26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Całe swoje dotychczasowe życie spędziła w głównej mierze w australijskim Melbourne. Można powiedzieć, że do Lorne Bay przyprowadziło ją serce - czuje, że musi odszukać jakichkolwiek śladów po bardzo bliskiej osobie.
#1

- Mamo, czy z Tuckiem wszystko w porządku? Czy nic mu się nie stało? Mam nadzieję, że zniósł wypadek lepiej.
Niezbrukana jakąkolwiek skazą biel ściany szpitalnej sali swój początek odnajdowała przy podłogowej listwie przybrałej odcień posępnej, surowej szarości, a koniec tuż przy nagłym załamaniu perfekcyjnie gładkiej powierzchni, gdzie nazwę swą zmieniała na sufit. Kilkadziesiąt wirtuozersko scalonych ze sobą płyt tworzących układankę, która od czasu do czasu zaburzana była przez odmienny element będący w tym przypadku kwadratową lampą na pograniczu nowoczesności i elegancji. Barwa świeżego opadu śniegu zamknięta w metalowej puszce nie była zupełnie losowym wyborem malarza, któremu przypadła rola wykonania tych ostatnich już etapów prac wykończeniowych potężnego budynku. Z tego najbardziej powierzchniowego punktu widzenia miała pobudzać poczucie sterylności i czystości, a więc przymioty, które powinna posiadać każda mająca poszanowanie wśród opinii publicznej placówka medyczna.
Po raz pierwszy pytanie to rozbrzmiało dokładnie  dwie godziny po tym, gdy jak to zdołał określić jej lekarz prowadzący, (...)powróciła z wyjątkowo długiej podróży. Gdyby tak dogłębnie się nad tym zastanowić, wiele prawdy było w stwierdzeniu doktora Andersona - wszak jak duża mogła być odległość dzieląca twardy, bezwzględny grunt, na którym każdego dnia stawiała kroki, a fragment szczerego błękitu, którego choćby wspięła się na plecy Tuckera, nijak nie mogłaby dosięgnąć?
Niewyobrażalna.
Tego dnia matka siedziała na metalowym, okrągłym krzesełku tuż przy jedynym w sali łóżku czy też gwoli ścisłości - jej łóżku. Twarz Alice była doskonałym odwzorowaniem dwóch przewodnich emocji, a mowa tutaj o zatroskaniu i uldze. Po raz niezliczony w przeciągu ostatniej godziny gorączkowo i impulsywnie poprawiła kołdrę swojej córki mówiąc jednocześnie, że "(...) Tucker odniósł znacznie mniejsze obrażenia, przebywa aktualnie na innym oddziale i nie jest możliwe by zjawił się tutaj w tym momencie, ponieważ prawo do odwiedzin na Intensywnej Terapii ma tylko najbliższa rodzina w określonych godzinach."
Grace, w której żyły każdego z ostatnich czterech dni nieustannie wtłaczane były środki farmakologiczne mające utrzymać ją w stanie śpiączki i najwidoczniej wciąż na nią oddziaływujące, przyjęła tę informację z zadziwiającym jak na nią spokojem. Skinęła głową i choć był to gest pełen niepewności, z drugiej strony zaś wyrażał całkowitą ufność jaką niewątpliwie darzyła matkę.
Jaka szkoda, że wciąż była na tyle oszołomiona by nie zauważyć, iż w tym właśnie momencie wzrok kobiety swój główny punkt zainteresowania odnalazł w opustoszałym stoliku w rogu pomieszczenia. Nie w oczach swojej córki.
To brzmiało dobrze.
To brzmiało dobrze.
Tuck na pewno znajdzie sposób by choć na chwilę stać się jej najbliższą rodziną.

- Przepraszam, czy podczas któregoś z ostatnich dni widziała pani na korytarzu chłopaka? Mniej więcej w moim wieku, ciemne włosy, wysoki, najprzystojniejszy w całym szpitalu? Musiała go pani widzieć!
Po raz drugi Grace odważyła się zapytać o Tucka trzeciego dnia symbolicznego rozpoczęcia życia na nowo. Tym razem jej ofiarą stała się dyżurna pielęgniarka, która podczas wieczornego obchodu dezynfekowała pooperacyjną ranę na brzuchu dziewczyny. Kobieta w średnim wieku sprawiała wrażenie osoby ciepłej, szlachetnej, dobrotliwej i tutaj Grace upatrywała wielkie nadzieje.
Niestety, jej odpowiedź również brzmiała nie.
Lecz w tym przypadku intuicja nie zawiodła Grace zupełnie, a jak się później dowiedziała, Pani Sommers okazała się być dokładnie takim człowiekiem jakiego obraz wykreowała w swojej wyobraźni. Czym sobie na to zasłużyła? Chwilą, w której niewymuszenie  odebrała ze szpitalnej przechowalni jej rzeczy osobiste dostarczone tu przez policję po wypadku. Rzucając przelotne "Znajdziesz tam wszystko co potrzebujesz by skontaktować się z osobą, na którą czekasz." opuściła pomieszczenie z tajemniczym  uśmiechem, w którym wygięły się jej usta.

I choć ujęła telefon w dłoń z prędkością światła... Tuck nigdy nie odebrał.

Masz mi natychmiast powiedzieć co się stało z Tuckiem! Słyszysz?! Co mu powiedziałeś, że tutaj nie przychodzi?! Co?! Spójrz na mnie i odpowiedź! Co zrobiłeś?!
Kolejny dzień przyniósł ze sobą prawdziwe załamanie. Choć ciemne, ciężkie, burzowe chmury niewątpliwie gromadziły się nad salą numer osiem już od dłuższego czasu, nieopanowany, gwałtowny huragan uderzył w nią  bardzo niespodziewanie i zaskoczył chyba wszystkich tu zgromadzonych. Trwał on kilkadziesiąt sekund i mimo że nie spowodował żadnych widocznych zniszczeń materialnych, tak w duszy Grace zasiał ogromne spustoszenie.
Parametry na aparaturze obrazującej pracę jej serca zaczęły podnosić się niebezpiecznie by po chwili maszyna wydała z siebie ostrzegawczy pisk. Zupełnie nie zważając na to, iż było zdecydowanie za wcześnie, próbowała opuścić swoje tymczasowe łóżko. Przerażony lekarz wbiegający do sali wraz z asystentką. Jego zdecydowany głos nakazujący Państwu Ellsworth opuścić to pomieszczenie w trybie natychmiastowym. Bolesne ukłucie przeszywające jej skórę na wysokości ramienia.
...
Przez kilka kolejnych godzin bezwiednie wpatrywała się w przestrzeń tuż przed sobą wzrokiem zasmuconym i pustym do szpiku kości. Policzki sowicie obsypane gorzkimi łzami zdołały już samoistnie wyschnąć, a Grace ogarnęło uczucie przerażającego, paraliżującego wręcz spokoju.
Nawet nie spostrzegła, kiedy nastała noc. Jak gdyby wybudzona ze stanu najwyższej hipnozy za pomocą charakterystycznego pstryknięcia niewidzialnymi palcami tuż przed twarzą, nagle nie wiedzieć czemu, przeniosła spojrzenie na nocną szafkę, gdzie spoczywał telefon. Za pomocą jednego kliknięcia rozświetliła jego  wyświetlacz, a jaskrawe światło z kolei brutalnie rozpędziło ciemność, która spowiła pomieszczenie. Wciąż nie widniało tam jakiekolwiek powiadomienie i nie stanowiło to dla niej zaskoczenia - prawdopodobnie podświadomie już nie spodziewała się niczego innego. Mimo to znów wybrała jedyny numer z jakim próbowała połączyć się w ostatnim czasie.

Sześć przeciągłych sygnałów, gdzie żaden nie kończył się tym, czego pragnęła najbardziej. Krótki komunikat nakazujący pozostawienie  wiadomości był kwintesencją Tuckera - nonszalancki, zadziorny i niedbały.

- Cześć Tuck. Ja... - przez umysł Grace natychmiast przemknęła myśl, że mówienie do telefonu, gdy po drugiej stronie nie posiada się absolutnie żadnego słuchacza jest czynnością kompletnie pozbawioną sensu i zwyczajnie głupią. Zwłaszcza, kiedy w pokoju było tak cicho, że słyszała niemal każde własne zająknięcie. - Nie wiem co się dzieje i nie rozumiem dlaczego nie widziałam Cię od tylu dni. Pytałam o Ciebie tak wielu osób i nikt nie potrafi udzielić mi jakiejkolwiek wskazówki. To nie pomaga. - choć w barwie jej głosu nie było już nawet cienia  osłabienia, nie brzmiała tak jak do tej pory - pewnie, nieustępliwie.
Była kompletnie roztrzęsiona, przerażona i czuła, że straciła jedyną osobę jakiej bezgranicznie ufała.
Musiał to wiedzieć.
Przecież znał ją jak nikt inny.

- Chciałabym żebyś wiedział... Jeśli ojciec znów sprawił Ci przykrość w jakikolwiek sposób, jeśli Cię uraził... Jego słowa nie mają żadnego znaczenia. Nie dla mnie. I przepraszam za niego najbardziej jak tylko mogę, więcej nie jestem w stanie zrobić. Nie pamiętam praktycznie nic z tego dnia, ale wiem na pewno, że ten wypadek nie był winą nikogo z nas. I Ty też musisz to wiedzieć, słyszysz? Bardzo mi na tym zależy. Nie jesteśmy w stanie zmienić całego świata, Tuck i nie możemy odpowiadać za to, że jakiś kretyn  postanowił wsiąść do samochodu pod wpływem alkoholu. A jeśli... Jeśli to nie w tym rzecz... - w tym momencie nastąpiła dłuższa chwila ciszy, podczas której dziewczyna zaczerpnęła solidną dawkę powietrza jak gdyby przygotowywała się na wielką batalię. - Jeśli Twoja nieobecność tutaj wynika z tego, że... Że już mnie nie chcesz, to też chciałabym o tym wiedzieć. Wiem, że bardzo daleko mi do bycia najlepszą dziewczyną świata i jest wiele momentów, w których mogłabym zachować się lepiej, inaczej, mniej... Impulsywnie. Dlatego biorąc pod uwagę to wszystko, jeśli tak właśnie postanowiłeś, że lepiej będzie Ci w pojedynkę, uszanuję to. Naprawdę. To będzie najtrudniejsza rzecz z jaką przyjdzie mi się zmierzyć w życiu, ale uszanuję. Tylko mi o tym powiedz, bo odchodzę od zmysłów Tuck. - to zadziwiające jak wiele razy ludzki głos może się załamać podczas wypowiadania zaledwie kilku krótkich zdań. To zadziwiające jak bardzo słowa mogą różnic się od prawdziwych odczuć ukrytych starannie we wnętrzu każdego człowieka.
Bo czy istniało takie uniwersum, w którym mogłoby zabraknąć Tuckera Jamesa Hoskinsa?
Nie.

- Przestań mnie wkurzać Hoskins i po prostu tu przyjdź. - wypowiedziane ze znamienną dla Grace walecznością chwilę przed tym nim zdecydowała się zakończyć połączenie.
powitalny kokos
-
mechanik vel twój ulubiony dealer — winfield's craft
30 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
i have no idea what i'm doing out of bed and so sober
JEDEN.
Pamiętam, że nie potrafiłem, i wciąż nie potrafię, przypomnieć sobie, o czym pomyślałem, gdy obudziłem się w szpitalu. Pamiętam tylko ten moment, uczucie, które towarzyszyło mi niemalże każdego ranka, gdy nie potrafiłem zdecydować, czy chcę otworzyć oczy. Nie, to nie kiepska metafora, a pamięć mięśniowa — niezliczona ilość dni kolejnych, poranków wciąż pachnących poprzednim wieczorem, gdy alkohol wciąż krążył w krwioobiegu, a na języku nadal czuć było jego posmak. Nie chciałem otwierać oczu, wiedziałem czym to grozi, lecz nim ostre światło wdarło się pod powieki, uderzyła mnie zupełnie inna myśl, z każdą chwilą co raz wyraźniejsza. Nie jestem w domu. Gdy otworzę oczy, nie zobaczę znajomej zieleni na ścianach, ani okna wychodzącego na ulicę. Gdybym był w domu, byłoby tu o wiele głośniej.
O wiele głośniej.
W momencie wraca do mnie wszystko co wydarzyło się wczoraj, a przynajmniej wydaje mi się, że wczoraj. Huk, trzask, szkło, krzyk, a później cisza. Nic poza dźwiękiem deszczu bębniącego o szyby i prześlizgujących się po nich wycieraczkach. Cisze przerwał sygnał karetki, trzaskanie drzwiami, pośpieszne kroki. Niemalże odtwarzam to wszystko, minuta po minucie, wciąż nie mogąc otworzyć oczu. Może wciąż tam jestem? I ona wciąż tam leży?
Dzień dobry, Panie Hoskins! Cieszę się, że postanowił Pan zaszczycić nas obecnością. — To pielęgniarka, wchodząc do sali otworzyła drzwi i wpuściła do środka gwar szpitalnego korytarza. Dopiero wtedy otwieram oczy, próbuję ostrożnie uchylić powieki, lecz krzywię się, gdy sztuczne światło gwałtownie wdziera się w źrenice. I nagle widzę przed sobą światła samochodu jadącego wprost na mnie.
Spokojnie, bez pośpiechu. — Słyszę gdzieś po mojej prawej stronie i przypominam sobie o obecnej w sali kobiecie, ma przyjemny głos, to na nim się skupiam, gdy próbuję zebrać myśli. I siebie. Jestem tutaj, nie tam. To już się wydarzyło. Skończyło się. To dzień kolejny, za który byłbym o wiele bardziej wdzięczny, gdyby nie zaczął się tak paskudnie. Wciąż słyszę krzątającą się obok kobietę, mam nadzieję, że stoi wystarczająco blisko, by mnie usłyszeć, gdy pytam:
— Grace?

Grace jest obok. Kilka pokoi dalej. Na intensywnej terapii. Nie jest sama. Jej rodzice są przy niej.
To ledwie strzępy informacji jakie udało mi się uzyskać w ciągu ostatnich kilku dni. Z każdym kolejnym mam wrażenie, że mówią mi co raz mniej, nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że nie mogą. Proszę się nie martwić, wszystko jest w porządku. Gdy słyszę to kolejny raz dzisiaj, nie mogę się powstrzymać i każę pielęgniarce iść się pierdolić. Nie słucham co mówi, gdy z roztargnieniem przecieram twarz dłońmi i na moment ukrywam się za nimi, nie mogąc znieść tej bezradności. Niewiedzy.
Grace jest obok. Nie jest sama. Jej rodzice są przy niej.

Jej ojciec tu jest. Nie tutaj, przy Grace, ale tutaj, w tym pokoju.
Nie odzywam się, gdy zamyka za sobą drzwi, a następnie przysuwa sobie metalowy stołek i, jak gdyby nigdy nic, siada przy moim łóżku. Mimowolnie marszczę brwi i już mam otworzyć usta, by zapytać, co do cholery go sprowadza, lecz odzywa się pierwszy. Nie mówi mi wiele więcej niż to, co udało mi się usłyszeć od pielęgniarek. Drażni mnie spokój z jakim mówi, zdaje się, że to zauważa, lecz nie dbam o to.
Chcę ją zobaczyć — mówię, i nie poznaję własnego głosu. — Nie chcą mnie wpuścić, bo nie jestem jej rodziną. Ty jesteś, każ im mnie wpuścić — mówię, nie proszę, nie pozostawiam mu miejsca na sprzeciw, lecz dostrzegam zmianę w jego twarzy, niewielką, wciąż stara się zachować spokój. To co mówi później nie ma dla mnie żadnego sensu. Żadnego. Mam ochotę wybuchnąć śmiechem, bo to wszystko brzmi jak jeden wielki żart, zdaje mu się, że go posłucham, że tak po prostu…
Nie zobaczysz się już z moją córką. Ani teraz, ani później. Nigdy. Wyjedziesz, wrócisz do tej zapyziałej dziury, z której przyjechałeś i nigdy więcej nie pokażesz mi się na oczy.
Oboje wiemy, że Grace zasługuje na kogoś lepszego niż ty…
Mam gdzieś co mówią, jedno moje słowo, a odpowiesz za ten wypadek.
A gdyby strzelił ci do głowy pomysł, by wrócić, pamiętaj, że wiem o Tobie więcej niż byś chciał.
To koniec rozmowy. Mam nadzieję, że nie będę musiał się powtarzać.

Za każdym razem, gdy widzę jej imię na ekranie telefonu, czuję jak ogromny ciężar spada mi na dno żołądka. Nie przestaje dzwonić, a ja wciąż przyłapuję się na myśli, że jeśli zadzwoni jeszcze raz, to odbiorę. Jeden sygnał, dwa, trzy, jak pieprzona ruletka. Gdybym odebrał, wystarczyłaby mi sekunda albo dwie. Przepraszam. To wszystko co chcę powiedzieć, to wszystko co powinna usłyszeć. Nie, jest tego znacznie więcej. Przepraszam, że…

— Cześć, tu Tuck, ale raczej to wiesz, jeśli to naprawdę ważne, NAPRAWDĘ ważne, wiesz co masz robić...

Z każdym dniem, z każdą odsłuchaną wiadomością, lista powodów za które powinienem ją przeprosić jest co raz dłuższa.
powitalny kokos
tj
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Całe swoje dotychczasowe życie spędziła w głównej mierze w australijskim Melbourne. Można powiedzieć, że do Lorne Bay przyprowadziło ją serce - czuje, że musi odszukać jakichkolwiek śladów po bardzo bliskiej osobie.
10 marca, Melbourne
02:35

Dziewczyna o zmierzwionych, ciemnych włosach kaskadami opadającymi na jej szczupłe ramiona siedziała na puszystej wykładzinie pokrywającej  podłogę sypialni. Skrzętnie ukryta tuż za boczną powierzchnią kilkupoziomowej komody, tkwiła tam od nikomu, nawet jej samej, nieznanej liczby godzin. Z plecami wspartymi o kawałek drewna przyciągnęła kolana do klatki piersiowej oplatając je jedną z rąk.
Druga zaś znalazła się tuż przy jej ustach by uciszyć kolejne gwałtowne wybuchy przeraźliwego płaczu - z każdym kolejnym dociskając dłoń do twarzy coraz mocniej i mocniej.
Pomieszczenie wypełniał niemalże całkowity mrok i tylko płytki, przyśpieszony oddech dobiegający z na pierwszy rzut oka, niewiadomej jego części świadczył o tym, że dom Ellsworthów wbrew pozorom wcale nie został spowity sennym marazmem. 

- Masz odebrać ten telefon! Masz odebrać i powiedzieć, że to wszystko jest nieprawdą! Że się mylą! Że tkwią w ogromnym błędzie!

- Witaj w domu, Grace!
Po trzech tygodniach spędzonych w The Royal Melbourne Hospital dzisiejszy poranek okazał się być tym niesamowicie długo wyczekiwanym momentem, w którym dłonie Grace wypełniła śnieżnobiała kartka papieru będąca niczym innym jak oficjalnym i niepodważalnym wypisem z placówki medycznej.
Kilka minut po wybiciu południa przez tarcze domowych zegarów, na kamiennej kostce w odcieniu szlachetnego grafitu, tuż przed posiadłością Ellsworthów zatrzymał się samochód, który lada moment leniwie opuściła dwudziestosześciolatka. Choć w pewnym momencie usta brunetki wygięły się w bardzo subtelny łuk mający odzwierciedlać radość, jak gdyby w podzięce, gdy ojciec wyjął z bagażnika jej torbę... Tak naprawdę w żadnym wypadku nie miała nic wspólnego ze stanem szczęścia. Wymuszona, nieszczera reakcja była doskonałym dowodem na to jak bardzo nie chciała wracać właśnie tutaj i jak bardzo niepewność, która towarzyszyła jej od kilkunastu dni i z którą wciąż nie nauczyła się funkcjonować, była wykańczająca.
- Grace, koniecznie musimy uczcić Twój powrót do domu! Powiedz tylko na co masz ochotę, a spełnię każde Twoje życzenie. - tego dnia Harrison Ellsworth był w wyjątkowo szampańskim nastroju, lecz czy nie miał ku temu powodów? Och miał, całe mnóstwo, w tym jeden najważniejszy! Jego plan przyniósł rezultaty dokładnie takie jakich sobie życzył, bez nawet najmniejszej konieczności podejmowania dodatkowych, nieszczególnie komfortowych działań.
Tucker Hoskins.
Chłopak, który wprowadzał go w stan najwyższego rozdrażnienia od pierwszego momentu, gdy przestąpił próg tego domu; chłopak, który miał absolutnie niegodziwy wpływ na jego jedyne dziecko, a objawiało się to tym, że Grace poprzez kontakty z nim stała się nieugięta, nieskora do poszukiwania kompromisów...
Zniknął na zawsze.
Harrison musiał przyznać, że miał ogromne obawy co do dnia dzisiejszego, a dyktowane były one strachem jakoby młody Hoskins miał  przełamać niespisaną nigdzie umowę i zjawić się pod szpitalem by porozmawiać z Grace. Jednak ku ogromnej uldze prawnika, nic takiego się nie wydarzyło, a więc w pełni świadomie mógł ogłosić koniec kłopotów, jego rodzina znów będzie szczęśliwa.
Czy oby na pewno jego rodzina?
A może tylko i wyłącznie on sam?
- Przepraszam tato, ale nie mogę w tym momencie. Muszę najpierw coś załatwić. Wezmę samochód z garażu. - mężczyzna nie zdążył wypowiedzieć nawet ostatniej głoski, gdy Grace natychmiast przystąpiła do odpowiedzi odmownej i uniosła rękę ku górze by prewencyjnie wskazać na niewielki budynek nieopodal tego głównego. Choć sądząc po tonie jej głosu, wydawała się być zmęczona jednak pośród słów dziewczyny bardzo łatwo można było dopatrzeć się wszelakich wyrazów zdecydowanie i niemożności sprzeciwu. Dokładnie tak jak gdyby już od dawna wiedziała, co zrobi w momencie podobnym temu, który właśnie rozgrywał się przed jej rodzinnym domem.
A na samym dnie niewielkiej torebki, która zawisła teraz na ramieniu Grace tkwił dodatkowy komplet kluczy kilka miesięcy temu wręczony jej przez samego Tuckera. Być może  nastąpiło to po jednej z wielu kłótni z rodzicami i choć miała mu go zwrócić... Jej  zwyczajowo rozszalałe myśli zawsze znajdowały  setki innych pól zainteresowania, a już z całą pewnością nie tak przyziemnych jak zwrot kawałka metalu. Dziś natomiast planowała  zrobić z nich użytek nieco inny niż dotychczas.
Zaczęła odwracać się w przeciwnym kierunku z zamiarem odejścia, kiedy niespodziewanie  poczuła jak na jej ramieniu zaciskają się palce męskiej dłoni. Natychmiast zmarszczyła brwi w wyrazie całkowitego niezrozumienia.

To nigdy nie miało skończyć się już teraz, Tuck. To wszystko miało wyglądać inaczej. Zupełnie inaczej.
- Grace, poczekaj. Miałaś wypoczywać i się nie przemęczać. Nie powinnaś nigdzie jechać. - dobry nastrój Harrisona przeistoczył się w już tylko mgliste wspomnienie. Mężczyzna oraz jego zaciśnięte usta spowodowały, że sprawiał wrażenie nie tylko poirytowanego, ale i  zdesperowanego w drodze ku zatrzymaniu swojej córki.
- Tato, do jasnej cholery! Mam dwadzieścia sześć lat... Dwadzieścia sześć lat! Nie będziesz mi mówił ile czasu mam spędzić w łóżku, gdzie mogę pójść, a gdzie nie! Z kim mogę się widywać, a z kim nie! Dosyć tego. - brunetka dość brutalnie wyszarpała ramię z ojcowskiej dłoni, a jej na co dzień czekoladowe oczy przybrały odcień niemal czerni. Cóż, cierpliwość nigdy nie była jej cnotą, ale podświadomie doskonale wiedziała, że ma rację... Podobnie jak Ellsworthowie podświadomie wiedzieli dokąd Grace zamierza się udać lada moment.
- Grace. - imię swojej córki wypowiedział w sposób ostry i kompletnie wyprany z jakichkolwiek ludzkich emocji.
- Nie znajdziesz go w Melbourne. Tucker zginął w tym wypadku.
Brunetka natychmiast zastygła w całkowitym bezruchu aż do tego stopnia, że nawet nie zdołała odwrócić się by spojrzeć na swoich rodziców, wciąż będąc do nich odwróconą plecami. Matka wydawała się być równie zszokowana słowami męża co sama najmłodsza Ellsworth jednak ta tego nie dostrzegła. Przestała odbierać jakiekolwiek bodźce słuchowe jak i wzrokowe płynące z otoczenia, ponieważ w jej głowie rozlegał się już tylko ten przeraźliwy, przeszywający, paraliżujący pisk jak gdyby właśnie padła ofiarą wyjątkowo agresywnej napaści i traciła jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Jedyną oznaką, że wciąż tutaj jest była tylko klatka piersiowa, która zaczynała unosić się i opadać w coraz to szybszym tempie.
- Nie mogliśmy powiedzieć Ci wcześniej, córeczko. Twój stan na to nie pozwalał. Sama widzisz jaka jest Twoja reakcja. Bardzo mi przykro. Wszystko się jeszcze ułoży. Obiecuję Ci. - mimo tego, że Harrison Ellsworth prawdopodobnie nie posiadał nawet krzty sumienia patrząc na to jak bezwzględnym i zapatrzonym we własne interesy człowiekiem był, najwyraźniej w jakimś stopniu ubolewał nad obecnym stanem psychicznym stojącej przed nim Grace o czym świadczyć miała dłoń, która troskliwie dotknęła jej ramienia.
- O czym Ty mówisz?! O czym Ty w ogóle mówisz?! - odsunęła się porywczo po raz kolejny, kompletnie nie mogąc znieść teraz czyjegoś dotyku na swojej skórze. - Czekałam na niego! Czekałam przez trzy tygodnie! Pytałam każdego dnia! A Ty zawsze odpowiadałeś z uśmiechem, że kiedy nadejdzie pora Tuck się zjawi! Pozwoliłeś mi wierzyć i mieć nadzieję! A tymczasem... Tymczasem doskonale wiedziałeś, że to nigdy nie nastąpi! Jak można być takim człowiekiem! Na pewno kłamiesz! Po raz kolejny kłamiesz! - w tej jednej sekundzie poczuła się dokładnie tak jak gdyby nagle zaatakowało ją kilkaset niewidzialnych wrogów - maleńka, zupełnie bezradna wobec ilości okrucieństwa władającej światem i niemożności odwrócenia  planów, które dla każdego człowieka przygotował los. Jej spojrzenie z nieco przygaszonego z każdą upływającą minutą stawało się coraz to bardziej szkliste kilkakrotnie niemalże tracąc zdolność wyduszenia z siebie jakiegokolwiek słowa.
Nie docierało do niej to, co właśnie powiedział ojciec.
Jeszcze nie.
- Muszę stąd pójść. - wyszeptane i ledwo dosłyszalne zdanie, wypowiedziane do samej siebie, nie do stojących obok słuchaczy. Nie dbając zupełnie o nic, pokonała tych kilka stopni, które dzieliło ją od oficjalnego wejścia do domu w przedziwnym ruchu zautomatyzowanym do granic możliwości, popychana do przodu przez tajemniczą siłę - sama nie miała pojęcia co tak właściwie robi i gdzie zamierza pójść.

Zapadała się choć jeszcze nie była tego świadoma.
Jedno zdanie zamieniło jej przyszłość w rzeczywisty obraz ruiny, która z powierzchnią ziemi została zrównane zaledwie kilka sekund temu. Wokół zapanowała przeraźliwa cisza, a wśród odłamków szkła i metalu unosiła się już tylko mgiełka kurzu.

- Kiedyś obiecałeś mi, że któregoś dnia stąd wyjedziemy, że będziemy żyć tak jak my tego chcemy, a nie tak jak inni od nas oczekują. A danego słowa się dotrzymuje, Tucker! A Ty go nie dotrzymałeś! Jesteś zwykłym kłamcą!

Nagle w słuchawce rozległ się bliżej niezidentyfikowany trzask by chwilę później połączenie zostało mimowolnie zerwane.
powitalny kokos
-
mechanik vel twój ulubiony dealer — winfield's craft
30 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
i have no idea what i'm doing out of bed and so sober
Znowu to zrobiłeś, spieprzyłeś wszystko, tak jak mówili, że spieprzysz.
Tylko to potrafisz.

Nawet ten głos, który rozbrzmiewał w jego głowie — a był przekonany, że to jego własny — nie potrafił ukryć rozczarowania. Pogardy. Czy już obrzydzenia? Jakkolwiek tego nie nazwać, brzmiało paskudnie. Bił się z własnymi myślami, próbując w jakiś sposób się usprawiedliwić, lecz choć wydawać by się mogło, że argumentów ma wiele, żaden z nich nie był wystarczająco dobry. I nie zmieniał faktu, że zachował się jak zwykły tchórz.
Tchórz, myślał, gdy wrzucał rzeczy do niewielkiej materiałowej torby. Obok na łóżku leżały papiery stwierdzające wypis ze szpitala na jego żądanie, odradzane przez wszystkich, lekarzy i pielęgniarki, których postanowił tak zwyczajnie zignorować, powtarzając nieustannie, raz za razem, że wszystko jest już w porządku i czuje się dobrze. Lewe ramię wciąż wisiało na temblaku, za każdym razem, gdy wstawał czy obrócił się odrobinę za szybko cały bark przeszywał ostry, obezwładniający ból. I za każdym razem zaciskał zęby, starając się nie dać po sobie niczego poznać, nawet, gdy wokół nie było nikogo, bo przecież wszystko jest już w porządku, jest lepiej..Odtąd miał to powtarzać jeszcze częściej, jak pieprzoną mantrę, z większym przekonaniem. I wyjątkowo złudną nadzieją, że z czasem sam w to uwierzy.
Bez niego jest jej lepiej.

Znowu wrzucał rzeczy do torby, tym razem większej, lecz nie wypełnił jej nawet do połowy. Od kilku minut siedział na skraju łóżka, wpatrując się telefon w swojej dłoni. Ekran dawno zaszedł czernią, lecz wciąż miał przed oczami jej imię. Pięć pierzonych liter. Czekał i czekał aż telefon przestanie dzwonić, miał wrażenie, że trwało to wieczność. Nieodebrane połączenie oznaczał przekierowanie do poczty. I kolejną wiadomość.

Obiecałeś mi, że któregoś dnia stąd wyjedziemy, że będziemy żyć tak jak my tego chcemy, a nie tak jak inni od nas oczekują. A danego słowa się dotrzymuje, Tucker! A Ty go nie dotrzymałeś!

Miał ochotę nacisnąć stop, cisnąć telefonem przez pokój, nie chciał słyszeć ani słowa więcej, a jednocześnie nie chciał przegapić ani jednego z nich, wierząc, że to ostatni raz kiedy ją słyszy. Już wie. Wie, że odszedł. Zostawił ją, bez słowa wyjaśnienia. Bez pożegnania. Nie wątpił w to, że na nie zasłużyła, tak samo jak na przeprosiny, które tygodniami układał w głowie, a których nigdy nie słyszy, bo nie miał odwagi odebrać telefonu. Tchórz. A to ostatnie co od niej usłyszał…
Jesteś zwykłym kłamcą!

Grace Ellsworth
powitalny kokos
tj
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Całe swoje dotychczasowe życie spędziła w głównej mierze w australijskim Melbourne. Można powiedzieć, że do Lorne Bay przyprowadziło ją serce - czuje, że musi odszukać jakichkolwiek śladów po bardzo bliskiej osobie.
Grace nie miała najmniejszego pojęcia ile dni, tygodni, a może nawet miesięcy upłynęło od chwili, w której na podjeździe domu Ellsworthów usłyszała, że jej chłopak odszedł ze świata żywych nie przekroczywszy nawet trzydziestego roku życia. Cały ten czas stał się niczym innym jak bryłą o kompletnie niezidentyfikowanych kształtach; nocną doliną, którą pokryła wyjątkowo gęsta mgła i niemożliwym było wyznaczenie tam jakichkolwiek granic. Gdyby ktokolwiek zapytał ją czym zajmowała się choćby wczoraj zupełnie nie potrafiłaby odpowiedzieć na to pytanie i nie dlatego, że zwyczajnie nie mogła poszczycić się żadną wybitną czynnością, a dlatego, że nie miała pojęcia co oznacza wczoraj.
Czy wczoraj było wtedy, kiedy ocknęła się o piętnastej w południe, po czternastu godzinach nieprzerwanego snu? A może wczoraj było wtedy, kiedy matka stojąc nad nią wspominała o ułożeniu sobie życia na nowo oraz o tym, że jest jeszcze bardzo młoda i wszystkie drogi stoją przed nią otworem? Nie pragnęła wtedy niczego innego jak tego by przyłożyć dłonie do uszu ze wszystkich sił i zacząć błagać Tucka by ją stąd czym prędzej zabrał.
Po całych dwóch tygodniach, podczas których do absolutnego minimum ograniczyła konieczność opuszczania łóżka, zrezygnowała z wszelakich  możliwych sesji z fizjoterapeutą, które miały przywrócić ją do pełnej sprawności po wypadku, podobnie jak za każdym razem odmawiała wspólnego posiłku w rodzinnym salonie... Najwidoczniej kres wytrzymałości rodziców Grace dobiegł końca - o ile można tak powiedzieć o ludziach, którzy byli głównymi autorami jej obecnego, podłego stanu.
Któregoś dnia ojciec z niepoznaną dotychczas  subtelnością, postawił na szafce nocnej dwudziestosześciolatki białe, owalne pudełeczko, na którym widniała niczym niewyróżniająca się etykietka, a czynność tą uwieńczył słowami "To na pewno pomoże, Grace".
I choć żadna ze znajdujących się tam kapsułek  finalna nie odnalazła drogi do żołądka ciemnowłosej... Pamiętnego dnia opuściła dom po raz pierwszy, oczywiście obarczając tą czynność odpowiednim kłamstwem. Lecz mimo  wszystko nie należało to ani do pomysłów dobrych, ani tym bardziej rozsądnych biorąc pod uwagę, że zdecydowała się prowadzić samochód w stanie kompletnego rozbicia emocjonalnego.
Ostatecznie jednak szczęśliwie dotarła pod adres, do którego drogę znała praktycznie tak dobrze jak własną kieszeń. Przecież jeszcze nie tak dawno temu bywała tutaj niemalże regularnie i wcale nie w pojedynkę.
Patrick Johnson był najlepszym przyjacielem Tuckera i została mu przedstawiona w momencie, gdy ich relacja przeskoczyła o to jedno znaczące oczko do przodu - to, które powodowało, że zasługiwała na miano związku. Patrick słynął z wielkiej miłości do irytowania swoich sąsiadów późną porą będąc tym samym wybornym organizatorem wszelakich hucznych imprez. Aczkolwiek w Grace budziły one same pozytywne odczucia i nie istniało wiele momentów, w których pojawiała się konieczność odszukania wymówki usprawiedliwiającej nagłą  nieobecność. Dziś jednak zjawiła się tutaj w zgoła innym celu niż poszukiwanie rozrywki na wieczór.
Pokonawszy kilkanaście stopni ostatecznie zatrzymała się pod drzwiami, na których przyklejone zostały dwie pozłacane cyfry w postaci jeden i pięć. Nie siląc się na jakiekolwiek przejawy wykwintnych manier najzwyczajniej w świecie kilkukrotnie uderzyła piastką chwilę temu uformowaną z dłoni, w twardą powierzchnię drzwi.
Żadnych subtelności.
Żadnych subtelności.
Raz.
Wpatrywała się w strukturę drewna wzrokiem przeszywającym na wylot, dokładnie tak jak gdyby posiadała tajemniczą moc, która pozwalała jej zajrzeć do wnętrza mieszkania już teraz.
Dwa.
Zacisnęła usta w wąską linijkę w geście zniecierpliwienia i wyczekiwania.
Trzy.
- Co do... - i wtedy to w progu wyrosła sylwetka chłopaka, który zdecydowanie znajdował się w jej przedziale wiekowym. Jego rozwichrzona czupryna, niezadowolony ton oraz nocny strój w postaci zwyczajnej koszulki i bokserek świadczył o tym, że ciemnowłosa najprawdopodobniej wybudziła go z błogiego  snu.
Jednak Grace kompletnie o to nie dbała, a może nawet nie dostrzegała?
- Grace? -  lecz kiedy przekonał się na własne oczy kto jest jego gościem ton mężczyzny natychmiast uległ deformacji na łagodny, ale i zdziwiony.
A może znak zapytania postawiony na końcu imienia ciemnowłosej wcale nie był tak bezpodstawny jakby mogło z pozoru się wydawać? A może Grace nie przypominała samej siebie, a przynajmniej tej którą zwykł oglądać Patrick? Bo jak ta wiecznie perfekcyjna w każdym calu dziewczyna miała się do tej stojącej przed nim - słabej, z opuchlizną pod oczami świadczącą o niejednej nieprzespanej nocy, z zaczerwienionymi tęczówkami i niepokojąco bladą cerą?
- Hej, Grace, już dobrze. Już wszystko dobrze. - mężczyzna ostrożnie rozchylił przed nią swoje ramiona, a ona, chyba nawet ku własnemu zaskoczeniu, wpadła w nie niemal natychmiast jednocześnie przytykając czoło do klatki piersiowej przyjaciela.
Bo jeśli gdziekolwiek na tym świecie miała poszukiwać zrozumienia, to czy właśnie nie u człowieka, który potrafił odnaleźć drogę do niesamowicie zamkniętego w sobie Tuckera?
powitalny kokos
-
mechanik vel twój ulubiony dealer — winfield's craft
30 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
i have no idea what i'm doing out of bed and so sober
Mijały dni, całe tygodnie, a on nieustannie wracał myślami do Melbourne, do tego co się stało. Odtwarzał wszystko na nowo, wciąż od nowa, raz za razem, szukając potwierdzenia, że dobrze zrobił, choć każdą najmniejszą częścią ciała czuł, że było inaczej. Głowa ciężka od myśli, nie dawała mu spać. Żołądek i zaciśnięty na nim supeł, nie pozwalał nic zjeść. Wątroba odmawiała przyjęcia więcej alkoholu, a tylko w ten sposób mógł zasnąć, by nie obudzić się po zalewie kilku godzinach. A serce… Serce nie zajmowało już należnego mu miejsca w jego klatce piersiowej. Zostało w Melbourne, a może gdzieś pomiędzy, na drodze do Lorne. Pustka jaką czuł, nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
Przepadło.
Został żal i złość, dla których nie potrafił znaleźć miejsca, wiec wylewały się z niego przy każdej okazji, co odczuwał nie tylko on, ale i wszyscy będący akurat w pobliżu — jego siostra, wścibska sąsiadka, nawet nieszczęsna kasjerka w sklepie, gdy oznajmiła, że nie ma jego papierosów. To wystarczyło.
Nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości, gdy wciąż uparcie jej odmawiał — nie tak miało być, nie tak miało się skończyć. Naprawię to.
Naprawię to. Naprawię to. Naprawię to. Naprawię to.
Mijały tygodnie, a on wciąż tkwił w Lorne, nie próbując naprawić niczego. Nie potrafił. Nie mógł. Po rozważaniu wszystkich za i przeciw, wszystkich tych szlachetnych pobudek, które sobie przypisywał, a które, za przeproszeniem, były gówno warte, uznał, że… tak jest lepiej, nie dla niego — ten egoistyczny głos w jego głowie wciąż nie milknął, domagając się swojego — ale innych, dla jego rodziny, która miała pozostać bezpieczna. I dla Grace, która miała być szczęśliwa. Nagle to słowo nabrało dla niego jakiego ogromnego wymiaru, tak wiele za nim ukrył — strzępy jej marzeń, które wciąż pamiętał, ichjej plany na przyszłość, obawy, które miały nigdy się nie spełnić i uśmiechy losu. Wszystko, co tylko pomagało wierzyć, że nie jest wręcz odwrotnie.

Nic jej nie mów — mówi, nerwowo podrygując nogą, podczas gdy głos pod drugiej stronie telefonu, Patrick, brzmiał co raz głośniej i głośniej, wyrzucając z siebie kolejne pytania, na które nie miał ochoty odpowiadać. — Po prostu rób co mówię, nie rozmawiaj z nią, nie tłumacz… Nie tłumacz mnie. Nic nie wiesz… — wzdycha ciężko, i na moment odsuwa od siebie telefon, krzyki przyjaciela słyszał wystarczająco dobrze nawet, trzymając telefon na wyciągniecie dłoni. Miał rację, nie mógł zaprzeczyć, ale nawet nie próbował, nie mógł powiedzieć tego głośno… Gdyby to zrobił, za godzinę byłby już w drodze do Melbourne.
Bo tak postanowiłem! — Cisza po drugiej stronie słuchawki sprawiła, że przez moment myślał, że przypadkiem się rozłączył, jedno z nich, tak mocno zaciska pale na telefonie, że aż pobielały mu knykcia. Słyszy westchnięcie ciężkie, pełnie niezadowolenia i… rozczarowania. — Nie obchodzi mnie co myślisz. Po prostu… nie pogarszaj tego. — Ostatnie słowa brzmią niemal błagalnie, wiszą w powietrzy jak ołowiane chmury, gdy czeka na odpowiedź, jakąkolwiek, lecz nie taką.

Naprawdę na nią nie zasługujesz…

Grace Ellsworth

ZT x 2
powitalny kokos
tj
ODPOWIEDZ