedząc jednak, że jego umysł nie działa jeszcze prawidłowo (i pewnie nigdy działać nie będzie), nie ośmielił się zbuntować. Uznawszy, że wyniuchany spisek wyłącznie sobie wmówił (ostatnio twierdził przecież, że tutejszy cieć jest wysłanym z Afganistanu agentem zobowiązanym do dobicia go), usiadł na krześle tak, jak mu to poleciła. I czekał. Przyglądał się jej. Widział, jak uniosła do ucha komórkę, rzuciła na niego przelotne spojrzenie, a potem prędko odeszła kilka metrów dalej. A później, jak powtórzyła tę czynność dwukrotnie. Jak rozkazała coś innym recepcjonistkom, jak się zdenerwowała. Jak go obserwowała, nie patrząc się przy tym jakby wcale na niego. Czuł już, że jego podejrzliwość była słuszna w tym przypadku. Podniósł się ostrożnie, wspierając na powierzchni krzesła dłonie, a potem równie ostrożnie podszedł do blatu recepcji. Prawie jak polujący drapieżnik, mający za chwilę rzucić się na swoją ofiarę. I cóż... Tak też się stało. Może nie rzucił się na nią dosłownie, ale ton jego głosu zdecydowanie rozszarpał kobietę na strzępy. Nie potrafiąc nad sobą zapanować, od kontuaru musieli odciągnąć go siłą ochroniarze. Umazał się krwią kapiącą z nosa jednego z nich, który za sprawą nieposkromionych ruchów Geordana leżał teraz na podłodze, łapiąc się za nos, a sam poczuł, jak rozerwała mu się koszula w okolicy podbrzusza. I gdyby nie spostrzegł nagle przyglądającego się mu przyjaciela, z pewnością kontynuowałby ten taniec opętania i nie pozwoliłby docisnąć się do zimnych jak śnieg kafelek.
A przecież on chciał się tylko wypisać.
jude westbrook
Powtarzał sobie te słowa w głowie z manią dziecka uczącego się w ostatniej chwili na szkolne wystąpienie. Jakby za moment, w chwili nieuwagi i rozproszenia, te sześć krótkich wyrazów miało zostać nieodwracalnie wymazanych z jego umysłu. Jakby ten był jakąś pieprzoną tablicą, a wszystkie jego myśli zapisywane były na niej tanią kredą, mogącą zetrzeć się za sprawą nawet najmniejszego podmuchu wiatru. Warto więc zaznaczyć, że w głowie Geordana Balmonta szalało tornado.
- Dzień dobry, ja chciałbym się wypisać - powiedział, wypuszczając powietrze ustępujące poczuciu ulgi. Tak był skupiony na tym, by nie przeinaczyć powtarzanego non stop zdania, że nawet nie zwrócił uwagi na osobę, która siedziała w recepcji. Właściwie, nawet nie wiedział, czy ktokolwiek tam siedział. Ale siedział. Uśmiechnął się więc jeszcze, dość koślawo, czując się, jakby pod bluzką skrywał sześciopak skradzionego piwa, które ekspedientka widziałaby za sprawą nabytego w oczach rentgenu. Strach ten było okropnie durny, jako że ustalił już szczegóły z doktor Pelletier, a więc absolutnie nie powinien czuć się teraz jak zbieg - wszystko przebiegało zgodnie z prawem. Teraz musiał tylko wypełnić jakieś papiery i mógł opuścić ten przeklęty szpital już na zawsze. Coś mu się jednak nie spodobało w spojrzeniu kobiety przyjmującej jego wypis. Coś... Coś było nie tak. Potwierdziły to jej słowa: proszę, usiądź, zaraz ktoś do ciebie podejdzie.
Nie, nikt nie miał do niego podejść. Miał dostać papiery. Już, teraz. W scenariuszu napisanym specjalnie dla niego przez Hope, ta sytuacja właśnie tak miała się potoczyć - natychmiastowym wręczeniem odpowiednich dokumentów.
Wiedząc jednak, że jego umysł nie działa jeszcze prawidłowo (i pewnie nigdy działać nie będzie), nie ośmielił się zbuntować. Uznawszy, że wyniuchany spisek wyłącznie sobie wmówił (ostatnio twierdził przecież, że tutejszy cieć jest wysłanym z Afganistanu agentem zobowiązanym do dobicia go), usiadł na krześle tak, jak mu to poleciła. I czekał. Przyglądał się jej. Widział, jak uniosła do ucha komórkę, rzuciła na niego przelotne spojrzenie, a potem prędko odeszła kilka metrów dalej. A później, jak powtórzyła tę czynność dwukrotnie. Jak rozkazała coś innym recepcjonistkom, jak się zdenerwowała. Jak go obserwowała, nie patrząc się przy tym jakby wcale na niego. Czuł już, że jego podejrzliwość była słuszna w tym przypadku. Podniósł się ostrożnie, wspierając na powierzchni krzesła dłonie, a potem równie ostrożnie podszedł do blatu recepcji. Prawie jak polujący drapieżnik, mający za chwilę rzucić się na swoją ofiarę. I cóż... Tak też się stało. Może nie rzucił się na nią dosłownie, ale ton jego głosu zdecydowanie rozszarpał kobietę na strzępy. Nie potrafiąc nad sobą zapanować, od kontuaru musieli odciągnąć go siłą ochroniarze. Umazał się krwią kapiącą z nosa jednego z nich, który za sprawą nieposkromionych ruchów Geordana leżał teraz na podłodze, łapiąc się za nos, a sam poczuł, jak rozerwała mu się koszula w okolicy podbrzusza. I gdyby nie spostrzegł nagle przyglądającego się mu przyjaciela, z pewnością kontynuowałby ten taniec opętania i nie pozwoliłby docisnąć się do zimnych jak śnieg kafelek.
A przecież on chciał się tylko wypisać.
jude westbrook