Where the hell are those papers to sign?
: 23 lip 2021, 17:18
Za długo już powierzał swe życie w czyjeś ręce. Za długo oglądał te cztery ściany w kolorze spranej zieleni i za długo powtarzał słowa "nic mi nie jest, czuję się dobrze". Za długo kłamał. Za mało za to spał i za mało oddychał. To niedorzeczne, prawda? Zapominać o oddychaniu. To tak jakby o całym życiu zapomnieć, ale w jego przypadku i to się zdarzyło, wtedy, tego ósmego miesiąca w Afganistanie, w ciemnej prowizorycznej piwnicy, kiedy leżał na plecach, przez kraty w oknie spoglądał na tysiące oślepiających światełek (nie zdając sobie nawet sprawy, że to gwiazdy) i pewny był, że jest już martwy. Skąd miał wiedzieć, że tak nie było? Skąd miał wiedzieć, że śmierć różni się jakoś od życia? Czy ktokolwiek to wiedział? Czy te stany różniły się w ogóle czymkolwiek? W Cairns Hospital przekonał się, że nie, bynajmniej się nie różniły.
Leżąc już któryś tydzień w łóżku o chłodnej bieli, nie miał do robienia nic, prócz myślenia. A myśli... Myśli jego były zwodnicze. Myśli nienawidził teraz najbardziej. Myśli były tym, co zdradziło go jako pierwsze. Cóż, a jednak został przyparty do muru - nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni. I tak leżąc i próbując odszukać w swoim umyśle sens, nagle pojawiła się decyzja: czas się wypisać ze szpitala. Wiedział, że niektóre pielęgniarki, kiedy myślały, że śpi, szeptały do siebie "on oszalał", ale oszaleć to on dopiero mógł przez to ciągłe leżenie. Kolejna absurdalne spostrzeżenie - tego leżenia bał się bardziej, niż wspomnień o roku spędzonym w otchłani Azji. Tej cudzej opieki bał się najbardziej, którą tu dostawał nieustannie. I tak, tak, pewnie powinien być wdzięczny, że go uratowano, że pozszywano, że nakarmiono. Że rzekomo wyzwolono, choć uważał, że wolnoć już nie istnieje. Nawet nie pamiętał, ile trudu sobie zadali, by wrócić go do żywych - gdy go znaleźli, był w tak kiepskim stanie, że wprowadzić go musieli w śpiączkę farmakologiczną. Jego lekarka zdradziła mu kiedyś, że całe ciało postanowiło się wtedy zbuntować, że organy wypowiedziały mu wojnę, przestając dłużej pełnić funkcję sprzymierzeńca. Że cudem przeżył i że do dziś wiele lekarzy zachodzi w głowę, jak udało mu się wyślizgnąć śmierci. Ale on się nie wyrwał z jej uścisku, skądże - on po prostu przyniósł ją ze sobą do tego świata. I nikt nie zdawał się tego rozumieć. Ona na pewno nie rozumiała. Widząc jak wchodzi do jego sali, w tym swoim kitlu lśniącym czystością i jak bazgrze coś na tablecie, podniósł się trochę do góry, poprawiając poduszkę pod plecami i złączył palce dłoni leżących na brzuchu. - Pani Pelltiter... Pelletier - zaczął, już na wstępie mając problem z przypomnieniem sobie nazwiska kobiety, która przebywała u niego tak często. Samo mówienie sprawiało mu wiele trudu - przez kilka miesięcy nie odzywał się wcale i odwykł od tego. Kiedy wybudził się ze śpiączki, prawie nikt nie potrafił go zrozumieć. On sam siebie także nie bardzo. A teraz... Jego rosyjski akcent jakby się wybijał, ale czy to na pewno był ten akcent? Czy może po prostu to puste ciało nie potrafiło sobie poradzić z podstawowymi umiejętnościami, jakie próbowano w nie na siłę wepchnąć? - Ja już dziękuję. Za to leżenie. Chciałbym już wyjść. Jak to... Wypisać się, o - czuł się żałośnie. Nawet na nią nie patrzył, bo wstydził się na kimkolwiek zawiesić wzrok w tym stanie. Na miłość boską, kiedy ktoś nie potrafił przypomnieć sobie tak prostego słowa jak "wypisać", to było to niepodważalnym dowodem na to, że nie warto było poświęcać więcej czasu na sklejanie tak zniszczonego już naczynia, wypełnionego... niczym, zupełnie niczym.
Hope Pelletier
Leżąc już któryś tydzień w łóżku o chłodnej bieli, nie miał do robienia nic, prócz myślenia. A myśli... Myśli jego były zwodnicze. Myśli nienawidził teraz najbardziej. Myśli były tym, co zdradziło go jako pierwsze. Cóż, a jednak został przyparty do muru - nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni. I tak leżąc i próbując odszukać w swoim umyśle sens, nagle pojawiła się decyzja: czas się wypisać ze szpitala. Wiedział, że niektóre pielęgniarki, kiedy myślały, że śpi, szeptały do siebie "on oszalał", ale oszaleć to on dopiero mógł przez to ciągłe leżenie. Kolejna absurdalne spostrzeżenie - tego leżenia bał się bardziej, niż wspomnień o roku spędzonym w otchłani Azji. Tej cudzej opieki bał się najbardziej, którą tu dostawał nieustannie. I tak, tak, pewnie powinien być wdzięczny, że go uratowano, że pozszywano, że nakarmiono. Że rzekomo wyzwolono, choć uważał, że wolnoć już nie istnieje. Nawet nie pamiętał, ile trudu sobie zadali, by wrócić go do żywych - gdy go znaleźli, był w tak kiepskim stanie, że wprowadzić go musieli w śpiączkę farmakologiczną. Jego lekarka zdradziła mu kiedyś, że całe ciało postanowiło się wtedy zbuntować, że organy wypowiedziały mu wojnę, przestając dłużej pełnić funkcję sprzymierzeńca. Że cudem przeżył i że do dziś wiele lekarzy zachodzi w głowę, jak udało mu się wyślizgnąć śmierci. Ale on się nie wyrwał z jej uścisku, skądże - on po prostu przyniósł ją ze sobą do tego świata. I nikt nie zdawał się tego rozumieć. Ona na pewno nie rozumiała. Widząc jak wchodzi do jego sali, w tym swoim kitlu lśniącym czystością i jak bazgrze coś na tablecie, podniósł się trochę do góry, poprawiając poduszkę pod plecami i złączył palce dłoni leżących na brzuchu. - Pani Pelltiter... Pelletier - zaczął, już na wstępie mając problem z przypomnieniem sobie nazwiska kobiety, która przebywała u niego tak często. Samo mówienie sprawiało mu wiele trudu - przez kilka miesięcy nie odzywał się wcale i odwykł od tego. Kiedy wybudził się ze śpiączki, prawie nikt nie potrafił go zrozumieć. On sam siebie także nie bardzo. A teraz... Jego rosyjski akcent jakby się wybijał, ale czy to na pewno był ten akcent? Czy może po prostu to puste ciało nie potrafiło sobie poradzić z podstawowymi umiejętnościami, jakie próbowano w nie na siłę wepchnąć? - Ja już dziękuję. Za to leżenie. Chciałbym już wyjść. Jak to... Wypisać się, o - czuł się żałośnie. Nawet na nią nie patrzył, bo wstydził się na kimkolwiek zawiesić wzrok w tym stanie. Na miłość boską, kiedy ktoś nie potrafił przypomnieć sobie tak prostego słowa jak "wypisać", to było to niepodważalnym dowodem na to, że nie warto było poświęcać więcej czasu na sklejanie tak zniszczonego już naczynia, wypełnionego... niczym, zupełnie niczym.
Hope Pelletier