Ta gra pisana jest dla pieniędzy
: 20 lip 2021, 22:44
— osiem —
Skłamał, że to wszystko wina nieszczelnego okna. Nie, nie było mowy o naprawie; to mieszkanie wystarczająco długo drażniło go w niemalże każdym aspekcie — przeciągi, głośni sąsiedzi, zbyt daleko od pracy. Opowiedzenie tej historii nie przyszło mu z trudem, chociaż działał wbrew sobie — okłamywał przecież jedną z najważniejszych osób w swoim życiu, a to przynieść miało później nieprzyjemne konsekwencje. Wymawiając każde ze zdań tejże opowieści, działał jednak w dobrej wierze — nie kierował nim wyłącznie egoizm. Owszem, myślał w tym też o sobie, bo wiedział, że założyć nowej kancelarii nie da rady w pojedynkę. Ale też cierpiał widząc, jak potencjał Gwen się marnuje, jak ona sama nadal gaśnie, szczególnie w tym ich rodzinnym przeklętym barze. Więc musiał kłamać, by pomóc Gwen ruszyć naprzód. Nawet jeśli po drodze miała go znienawidzić.
Tak więc powiedział, że ma kilka mieszkań do obejrzenia w Cairns i że nie wyobraża sobie, by ktokolwiek inny miał mu doradzać w wyborze tego idealnego. Podjechał pod jej dom po ósmej rano, w jej dłonie wcisnął kubek z kawą i przez dłużącą się podróż kłamał wciąż o tym swoim mieszkaniu. Dlaczego tak bardzo go nienawidzi (choć to nieprawda), dlaczego musi się wynieść (chociaż wcale nie chce). W miarę możliwości unikał tematu pracy, choć napomknął pewnie, że martwi się o Mari i że tak naiwnie zdążył się już przyzwyczaić do jej obecności w kancelarii. Na tyle, by nigdy, przenigdy nie chcieć szukać nowej asystentki — wiedział po prostu, że to by nie wyszło. Starał się też poruszać sprawy błahe; pytał kilkakrotnie o bar jej rodziny, o jej dziwnego brata i o to, jak sobie wszyscy radzą. A potem w końcu zatrzymał się przed jedną z kamienic w centrum Cairn i wziął głęboki oddech. — Gwen — zwrócił się do niej, nim wysiedli z auta. — Pod żadnym pozorem mnie nie bij — nawet jeśli brzmieć to mogło jak niepoważny, żartobliwy przytyk, Ben był jak najbardziej poważny. Chwilę się jeszcze jej przypatrywał, a potem wyszedł wreszcie z samochodu, by powitać czekającą na nich przed budynkiem kobietę. Po wymianie uprzejmości (podczas których nerwowo zerkał na Gwen) ruszyli do windy, a nią wprost do niewielkiego pomieszczenia — pustego, ale za to z przepięknym widokiem roztaczającym się z każdego okna. Jasnym już było, że nie jest to opcja mieszkaniowa; nawet jeśli nie było tu mebli, panował tu biurowy klimat. — Słuchaj, w tych moich przemowach, że musimy razem założyć kancelarię, nie ma ani grama sofizmatów. My naprawdę musimy to zrobić — powiedział cicho, gdy młoda kobieta wyliczała im głośno zalety tego lokalu, choć on sam gotów był brać je w ciemno.
Gwen Fitzgerald