Work & life balance
: 18 lip 2021, 22:51
#6
Remi był już przyzwyczajony, że przez połowę tygodnia siedział w domu, a przez kolejne pół żył w remizie. Tutaj brali prysznic, jedli wszystkie posiłki i spali razem, jak na jakichś koloniach. Jego zwierzaki nie za bardzo były zadowolone z takiego obrotu sprawy, w końcu według nich to w ogóle nie powinien pracować, tylko siedzieć z nimi w domu i się z nimi bawić, a jedzenie powinno im spadać z nieba (oczywiście tylko psie, bo kto się przejmuje jedzeniem ludzkim, elektrycznością i płatnością za wodę, skoro właściciel jest obok najedzonego zwierzaka?), bo w psim świecie wszystko jest tak proste. No i jakaś część niego wolałaby właśnie takie życie, ale hej, zarówno psy jak i ludzie potrzebowali jego pomocy. A skoro już się tyle lat szkolił na strażaka, a potem zbierał doświadczenie w pracy, to nie wypadało przecież to wszystko rzucać, żeby zostać bezdomnym opiekującym się zwierzętami. Bo nie zarabiał aż tyle, żeby utrzymać swoją chatę i wszystkie zwierzaki do emerytury... poza tym Remi należał do osób, które bardzo lubiły kontakt z ludźmi i tą całą atmosferę panującą w remizie. Traktował wszystkich jak rodzinę, dlatego kiedy brał się za robienie jedzenia, które czasem udawało się zrobić zjadliwe (ale tylko czasem, więc nikt nie powinien mieć zbyt wysokich oczekiwań co do jego potraw. Nigdy.), od razu planował duże ilości. I właśnie w ten sposób wylądował z wielką miską ciasta naleśnikowego, z którego robił pancakes na śniadanio-obiad. I dobrze, że zrobił tak dużo ciasta w tej misce, bo pierwsze dwa naleśniki już leżały na podłodze. Właśnie przypiekał trzeci i nie zrażając się poprzednimi porażkami, jego też spróbował podrzucić i przewrócić na drugą stronę przy użyciu samej patelni. I prawie mu się udało. Prawie, bo pół naleśnika spadło na ziemię, więc zmarszczył brwi i.. zorientował się że przecież ma widownię. - Em... no... widzisz, właśnie dlatego nie podnoszę tych z ziemi, żeby łapały kolejne. Wtedy nawet nie trzeba używać zasady pięciu sekund, można śmiało podnosić i nie mieć... ich... z podłogi - wyjaśnił, trochę się jąkając, bo dobrze wiedział, że Jack Finnigan od razu rozpozna jego bezsensowne gadanie.
Remi był już przyzwyczajony, że przez połowę tygodnia siedział w domu, a przez kolejne pół żył w remizie. Tutaj brali prysznic, jedli wszystkie posiłki i spali razem, jak na jakichś koloniach. Jego zwierzaki nie za bardzo były zadowolone z takiego obrotu sprawy, w końcu według nich to w ogóle nie powinien pracować, tylko siedzieć z nimi w domu i się z nimi bawić, a jedzenie powinno im spadać z nieba (oczywiście tylko psie, bo kto się przejmuje jedzeniem ludzkim, elektrycznością i płatnością za wodę, skoro właściciel jest obok najedzonego zwierzaka?), bo w psim świecie wszystko jest tak proste. No i jakaś część niego wolałaby właśnie takie życie, ale hej, zarówno psy jak i ludzie potrzebowali jego pomocy. A skoro już się tyle lat szkolił na strażaka, a potem zbierał doświadczenie w pracy, to nie wypadało przecież to wszystko rzucać, żeby zostać bezdomnym opiekującym się zwierzętami. Bo nie zarabiał aż tyle, żeby utrzymać swoją chatę i wszystkie zwierzaki do emerytury... poza tym Remi należał do osób, które bardzo lubiły kontakt z ludźmi i tą całą atmosferę panującą w remizie. Traktował wszystkich jak rodzinę, dlatego kiedy brał się za robienie jedzenia, które czasem udawało się zrobić zjadliwe (ale tylko czasem, więc nikt nie powinien mieć zbyt wysokich oczekiwań co do jego potraw. Nigdy.), od razu planował duże ilości. I właśnie w ten sposób wylądował z wielką miską ciasta naleśnikowego, z którego robił pancakes na śniadanio-obiad. I dobrze, że zrobił tak dużo ciasta w tej misce, bo pierwsze dwa naleśniki już leżały na podłodze. Właśnie przypiekał trzeci i nie zrażając się poprzednimi porażkami, jego też spróbował podrzucić i przewrócić na drugą stronę przy użyciu samej patelni. I prawie mu się udało. Prawie, bo pół naleśnika spadło na ziemię, więc zmarszczył brwi i.. zorientował się że przecież ma widownię. - Em... no... widzisz, właśnie dlatego nie podnoszę tych z ziemi, żeby łapały kolejne. Wtedy nawet nie trzeba używać zasady pięciu sekund, można śmiało podnosić i nie mieć... ich... z podłogi - wyjaśnił, trochę się jąkając, bo dobrze wiedział, że Jack Finnigan od razu rozpozna jego bezsensowne gadanie.