Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Możliwe, że gdyby wzrok Anthonego sięgał nieco dalej niż poza koniec własnego nosa, ten szybciej zorientowałby się, że w Lorne Bay nie powinni szukać, ani kwiaciarni, ani pomocnika weselnego. Przecież doskonale wiedział o marzeniach Rissy. Właściwie gdzieś, między słowami wymienionymi w nielicznych rozmowach z Francisem, mógł wyłapać informację, że otworzyła własny biznes, ale skutecznie nie przyjmował ich do wiadomości. Minęło sporo czasu, a on temat Laurissy zmiatał pod dywan i nie rozumiał dlaczego. W gruncie rzeczy to była jego decyzja by odejść. Zasmakował wielkiego świata i nagle wizja uwiązania się do jednej kobiety na resztę życia zaczęła go przerażać. Tylko, że z drugiej strony to co było między nim, a Rissą nosiło znamiona prawdziwej miłości. W przeciwnym wypadku nie byliby ze sobą sześciu lat, a on nie myślałby o pierścionku....
Jednak los rozdzielił ich ścieżki, a Tony klęknął przed inną kobietą. Ta też kobieta zatrudniła nową kwiaciarkę, bo obecna niekoniecznie była najłatwiejsza w obsłudze. W sumie poniekąd to też wina Tonego, który wiecznie na nic nie miał czasu pozostawiając ślubne obowiązki na głowie Hope. Tym jednak razem obiecał się zaangażować, więć gdy prosiła, aby odebrał jakieś próbki, czy projekty, czy Bóg jeden wie co z miejscej kwiaciarni, bez słowa, po pracy udał się w to miejsce.
Było przyjemne... Niezwykle klimatyczne i zadbane. Widać było, że ktokolwiek tę kwiaciarnię prowadził, przykładał wielką wagę do detali. Jak na taką zapchajdziurę jak Lorne, od tego miejsca biła trudna do wyjaśnienia aura profesjonalizmu.
- Halo? - Anthony przeszedł przez próg i rozejrzał się między doniczkami i półkami za jakąś żywą duszą, ale w kwiaciarni panowała zupełna cisza. - Sorry, na czym skończyliśmy? - Jednocześnie nadal prowadził rozmowę z jednym zw wspólników i niekoniecznie miał zamiar ją przerywać. - Jest tu ktoś? - Zapytał raz jeszcze, ale znów odpowiedziało mu milczenie - Eh, to nic ważnego. Hope wysłała mnie do jakiejś kwiaciarni, ale coś czuję, że to znów będzie nie wypał - zaczął narzekać. - HALO? - Znów głośniej zawołał w eter, a potem podszedł do jakiejś monstery i uderzył w wielki liść kilka razy palcem. - A nic mi nie mów. Nie mam, kurwa, czasu na takie akcje. Miałem tylko wejść zabrać coś i wracać, a póki co tylko marnuję swój czas - burknął. Dodawał sobie, ale był rozdrażniony i nie miał w sobie krzty wyrozumiałości. Widział to jako szybką sprawę do załatwienia, a obecnie kręcił się między pułkami i stołami wypełnionymi roślinami i nie bardzo wiedział co powinien zrobić. Z chęcią by wyszedł, ale wtedy naraziłby się Hope, a więc dalej stał i czekał, chociaż powoli tracił już cierpliwość.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
3.

Jak na siebie, miała naprawdę dobry humor. Pomysł z pomocą przy organizacji imprez był dodatkiem do jej centrum ogrodniczego, który miał przynieść dodatkowe zyski, ale w rzeczywistości mało kto w Lorne Bay zgłaszał się do niej z tego względu. Jak już przy czymś pomagała, to właśnie przy ślubach i to wcale nie tych najzamożniejszych osób, bo ci wiadomo - woleli specjalistę z wielkiego miasta. Właśnie dlatego niesamowicie ją cieszyło kolejne zlecenie, tym bardziej, że trafili się bogaci klienci. Można pokusić się o stwierdzenie, że dawno nie czuła się tak dobrze, od rana nie miała ani jednego załamania nastroju, nawet gdy dostawcy pomylili ilość krzewów jakie zamawiała. Głównie czas spędzała w części ze szklarniami, więc chwilę jej zajęło, nim zrozumiała, że ktoś może jej szukać. Akurat była sama, a do spotkania z klientem miała jeszcze dwie minutki, więc biorąc w ręce donicę z niewielką draceną, ruszyła w stronę wejścia. Wtedy też usłyszała, że ktoś ją woła, ale zamiast przyspieszyć, zamarła na moment. Dziwne wrażenie, jakby ten głos... nie, to niemożliwe, ale ta chwila zwątpienia wystarczyła, by jej dobry nastrój prysnął. Jego miejsce zaczęły wypełniać głupie i jakże bezpodstawne obawy, gdy stawiała kolejne kroki. Mężczyzna musiał z kimś rozmawiać, nieszczególnie dobrze wypowiadając się o tym miejscu, ale Rissa wcale nie na to zwracała największą uwagę. Musiała wziąć się w garść, może to nawrót paranoi? Może leczenie wcale nie jest takie owocne, jak sądziła? Czy wzięła dzisiaj leki? Może za mało? Wiele pytań, jeszcze więcej niepotrzebnych emocji. Wmawiała sobie... nie pierwszy raz sobie coś wmawiała, ale przecież od ostatniego razu minęło już trochę czasu, wcale nie myślała o nim w ostatnich dniach, więc skąd te głupie omamy? Z jednej strony zapragnęła pobiec po swoją torebkę, znaleźć niewielkie opakowanie z pastylkami, ale z drugiej racjonalnie tłumaczyła sobie, że to głupota. Wyszła więc w końcu zza rzędu stołów na których stały różne rośliny.
- Przepraszam, już do pana id... - zaczęła, nim się odwrócił, a kiedy to zrobił, wszystko zadziało się tak szybko. - Cholera - wyrwało jej się niespodziewanie. Wstrzymała oddech, a w tej samej chwili drżące dłonie ustąpiły, wypuszczając doniczkę, która natychmiast poleciała na ziemię, rozbijając się na kilka części. - Szlag! - dodała natychmiast klękając przy skorupach. Serce biło jej jak szalone, nie wiedziała, jak ma się zachować. To nie było możliwe, żeby był tutaj Anthony. Po co? Wyjechał, zostawił to miejsce, miał nigdy nie wracać. Musiało jej się wydawać, może śnić... to możliwe, że śni. Po lekach nasennych miała mocny sen, ale czy potrafiłaby tak racjonalnie to oceniać, jak teraz, gdy poddawała tą sytuację tak wnikliwej analizie? Powinna była coś powiedzieć, cokolwiek, ale sparaliżowało ją, no może nie do końca, bo jej dłonie machinalnie zbierały fragmenty doniczki. Robiła to szybko, bojąc się, że mógłby podejść jej pomóc, a nie chciała by się zbliżał. Tylko, że przy tym jej niezdarność sprawiała, że co coś podniosła, to inny fragment upadał z powrotem. - Nie podchodź! - wyrzuciła zbyt szczerze, ale mogła to naprawić. - Nie chcę, żebyś się pobrudził - wyjaśniła, nawet na niego nie patrząc, ale to nieważne. Wcześniej widziała, że był ubrany w garnitur, ten prezentował się lepiej, niż jej przetarte na kolanie, jeansowe ogrodniczki i chustka przewiązana głowie. Nie tak chciałaby się przed nim pokazać, gdyby miała wybór, na pewno umyłaby się z ziemi, zadbała o to, by wyglądała, jak najlepsza wersja siebie, a nie... spracowany dzieciak, któremu wszystko leci z rąk.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Tracił powoli cierpliwość, ale wystarczyło by dosłyszał jej głos... Odwrócił się nadal trzymając telefon przy uchu, ale im lepiej mógł się przyjrzeć stojącej nieopodal Laurissie, tym szybciej opuszczał dłoń ignorując rozmówcę po drugiej stronie. Nie spodziewał się jej, a powinien... Przecież to było takie oczywiste, ale on nie dodał dwa do dwóch. Dopiero teraz wyłowił ze swojej pamięci odpowiednie wspomnienia. Widział ich uniesione dłonie, skąpane w ostatnich, ciepłych promieniach, gdy leżeli na swojej plaży podczas zachodu słońca. On myślał o tym co przyniesie noc, gdy na niebie pojawi się granatowo-różowa łuna, a ona snuła opowieść o swojej ich przyszłości, o kwiaciarni, którą będzie prowadziła, o tym jak spełni swoje marzenia... Co prawda wtedy były one ich wspólną wizją, ale siedem lat później Laurissa w zasadzie osiągnęła swój cel, a on nawet o tym nie wiedział...
- |Czekaj! Pomogę ci - powiedział nim pomyślał i od razu ruszył z miejsca. Serce kilkukrotnie ścisnęło się boleśnie, nieprzygotowane na to spotkanie. Anthony kompletnie nie miał pojęcia jak powinien się zachować, ale chyba Rissa była w jeszcze gorszym stanie. Nie chciał wysnuwać daleko idących wniosków, ale to jak zareagowała na jego obecność było dość osobliwe. Starał się jednak nie interpretować jej zachowanie w sposób nieodpowiedni i chyba potrzebował po prostu zrobić cokolwiek, aby nie stać jak kołek i nie gapić się na nią z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Jednak, gdy tak gwałtownie kazała mu się zatrzymać - zrobił to. W pierwszej chwili poczuł się niepewnie, bo kompletnie nie wiedział co powinien zrobić i chociaż Laurissa dodała kilka słów wyjaśnienia, to Tony miał wrażenie, że nie pokrywały się one z prawdą w stu procentach.
- Nie pobrudzę się, daj... - Niewiele myśląc podszedł bliżej i klęknął na przeciwko Rissy, łapiąc roztłuczone części donicy. - Może ja to zrobię? - Spytał po chwili, gdy dziewczyna po raz trzeci podnosiła ten sam fragment skorupy, aby zaraz potem ponownie wypuścić go z dłoni.
Ostatecznie Tony sam sięgnął po tę samą część, a gdy musnął jej ręki, ubrudzonej ziemią w pierwszym odruchu chciał się cofnąć, ale nie zrobił tego. Nie powinien. To zwykłe, niefortunne spotkanie, mały wypadek, nic wielkiego się nie dzieje - tak sobie wmawiał, byleby zachować spokój. Jednak jego wzrok przeniósł się na Rissę i przez kilka chwil szukał w postaci zmęczonej pracą dziewczyny, znajomych gestów i mimiki, które pamiętał sprzed lat. Zdecydowanie rysy twarzy Rissy spoważniały, ale upływające lata nie odebrały jej urody, a nadały jej bardziej zmysłowego i atrakcyjnego charakteru I chociaż była ubrana mało reprezentatywny strój, a na jej policzku widniała czarna smuga, to Tony mimowolnie pomyślał, że nadal jest prześliczna. Tak jak kiedyś...
- Już, gotowe.. Gdzie to odłożyć? - Spytał po chwili, gdy już zebrali wszystkie roztłuczone fragmenty doniczek, a Tony wyprostował się trzymając je w dłoniach.
Gdyby nie łącząca ich przeszłość, Tony pewnie zdobył by się co najwyżej na pełne pogardy spojrzenie wobec nie profesjonalizmu człowieka, z którym przyszło mu się spotkać. Jednak w tym wypadku pewne okoliczności stawiały cih dwójkę w zupełnie innym świetle i nie pozwalały tak pokpić całej sytuacji.
- I tak w ogóle.. Hej, Ir.. Rissa - rzucił prawie się przejęzyczając, ale w ostatniej chwili zdołał powstrzymać dawne nawyki, które jakby znikąd nagle się w nim odezwały. Zdecydowanie powinien poświęcić kilka chwil na przygotowanie siebie samego na ewentualność spotkania Laurissy, ale chyba nie miał nawet w sobie na tyle odwagi i sił, by pozwolić sobie na wrócenie myślami do tak odległej przeszłości.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Chociaż bardzo chciała to ukryć, była najzwyczajniej w świecie przerażona. Miała prawie trzydzieści lat, a o niczym w tej chwili tak nie marzyła, jak o tym, by uciec stąd, znaleźć jakiś koc, schować się pod nim i zadzwonić do Janey, bo jeśli przy kimś czuła się naprawdę bezpiecznie, to właśnie przy siostrze. Tylko, że nie mogła sobie pozwolić na takie zachowanie. Musiała wyjaśnić samej sobie, że nic jej nie grozi, a człowiek stojący przed nią nie może zrobić jej krzywdy. Nie fizycznej oczywiście, o tą nigdy nie byłaby w stanie go podejrzewać, ale jeśli chodzi o psychiczną... kiedy z nią zerwał, poczuła się tak, jakby rozbiła się na milion kawałków i wiele z nich po prostu zagubiła w tamtej chwili, więc już nigdy nie było szans na to, aby ponownie stała się całością. Miała tak dożyć starości i zejść z tego świata - jako wybrakowana wersja samej siebie, a to wszystko przez Huntingtona, który miał czelność pojawić się nie tylko w miasteczku, w którym ją porzucił, ale nawet w jej własnej pracy. Stał tu, całkiem inny od obrazów, jakie pojawiały się w jej pamięci, a jednocześnie taki znajomy. Było jej duszno z nerwów, nawet wtedy gdy stał daleko, ledwo panowała nad oddechem, więc co miała zrobić, gdy się zbliżył? Dłonie zaczęły trząść się jej jeszcze bardziej. Miała wrażenie, że to spotkanie jej nie dotyczy. Powiedziała, że ma nie podchodzić, a mimo to był obok, pomagał jej... miał jej słowa za nic. Zbierał fragmenty ceramicznej donicy, a kiedy dotknął jej palców, cofnęła dłoń jak poparzona. Przeszedł ją dreszcz, ale ten gest uświadomił jej, jak realna jest ta chwila. Naprawdę tu był. Jakim prawem? Nie zadrwił z niej już wystarczająco w tym życiu? Jak śmiał wracać do jej więzienia, w którym sam ją umieścił i jeszcze pomagać jej zbierać jej donicę w jej centrum ogrodniczym? To miejsce należało do niej, a Anthony Huntington był intruzem, którego tu nie zapraszała!
- Do kubła. Już tego nie posklejam - zauważyła głucho. Czy to jakaś tradycja? Ilekroć będzie go teraz wiedziała, coś będzie kruszyć się na kawałki? Musiała odwrócić wzrok, a sięgnięcie po duży kubeł na odpady, który wysunęła w jego kierunku był dobrą do tego okazją. Nie mogła pozwolić sobie na panikę, więc poczuła rozdrażnienie. Pielęgnowała ją w sobie, bo niechęć do tego człowieka bardzo w jej długotrwałym procesie leczenia pomogła. Najgorsze było to, jak długo po prostu go kochała. Gdy on żył swoim najlepszym życiem, ona wypłakiwała oczy w poduszkę, tęskniąc za nim, jak za nikim wcześniej, marząc tylko o tym, by do niej wrócił. Teraz tu był, ale nie była już tą zranioną dziewczyną, nie była dzieckiem we mgle, nie chciała go tu, Tony miał być już tylko przeszłością... przeszłością, która prawie nazwała ją tak, jak robił to kiedyś. Jak śmiał? Jaki w ogóle miał tupet! W jednej chwili z zagubionej miny nic nie pozostało. Zmrużyła oczy, ściągnęła brwi, zacisnęła ręce w pięści, a po chwili zaplotła je pod biustem.
- Co ty tutaj robisz? - podarowała sobie przywitanie. Nie uważała tego za zbyt potrzebne, ale tak szybko jak wypowiedziała to pytanie przypomniała sobie fragmenty prowadzonej przez niego rozmowy, zanim zorientowała się kim jest. - Przyjechałeś po próbki? - zawahała się. Znów była zagubioną dziewczynką. Jej nastrój szybko ulegał zmianą, nawet kiedyś, zanim przeszła załamanie. Musiała jednak wziąć się w garść, nie myśleć o tym... że Tony wrócił do Lorne Bay z powodu ślubu... swojego ślubu. Był tym narzeczonym, który miał się tu dziś stawić, tym od tego ślubu, z którego organizacji jeszcze wczoraj Hemingway tak się cieszyła. Myślała, że zaraz zwymiotuje. - To jakiś żart? - nawet nie próbowała być miła, gdy mierzyła go wzrokiem. - Nie potrzebujesz jakiegoś miejskiego wedding plannera? - wyrzuciła z siebie te słowa szybko, jakby parzyły ją w język. Nie umiała się jeszcze do tego odnieść. Póki co działała adrenalina, pewnie to co właśnie się działo dotrze do niej dopiero wieczorem, gdy przeanalizuje całą tą sytuację i najpewniej zbliży się nieco bardziej do kolejnego załamania.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Patrząc z perspektywy czasu ciężko zrozumieć, że i dla Huntingtona rozstanie z Laurissą było trudnym i bolesnym etapem. Kiedyś uważał, że byli jedną z tych par, które miały szczęście natrafić na siebie odpowiednio wcześnie i cieszyć się sobą znacznie dłużej niż inni. Dopiero z czasem, gdy jego priorytety się zmieniły, a świat poza Lorne Bay stał na wyciągnięcie ręki, zrozumiał, że to małomiasteczkowe podejście przestało go zadawalać. Kochał Rissę, ale ich związek prędzej czy później podciął by mu skrzydła, które dopiero co rozprostował. Dotarło do niego jak mocno zmienił się odkąd zaczął być z Laurissą i nie mógł dłużej oszukiwać i siebie i jej. Po rozstaniu przecierpiał swoje, ale wierzył, że postąpił słusznie. Owszem było to egoistyczne, ale wolał skazać Laurissę na chwilę cierpienia niż kolejne lata zwodzić ją i siebie samego. Bez dwóch zdań szukał usprawiedliwienia dla tego co zrobił i wmawiał sobie, że rzucenie Hemingway było najlepszą opcją. Niestety przy tym nigdy nie miał sposobności dowiedzieć się o tym jak faktycznie wyglądało ich rozstanie z perspektywy Rissy. Nawet jeśli jej bliźniaczka związała się z jego kuzynem, to nikt nie poruszał jej tematu przy nim. Anthony czasem odnosił wrażenie, że to co zaszło między nim, a Laurissą stało się swego rodzaju tabu, ale nigdy nie szukał przyczyn tego zjawiska. Było mu wygodniej nie rozmawiać o swojej byłej, nawet jak zżerała go ciekawość. On miał swoje życie, ona swoje i tak miało już pozostać...
Tylko, że powrót do Lorne Bay otworzył kolejny rozdział w życiu Huntingtona. Miał to być piękny etap zaczynający się od cudownego ślubu, ale póki co więcej w tej opowieści było zawodów, rozczarowań i trudnych spotkań, a niżeli szczęścia. Pojawienie się Laurissy, było kolejnym z nich.
- A co to za pytanie? - Odpowiedział zaskoczony nagłą zmianą w postawie Hemingway. Pomógł jej z tymi roztrzaskanymi donicami. Wyrzucił wszystko do kubła, był uprzejmy i nagle... Nie rozumiał. Przecież minęło tyle lat, a oni byli kompletnie innymi ludźmi, więc skąd w nastawianiu Rissy taka wyczuwalna niechęć? Może nieczęsto pozwalał sobie wyobrazić ich spotkanie po latach, ale według jego scenariusza przebiegało ono w znacznie milszej atmosferze i na pewno mniej krępującej i niezręcznej otoczce... - A tak... Dokładnie, miałem je tutaj odebrać, moja narzeczo... Hope Pelletier, kontaktowała się z kimś stąd - wyjaśnił kompletnie nie rozumiejąc dlaczego urwał to jedno słowo w tak dziwny sposób. Tony nie chciał nic ukrywać, ale podświadomie chyba uznał, że nie przyjemnie będzie Laurissie słuchać o jego narzeczonej, skoro już prezentowała wobec niego samego tak bojowe podejście. - Żart? - Gubił się w tej rozmowie i potrzebował kilku chwil, aby pozbierać wszystkie fakty do kupy. - Nie. Właściwie to zrezygnowaliśmy z jednego, a oferta tej kwiaciarni wydała nam się interesująca - odpowiedział znacznie płynniej, samemu zmieniając już ton głosu i nastawienie. Poprawił też włosy, przeczesując je nonszalancko i przywołał na twarzy bardziej obojętny wyraz. - Aczkolwiek zrozumiem jeśli to zlecenie, mimo całego twojego profesjonalizmu... - Tutaj zrobił małą przerwę niby przypadkiem zerkając w stronę ubrudzonej ziemią posadzki, gdzie nadal widoczne były ślady po niespodziewanym incydencie sprzed kilku minut. -...będzie dla ciebie problemem - dokończył, po czym jedną z dłoni włożył do kieszeni spodni, a drugą odrzucił przychodzące połączenie. Ni cholery nie wiedział jak powinien zareagować, ale skoro Laurissa stawiała sprawę w tak jasny sposób to i on postanowił zagrać wprost, a nie owijać w bawełnę. Jeśli nie chciała to mogła odrzucić zlecone jej zadanie i tyle. Oczywiście dziwił się jej reakcji, ale z drugiej strony nie miał zielonego pojęcia jak wielką krzywdę wyrządził jej w przeszłości...

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Nie wiedziała, jak ma się zachować w jego towarzystwie i nagle zdała sobie sprawę, że żadna sesja terapeutyczna nie przygotowała ją na ponowne spotkanie z tym człowiekiem. Wszystkie opierały się na tym, by o nim zapomnieć, by go nie było, by nie wracała do jego osoby, nie roztrząsała przeszłości, zamknęła ją na milion spustów i odsunęła od siebie jak najdalej, by poszła do przodu. Teraz natomiast miał czelność stać przed nią i wywoływać w niej tę mieszaninę wszystkich emocji, którymi radzić sobie nie była w stanie. On natomiast stał tutaj, jakby w ogóle nie rozumiał powagi tego spotkania, jakby było kolejnym z wielu na jakie był gotowy przyjeżdżając do Lorne Bay. Nienawidziła tego. Faktu, że dla niego ta konfrontacja była niczym. Dlaczego spodziewała się, że miałoby być inaczej? W końcu to on ją porzucił, więc pewnie proces zapominania o Laurissie rozpoczął się u niego jeszcze w czasach, kiedy oficjalnie byli parą.
- Normalne - zauważyła, mrużąc nieco oczy. Normalne pytanie, więc czego nie rozumiał? Naprawdę zachowywał się tak, jakby to wszystko było pozbawione znaczenia, ale może po prostu dla niego właśnie tak to wyglądało. Też by tak chciała, ale dłonie jej się trzęsły, serce kołatało, a jakiś niezrozumiały atak emocjonalny wisiał w powietrzu. Jakby nie była pewna, czy po tym wszystkim wybuchnie płaczem, czy wściekłością. Może jednym i drugim. Nie miał prawa znów zjawiać się w jej życiu, po prostu były jakieś niepisane zasady, w które Rissa wierzyła, a jedna z nich jasno mówiła o tym, że facet, który łamie ci serce ma się już zawsze trzymać z daleka. - Podaliśmy godzinę osiemnastą, jesteś dziesięć minut za wcześnie - odpowiedziała zgodnie z prawdą. No, teraz już jakieś osiem, ale to on wcześniej mówił o traceniu czasu. Poza tym musiała coś powiedzieć, by nie skupić się na tej jednej natrętnej myśli - narzeczona. To musiał być jakiś nieśmieszny żart. Wraca tu po latach i co? Laurissa miała pomagać w przygotowaniach do jego ślubu? Jeszcze wczoraj cieszyła się dużym zleceniem, potrzebowała takich, by zwrócić siostrze pieniądze, która ta zainwestowała w jej biznes. Wiedziała, że Janey się nie spieszy ze spłatą, ale sama Rissa wolała nie przeciągać bycia dłużnikiem i przy tym pokazać, że naprawdę świetnie sobie radzi. Bo przecież radziła, a przynajmniej do momentu, w którym nie wszedł tutaj on, w tym swoim garniturze. - To centrum ogrodnicze, a nie tylko kwiaciarnia - obruszyła się, nie potrafiąc traktować go jak normalnego klienta, nie potrafiła też nawet przywdziać sympatycznej miny, ale jeśli na taką liczył, to te jego wielkomiejska życie poprzestawiało mu mocno w głowie wiele spraw. Kiedy jednak zasugerował, że to ona miałaby mieć problem, poczuła, jak mięśnie jej się spinają. Było to prawdą, ale prędzej by skonała, niż się do tego przyznała. Poza tym to jego spojrzenie, słowa podszyte niemiłym przytykiem pchnęły ją w kierunku, który jej terapeuta na pewno by potępił. Powinna była mu odmówić, powiedzieć, by znalazł inną kwiaciarnię, zrezygnować z tego klienta i pracować nad swoim zdrowiem i życiem, w którym nie istnieje Anthony, ale oczywiście... nigdy nie była najlepsza w robieniu tego, co powinna.
- Dlaczego miałoby to dla mnie być problemem? - zaplotła ręce pod biustem, czując się dziwnie przytłoczona jego postawą, ale nie chciała tego po sobie pokazywać. - No chyba, że tobie jest to nie w smak i szukasz drogi ucieczki? - uniosła nieco podbródek w typowym dla siebie buńczucznym wyrazie. Tak byłoby łatwiej, gdyby to on był stroną, która ucieknie z podkulonym ogonem. Mogłaby wówczas triumfować, zająć tą silniejszą stronę w w tym układzie. - Jeśli tak, to śmiało, nie będę ciebie zatrzymywać - dodała, łapiąc za szufelkę, aby zamieść z podłogi resztki leżącej tam ziemi. Przynajmniej dzięki temu nie musiała przez moment na niego patrzeć i mogła czymś zająć dłonie.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Czemu nie przygotował się na ewentualność spotkania z Laurissą? To było oczywiste, że prędzej, czy później ich drogi się przetną. Mógł mieć pretensje tylko do samego siebie, tym bardziej, że ewentualny scenariusz na to spotkanie wyobrażał sobie zupełnie inaczej. Rozumiał jakąś tam niechęć jaką mogłaby czuć względem niego Rissa, ale minęło już tyle lat, że specjalne jej okazywanie w opinii Anthonego nie wchodziło w grę. Dlatego zdziwił się, gdy Laurissa swoją postawą dość jasno dała mu do zrozumienia, że nie ucieszyła się na jego widok, a szkoda on... Mimo tego, że sam poczuł rozdrażnienie z powodu zachowania Hemingway to w jakiś trudny do wyjaśnienia sposób ucieszył się na jej widok. Serce uderzyło mu mocniej, a temperatura ciała uległa zmianie, gdy gorąco spowodowane stresem przelało się przez jego tors rozchodząc wzdłuż kręgosłupa i na moment paraliżując mięśnie. W końcu swego czasu Laurissa odgrywała najistotniejszą rolę w jego życiu, nie mógł pozostać się obojętnym na jej obecność.
- Mhmm? - Mruknął retorycznie i na moment oderwał wzrok od byłej dziewczyny, aby odetchnąć i zebrać myśli. - A od kiedy ty jesteś taka punktualna? - Odpowiedział w głowie przywołując te wszystkie chwile, w których musiał czekać godzinami, aż Rissa przygotuje się do wyjścia. Albo jej liczne spóźnienia, gdy przychodziła o wiele za późno na umówione spotkanie, albo kompletnie myliła godziny. To on był jej zegarkiem, a ona doskonale wiedziała, że u jego boku na pewno o niczym nie zapomni. - I właśnie dlatego na was padł wybór - podłapał, a przy okazji pstryknął palcami w stronę Rissy, jakby chciał podkreślić, że jej uwaga była dokładnie tym co tłumaczyło dlaczego zdecydowali się na usługi jej kwiaciarni. - Zakładam, że pracuje tutaj więcej osób, a więc osoba zajmująca się nami będzie elastyczna i dostępna dla nas, gdy będziemy tego oczekiwać - wyjaśnił, bo zależało im na człowieku, który dostosuje się do nich, a nie oni do niego. Oboje z Hope mieli mnóstwo pracy i obowiązków. Nie w smak było im przestawianie ułożonych już schematów.
Odbiła piłeczkę w jego stronę, tak jak się spodziewał. Z jednej strony wiedział, że coś było na rzeczy, a z drugiej mimo wszystko nie chciał być, aż takim dupkiem. W końcu wiedział, że nie było jej lekko, nawet jak Jane i Francis nigdy nie zdradzali mu zbyt wielu szczegółów z życia Rissy.
- Skąd to dla mnie żaden problem... - Odetchnął, gdy pochylił głowę, aby przeczesać włosy palcami. Potrzebował się rozluźnić, zejść z tego nieprzyjemnego tonu na jaki przed sekundą sam pokierował tę rozmowę. - Aczkolwiek nie powiem, żeby twoja osoba w roli organizatora mojego ślubu była mi obojętna, ale skoro sama twierdzisz, że to nie jest dla ciebie problemem to... Nie zamierzam rezygnować z twoich usług - dodał. Hope by go chyba zabiła jakby kolejna kwiaciarnia im przepadła. Mieli już mało czasu, a organizacja ślubu nie szła im najlepiej. Poza tym niby jak miałby jej wyjaśnić dlaczego odrzucił tego organizatora? Pewnie tylko pogorszył by wszystko i musiał tworzyć rozwiązłe monologi, by udowodnić narzeczonej, że nic nie znaczy dla niego jego była, ale nie chciał jej angażować, bo to niezręczne i bla bla... Nie miał na to czasu, a poza tym nie chciał też ulegać Hemingway, gdy wiedział, że nie tylko po jego stronie leży niezręczność i zmieszanie wynikające z tej sytuacji. Jednakże wspomniał sam o tym, że Rissa nie była mu obojętną, bo uznał, że tak będzie po prostu prościej, a niżeli zgrywać, że kompletnie ich to nie rusza, gdy już od pierwszych słów wszystko wskazywało na coś zupełnie innego. - Trochę kiepsko wyszło nam to powitanie, prawda? - westchnął spoglądając na Rissę i doszukując się w jej twarzy znajomych sobie reakcji. - Spróbujemy jeszcze raz? - Dodał, po czym podszedł o te dwa kroki i stanął tuż przed nią. Przez moment spoglądał w te piękne oczy, które znał na pamięć, a których barwa godzinami pochłaniała jego spojrzenie. Przez tę bliskość Tony miał wrażenie, że na moment stracił poczucie czasu, jakby ostatnich siedem lat zniknęło z ich życia, a on stał przed dawną swoją Iris. - Zgodzisz się? - dodał i wyciągnął ku niej dłoń. Miał moment, w którym chciał ją po prostu przytulić, może musnąć wargami w geście powitania, ale ostatecznie zrozumiał, że nie bez powodu ona sama na jego widok zareagowała tak, a nie inaczej. Uznał więc, że bezpieczniej będzie zawrzeć coś na wzór dyplomatycznego rozejmu.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Chyba w dalszym ciągu wierzyła, że za moment najnormalniej w świecie się obudzi. To nie byłby pierwszy koszmar sanny z Tonym w roli głównej, więc nie powinna być zaskoczona, gdyby nie fakt, że wszystko zdawało się być tak boleśnie realne. On. Tutaj. W jej firmie. Jako klient. Z narzeczoną. Nogi trzęsły się jej coraz bardziej i czuła, jak palce jej cierpną z reakcji stresowej, podobnie z resztą jak twarz. Przeżywała to wszystko tak dogłębnie, a on po prostu sobie stał niewzruszony, jakby wcale go to nie ruszało. Kiedy jeszcze wytknął jej brak punktualności, poczuła się tak, jakby wymierzył jej cios prosto w slot słoneczny. Jakim prawem sugerował, że cokolwiek o niej wie! Jak mógł być aż tak pozbawiony tupetu, udawać, że znają się doskonale, po tym, jak ją porzucił i zniknął na siedem lat! Miała ochotę wykrzyczeć mu to wszystko w twarz, ale wiedziała, że nie powinna. Nie oznaczało to natomiast, że wyjdzie niewzruszona z tej rozmowy.
- Od siedmiu lat - rzuciła drętwo, wręcz przez zęby, nie kryjąc niechęci, jaką niosło ze sobą jej chłodne spojrzenie. Nie miał prawa oczekiwać, że wszystko było takie, jakim to tutaj zostawił, nawet jeśli w przypadku Laurissy było to całkiem trafnym spostrzeżeniem. - Tylko ja tutaj zajmuję się pomocą przy organizacji wesel. Jestem też elastyczna i dostępna dla klientów, dlatego przygotowałam się do godziny, którą nie ja zaproponowałam. Niestety nie jesteśmy tu jeszcze tak profesjonalni, by domyślić się, że klient przyjedzie wcześniej, skoro nas o tym nie poinformował - wyjaśniła niby profesjonalnie i spokojnie, ale wydźwięk miał w sobie sporo z cynizmu. Nie będzie słuchać tego bufona, kiedy wytyka jej jakieś błędy, których nie popełniła. Przez lata ledwo odbudowała jakąś część poczucia własnej wartości, którą on zrujnował i nie zamierzała ponownie dać mu takiej władzy, nawet jeśli jego nagłe pojawienie się w mieście tak ją zaskoczyło.
- Czemu miałoby to być dla mnie problemem? - odwróciła się, aby przestawić kilka doniczek, które krzywo stały, ale tak naprawdę wcale nie chciała na niego patrzeć. Ten widok sprawiał jej zbyt wiele przykrości, z którą nie najlepiej sobie radziła. Ukrywanie się pod oschłymi wypowiedziami nieco pomagało. - Jesteś takim samym klientem, jak każdy inny. Z resztą nie ukrywajmy, poza tym, że wiemy, jak się nazywamy, spokojnie możemy powiedzieć, że aktualnie jesteśmy dla siebie całkowicie obcy - zrobiło jej się lepiej, gdy to powiedziała, niezależnie od tego, czy w to wierzyła, czy nie. Wypowiadane na głos słowa mają większą moc, a ona chciała do znaczenie tego zdania przekonać teraz samą siebie. Zagłuszyć jakąś głupią ciekawość względem tego, kim jest jego narzeczona. Czy jest mądrzejsze od niej? Dojrzalsza? Piękniejsza? Czy bardziej potrafi go rozbawić, a rzadziej denerwuje? Typowe pytania, które pojawiały się w jej głowie samoistnie, a każe z osobna wbijało w nią kolejną szpilę. Trochę ją to skupianie się na roślinach uspokoiło, niby tylko trochę, ale było to postępem, który on ze swoją durną propozycją ładniejszego powitania zaraz zrujnował. Spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, jakby mówił do niej w innym języku, którego ona nie rozumiała. Nie miała ochoty go dotykać. Po prostu. Może raczej się tego bała. Jakby autentycznie coś złego miało się z nią wstać, gdyby dotknęła jego skóry.
- Mam brudne ręce - skwitowała więc i machnęła dłonią, odwracając się na pięcie. - Chodź ze mną, dam ci album z kompozycjami do butonierki - w końcu po to tu przyjechał. Ruszyła przed siebie, wychodząc z części ze szklarniami, a przechodząc do tej, w której znajdowała się kwiaciarnia. Przeszła dalej, weszła po schodkach do pracowni, gdzie były już przykładowe stroiki. Spojrzała na nie i skrzywiła się. - Ale próbek nie mogę ci przecież dać, masz uczulen... - zapędziła się. Wolałaby tego nie wiedzieć. Była zła na siebie, że pamiętała tak doskonale takie szczegóły. - Daj mi chwilę, wymienię zielone przyozdobienie, a ty wyjaśnisz narzeczonej dlaczego - podsumowała szybko i wyciągnęła z szafki album, a następnie stanęła za stołem, gdzie już leżały trzy gotowe stroiki i zaczęła na szybko je rozwijać, by wymienić uczulające Huntingtona rośliny na inne.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Niby powiedział, że to dla niego nie problem, aby współpracować z Laurissą, ale kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Sytuacja wydawała mu się po prostu niezbyt zręczna w szczególności, gdy osobliwe zachowanie swojej byłej. Właściwie to Tony miał wrażenie, że każde z nich czuje się niezbyt komfortowo, ale żadne nie ma odwagi by się ku temu przyznać. Rozpoczęli więc ten niezbyt zgrabny taniec, wymieniając między sobą zdania podszyte niezbyt pozytywnymi emocjami.
- Chyba nie będziesz przygotowywać tego po co tu jestem w tych.. - Spojrzał przelotnie na markowy zegarek zdobioący jego nadgarstek. Kilka lat temu co najwyżej nosił na ręku jakieś dziwne koraliki, które Laurissa sama mu zrobiła i przeplotła z fragmentami rzemieni. Teraz na próżno było szukać w Tonym dawnego, luźnego, surferskiego looku. - Siedem minut... Ale dobrze, cieszę się, że mogę liczyć na pełen profesjonalizm - dokończył, chociaż radości w jego głosie na próżno szukać. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby ktoś poza Laurissą zajmował się pomocą w ślubnych przygotowaniach. - Tak, zdecydowanie tak.. Masz rację - zgodził się i w sumie o to mu właśnie chodziło, by nikt nie patrzył na niego jak na starego Tonego, ale dlaczego z ust Laurissy brzmiało to tak niewygodnie i nieprzyjemnie?
Nie była to wygodna sytuacja dla Huntingtona, bo niekoniecznie widziała mu się współpraca z kobietą, która kiedyś była całym jego światem, a obecnie na jej miejsca znalazła się inna. Inna, której Laurissa miała organizować ślub, a co za tym idzie spełniać marzenie, o którym sama kiedyś wspólnie z Tonym rozmawiała. Ironia tego wszystkiego przerastała Anthonego i naprawdę miał ochotę wyjść i zapomnieć o tym co zaszło, ale to wywołało by kolejne problemy. Stał więc między młotem, a kowadłem i nie wiedział co poczynić, w dodatku zachowanie Laurissy niczego nie ułatwiało.
Gdy odeszła, zostawiając go z wyciągniętą dłonią, potrzebował chwili, aby dojść do siebie. Odetchnął głęboko, ponownie licząc do pięciu i dopiero po tym czasie ruszył za kobietą na górę. Śledził wzrokiem mijane pomieszczenia i chociaż nie chciał, to w każdym detalu dostrzegał rękę Laurissy. Przypominał sobie jak mówiła mu o pracowni na piętrze, pełnej wielkich okien i wypełnionej kwiatami. Jak opowiadała o przyjemnych, ciepłych barwach, bieli i wiklinie, która miałaby wypełniać jej kwiaciarnię. Wszystkie te elementy, o których wspominała odnajdował i czuł, że wcale nie cieszy go to jak wiele pamiętał z tego co mu opowiadała dawno temu.
Jego wzrok spoczął ponownie na Laurissie, gdy ta oświadczyła, że nie może dać mu próbek. Jeszcze chwilę temu chwaliła się swoim profesjonalizmem, a tutaj nagle taka zmiana. Tylko, że gdy dotarło do niego całe zdanie, a on zrozumiał jego sens i co się za nim kryło... Zmieszał się w pierwszej chwili kompletnie nie wiedząc co powiedzieć, a potem powiedział coś, czego mówić oczywiście nie powinien.
- Pamiętasz o takiej głupotce... To urocze - rzucił patrząc jak dziewczyna wyciąga z butonierek przyozdobienia. Słowa o narzeczonej póki co zignorował. - Swoją drogą... Udało ci się. Spełniłaś swoje marzenie, gratuluję... - dodał rozglądając się wokół i chyba chcąc też zmienić temat, bo niekoniecznie słowa jakich użył w poprzedniej wypowiedzi były odpowiednie. - Od jak dawna ją posiadasz? - Dodał i zrobił kilka kroków ku jednej z półek, na której stało kilka doniczek z bardziej fikuśnymi roślinami niż na pozostałych.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Denerwował ją. Po prostu. Denerwowało ją to, że tutaj stał, że z nią rozmawiał, że był klientem jej firmy, że miał narzeczoną, że wyglądał tak dobrze, że wszystko ułożyło mu się zgodnie z planami. A co ze słynną karmą? Wiele osób na przestrzeni lat, gdy wylewała z siebie łzy tłumaczyło jej, że ta na pewno go dosięgnie, więc gdzie była? Dlaczego stała brudna z ziemi, trzęsąc się i marząc o dawce uspokajających leków, nie radząc sobie ze swoimi lękami, przed kimś, kto wyglądał tak niezachwianie dobrze? Gdzie tu sprawiedliwość?
Nic mu już nie odpowiedziała, chociaż jednocześnie w głowie miała tak wiele myśli, które chciałaby mu wykrzyczeć. Niejednokrotnie wyobrażała sobie, że spotykają się ponownie i miała przygotowanych na ten moment tak wiele gorzkich wiązanek, a teraz? Teraz brakowało jej odwagi, a drżące dłonie bezustannie jej o tym przypominały. Czuła się jak dziecko, a przecież chciała pokazać przed nim, że tym już wcale nie jest, że nie ma w niej nic z osoby, którą znał, nawet jeśli przez ostatnie 7 lat nie zmieniła się prawie wcale. Zrobiło jej się więc niedobrze, gdy określił ją mianem uroczej. Nie miał prawa do takich słów w jej kontekście! Czy upadł na głowę? Cholernie ją to podenerwowało i raczej nie umiała tego zamarkować, patrząc na niego koso.
- Przynajmniej jedno z nas ma dobrą pamięć - odpowiedziała ponurym głosem, skupiając się na małym bukieciku i już głowy nie podniosła. Skoro sama dała się przyłapać na czymś takim, musiała teraz wyjść z tego wszystkiego z twarzą, albo chociaż nie pogrążyć się jeszcze bardziej. Jego gratulacji też nie chciała słyszeć, jakby Anthony uparł się na to, aby każdą swoją wypowiedzią jeszcze bardziej działać jej na nerwy. - Nie masz pojęcia o moich marzeniach, Anthony - zdecydowała się na taką uwagę, jeszcze wyraźniej rysując jakąś granicę, kiedy stanęła na palcach, by z górnej półki sięgnąć po nową szpulę drucika. Obawiała się jednak, że Huntington będzie chciał jej pomóc, dlatego po szybkiej chwili wlazła kolanem na blat stolika roboczego, nie tracąc czasu na szukanie taboretu i zaraz z niego zeszła, już z właściwym przedmiotem. Zawahała się na moment, bo jego pytanie nieprzyjemnie przywołało sceny sprzed dwóch lat. Poczuła jakiś ucisk w gardle, ale spróbowała go przełknąć. Po co w ogóle się tym wszystkim interesował. - Niecałe dwa lata - obwiązała szybko małe bukieciki i ułożyła je ostrożnie w niewielkim kartoniku, który przewiązała jutowym sznurkiem. Z takim pakunkiem podeszła do niego. - Proszę, nie będę dłużej cię zatrzymywać - musiał jej zniknąć z oczu. Wtedy mogłaby się uspokoić, może nawet czymś rzucić, albo się popłakać, jeszcze nie wiedziała w którym kierunku zaprowadzą ją emocje. To jak zawsze miało być niewiadomą, ale to nic... najważniejsze, żeby Huntington nie pogarszał dalej jej stanu.

Anthony Huntington
Dyrektor || Deweloper — Queenslands Arch-Develop.
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach wrócił do Lorne Bay przywożąc ze sobą narzeczoną. Głównie zajmuje się dyrektorowaniem w nowym oddziale firmy, dla której pracuje, a w wolnym czasie planuje ślub i ucieka przed przeszłością...
Nie musiał być Sherlockiem, by dostrzec niechęć jaką okazywała mu Laurissa praktycznie każdym słowem i gestem. Jeszcze na początku wierzył, że to przez zaskoczenie, że tak samo jak i on, Rissa nie umiała się odnaleźć w tej nietypowej sytuacji. Jednak nic się nie zmieniło, a każda próba nawiązania dialogu, którą podejmował Tony, Hemingway niweczyła. Trochę go to uwierało, a to dlatego, że jego ego w ostatnim czasie mocno wywindowało w górę. Tony więc nieprzyzwyczajony był do traktowania w te sposób, a z drugiej starał się zrozumieć, że w zasadzie mogła być na niego wściekła, bo.... Minęło siedem lat, a on nie odezwał się ani razu. Chociaż to nie tak, że o niej nie myślał. Nie raz chciał do niej napisać. Zdarzały się też momenty, w których Laurissa jako pierwsza przychodziła mu na myśl; chwile, którymi chciał się z nią podzielić, zapytać o coś, wysłać zdjęcie... Spędził z nią kilka dobrych lat i nie była mu obojętna, a jednak nie miał zielonego pojęcia co działo się z nią po ich rozstaniu. Unikał tematów z nią powiązanych, niby coś słyszał, niby czasem zapytał, ale tylko pobieżnie i płytko, bo... Bo co? Bo sam nie był pewny swojej decyzji? Nie, przecież to śmieszne. Gdyby z nią został pewnie nie doszedł by tu gdzie był teraz. Nie szczyciłby się tytułem dyrektora przed nazwiskiem, nie posiadał autorytetu i dobrego auta... Może i byłby równie szczęśliwy, ale czy na pewno? Nigdy nie chciał się nad tym zastanawiać. Wolał uważać, że postąpił słusznie, że nie mylił się w swojej decyzji, a wszelkie wątpliwości dusił w zarodku. Dlatego też unikał osoby Laurissy, bo ona mogłaby być płomieniem, którego tak szybko ugasić by nie potrafił.
- Polemizowałbym - mruknął pod nosem śledząc wzrokiem poczynania dziewczyny. Oczywiście, że by jej pomógł, ale nawet nie zdążył ruszyć z miejsca, gdy Rissa wspięła się na blat, aby zaraz potem zeskoczyć z niego z gracją. - Tutaj także trudno mi się z tobą zgodzić - dodał, po czym odłożył na półkę trzymany przez siebie flakonik z jakąś dziwną roślinką. - Pamiętam wiele z marzeń, o których mi opowiadałaś... - Wyznał nim pomyślał, ale w końcu bez przesady. Minęło tyle czasu, przecież mogli porozmawiać jak dorośli, może gdy pokaże Rissie, że jednak nie jest tak pozbawiony sumienia jakby na to wskazywało, to łatwiej przyjdzie im naprawić tę relację, która jakby nie patrzeć będzie dość istotna w świetle nadchodzących wydarzeń. - Nie tylko pamiętam o kwiaciarni, ale też o tym jak ją opisywałaś; jak mówiłaś o surowych, jasnych ścianach, starych meblach, glinianych donicach i cieple, które będzie wyczuwalne w tym miejscu, że nie chcesz by była to tylko kwiaciarnia, ale coś więcej i cóż... Bez wątpienie udało ci się - oznajmił. Tym razem pozwolił sobie na dodanie kilku szczegółów, które może mogłyby nieco polepszyć jego obraz w oczach Laurissy, przecież ostatecznie nie chciał się z nią sprzeczać, a wręcz przeciwnie. Tylko, że Hemingway stawiała naprawdę spory opór. - Przyznam, że jestem pod wrażeniem, bo to miejsce prezentuje się naprawdę dobrze - skomplementował jeszcze, po czym podszedł bliżej biurka, by spojrzeć na przygotowane przez Laurisse kompozycje. - W zasadzie nigdzie mi się nie spieszy - odparł nie do końca wiedząc co też miał na myśli. Nie chciał przecież nic sugerować, ale z drugiej strony nie chciał też by ich pierwsze spotkanie po latach zakończyło się w tak nieprzyjemny sposób. - W sensie... Minęło tyle lat i... - I co? Nie miał pojęcia co chciał jej powiedzieć. - Wybacz, po prostu... Inaczej sobie to wyobrażałem, chyba... I, o! Jakie piękne, na pewno spodobają się jej... Hope to znaczy - Niezbyt zręcznie zmienił temat, gdy złapał za pudełko, które trzymała także Laurissa. Wpierw na nim zawiesił wzrok, ale ostatecznie uniósł spojrzenie na byłą dziewczynę i ponownie poczuł jak przerasta go powoli to spotkanie. - Będzie lepiej jak już pójdę - mruknął pod nosem i wysunął pudełko z dłoni Hemingway. - Do zobaczenia, Iri... Rissa - rzucił i nie spoglądając już za siebie, wyszedł wpierw z pracowni, a potem mijając stare, piękne meble i skąpane w ciepłym świetle lamp; przeszedł przez kwiaciarnie, która wręcz na każdym kroku przesiąknięta była Laurissa. Że też nie dostrzegł tego zaraz po przekroczeniu progu tego miejsca...

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Czy on ze wszystkim musiał się nie zgadzać? Jakby wiedział lepiej, jakby naprawdę wierzył, że może sobie przyjechać tu po siedmiu latach i wszystko będzie takie samo, jak w chwili, w której ją zostawił. Doprawdy walczyła ze sobą, aby czymś w niego nie rzucić, chociaż byłoby to jednoznacznym przyznaniem się do ogromu problemów, z jakimi się borykała, a jeśli przed kimś chciała pokazać, że wszystko z nią gra, to właśnie przed nim. Niemalże niedobrze robiło jej się, gdy przytaczał jej własne słowa z przeszłości. Nie miał do tego prawa. Po prostu nie miał.
- To było siedem lat temu. Wtedy marzyłam też o wielu innych rzeczach poza kwiaciarnią, z którymi dzisiaj wolałabym nie mieć nic wspólnego - miała nadzieję, że tą aluzją jasno da mu do zrozumienia, że nie chce kontynuować tego tematu i lepiej, żeby to uszanował. Komplementy z jego ust w jej uszach nie chciały brzmieć dobrze, ale do granic wytrzymałości miała dojść w chwili, w której powiedział, że mu się nigdzie nie spieszy. Aż jej ręce opadły. - Ty sobie chyba żartujesz - spojrzała na niego, jakby mówił w innym języku, marszcząc przy tym niebezpiecznie brwi. - Od wejścia obrażasz moją firmę, gadasz o tym, ile można czekać, jak to nie masz czasu, a teraz nagle co?! Zmiana narracji i nigdzie ci się nie spieszy? - nie rozumiała kompletnie, co z nim było nie tak, ale może to i lepiej, może szybciej zrozumie, że to nie jej Tony. Nie ten, który zawsze widział, gdy coś jej nie pasowało, który rozumiał ją doskonale, potrafił rozbawić do łez i wierzył w każdy jej plan, nawet ten najbardziej dziecinny. Był uosobieniem jej wiary we własne siły, więc kiedy zniknął... wiara ta analogicznie zniknęła z nim. On zaczął się plątać w słowach, ale ona tego kompletnie nie kupowała, miała dość, potrzebowała wytchnienia, kosztowało ja to wszystko za wiele emocji, tym bardziej, że wziął ją z zaskoczenia. - Idź już po prostu - musiała się go stąd pozbyć. Jego osoby w jej bezpiecznej strefie. Zapachu, który był całkiem nowy, a jednocześnie tak boleśnie znajomy. Głosu, który brzmiał inaczej, a mimo to odnajdywała w nim wszystkie wypowiedziany w przeszłości obietnice. Nawet ta postawa, chociaż prezentowała innego człowieka, boleśnie przypominała jej o tym, że pewnością siebie emanował od zawsze.
Inaczej to sobie wyobrażał? Znów nie wpisywała się w jego plany? Znajome uczucie... patrzyła po prostu jak znika, a kiedy już go nie było, gdy cisza zdawała się wypełniać już każdą przestrzeń pomieszczenia, pozwoliła sobie na to, co znała doskonale... na rozpacz. Dziecięcą wręcz, gdy krzyknęła uderzając pięścią w stół tylko po to, by zaraz kucnąć, objąć się ramionami i pozwolić sobie na płacz. Po cholerę on tu w ogóle wracał i dlaczego musiał wrócić, jako człowiek, który siedem lat temu podjął swoją najlepszą decyzję w chwili, w której złamał jej serce.

Anthony Huntington
[koniec]
ODPOWIEDZ