I'm everything they said I would be…
: 22 lip 2021, 11:16
Możliwe, że gdyby wzrok Anthonego sięgał nieco dalej niż poza koniec własnego nosa, ten szybciej zorientowałby się, że w Lorne Bay nie powinni szukać, ani kwiaciarni, ani pomocnika weselnego. Przecież doskonale wiedział o marzeniach Rissy. Właściwie gdzieś, między słowami wymienionymi w nielicznych rozmowach z Francisem, mógł wyłapać informację, że otworzyła własny biznes, ale skutecznie nie przyjmował ich do wiadomości. Minęło sporo czasu, a on temat Laurissy zmiatał pod dywan i nie rozumiał dlaczego. W gruncie rzeczy to była jego decyzja by odejść. Zasmakował wielkiego świata i nagle wizja uwiązania się do jednej kobiety na resztę życia zaczęła go przerażać. Tylko, że z drugiej strony to co było między nim, a Rissą nosiło znamiona prawdziwej miłości. W przeciwnym wypadku nie byliby ze sobą sześciu lat, a on nie myślałby o pierścionku....
Jednak los rozdzielił ich ścieżki, a Tony klęknął przed inną kobietą. Ta też kobieta zatrudniła nową kwiaciarkę, bo obecna niekoniecznie była najłatwiejsza w obsłudze. W sumie poniekąd to też wina Tonego, który wiecznie na nic nie miał czasu pozostawiając ślubne obowiązki na głowie Hope. Tym jednak razem obiecał się zaangażować, więć gdy prosiła, aby odebrał jakieś próbki, czy projekty, czy Bóg jeden wie co z miejscej kwiaciarni, bez słowa, po pracy udał się w to miejsce.
Było przyjemne... Niezwykle klimatyczne i zadbane. Widać było, że ktokolwiek tę kwiaciarnię prowadził, przykładał wielką wagę do detali. Jak na taką zapchajdziurę jak Lorne, od tego miejsca biła trudna do wyjaśnienia aura profesjonalizmu.
- Halo? - Anthony przeszedł przez próg i rozejrzał się między doniczkami i półkami za jakąś żywą duszą, ale w kwiaciarni panowała zupełna cisza. - Sorry, na czym skończyliśmy? - Jednocześnie nadal prowadził rozmowę z jednym zw wspólników i niekoniecznie miał zamiar ją przerywać. - Jest tu ktoś? - Zapytał raz jeszcze, ale znów odpowiedziało mu milczenie - Eh, to nic ważnego. Hope wysłała mnie do jakiejś kwiaciarni, ale coś czuję, że to znów będzie nie wypał - zaczął narzekać. - HALO? - Znów głośniej zawołał w eter, a potem podszedł do jakiejś monstery i uderzył w wielki liść kilka razy palcem. - A nic mi nie mów. Nie mam, kurwa, czasu na takie akcje. Miałem tylko wejść zabrać coś i wracać, a póki co tylko marnuję swój czas - burknął. Dodawał sobie, ale był rozdrażniony i nie miał w sobie krzty wyrozumiałości. Widział to jako szybką sprawę do załatwienia, a obecnie kręcił się między pułkami i stołami wypełnionymi roślinami i nie bardzo wiedział co powinien zrobić. Z chęcią by wyszedł, ale wtedy naraziłby się Hope, a więc dalej stał i czekał, chociaż powoli tracił już cierpliwość.
Laurissa Hemingway
Jednak los rozdzielił ich ścieżki, a Tony klęknął przed inną kobietą. Ta też kobieta zatrudniła nową kwiaciarkę, bo obecna niekoniecznie była najłatwiejsza w obsłudze. W sumie poniekąd to też wina Tonego, który wiecznie na nic nie miał czasu pozostawiając ślubne obowiązki na głowie Hope. Tym jednak razem obiecał się zaangażować, więć gdy prosiła, aby odebrał jakieś próbki, czy projekty, czy Bóg jeden wie co z miejscej kwiaciarni, bez słowa, po pracy udał się w to miejsce.
Było przyjemne... Niezwykle klimatyczne i zadbane. Widać było, że ktokolwiek tę kwiaciarnię prowadził, przykładał wielką wagę do detali. Jak na taką zapchajdziurę jak Lorne, od tego miejsca biła trudna do wyjaśnienia aura profesjonalizmu.
- Halo? - Anthony przeszedł przez próg i rozejrzał się między doniczkami i półkami za jakąś żywą duszą, ale w kwiaciarni panowała zupełna cisza. - Sorry, na czym skończyliśmy? - Jednocześnie nadal prowadził rozmowę z jednym zw wspólników i niekoniecznie miał zamiar ją przerywać. - Jest tu ktoś? - Zapytał raz jeszcze, ale znów odpowiedziało mu milczenie - Eh, to nic ważnego. Hope wysłała mnie do jakiejś kwiaciarni, ale coś czuję, że to znów będzie nie wypał - zaczął narzekać. - HALO? - Znów głośniej zawołał w eter, a potem podszedł do jakiejś monstery i uderzył w wielki liść kilka razy palcem. - A nic mi nie mów. Nie mam, kurwa, czasu na takie akcje. Miałem tylko wejść zabrać coś i wracać, a póki co tylko marnuję swój czas - burknął. Dodawał sobie, ale był rozdrażniony i nie miał w sobie krzty wyrozumiałości. Widział to jako szybką sprawę do załatwienia, a obecnie kręcił się między pułkami i stołami wypełnionymi roślinami i nie bardzo wiedział co powinien zrobić. Z chęcią by wyszedł, ale wtedy naraziłby się Hope, a więc dalej stał i czekał, chociaż powoli tracił już cierpliwość.
Laurissa Hemingway