Z wolna skinęła głową, przyznając rację co do trafności przytoczonej przenośni. Niektóre punkty zwrotne w życiu były nie do odkręcenia. Chociażby dorosłość, która zarówno fascynuje, jak i przeraża dzieciaki.
- Mój tato powiedziałby: No tiene caso llorar por leche derramada - kątem oka zerknęła na Eve, na wpadek gdyby ta zapytała o dosłowny sens wypowiedzianych słów. Zapewne nie na miejscu byłoby nazywanie czyjejś traumy „rozlanym mlekiem”, nie mniej, to metafora bardzo podobna do tej z pastą. Z rozlanego mleka niewiele można zrobić… z wyciśniętej pasty już prędzej idzie użyć jej do mycia zębów, a jeśli nie, to do polerowania, albo odplamiania.
- Bardzo dosłownie - skomentowała cicho wzmiankę o
winie ocalałego. Będąc na miejscu ów ocalałego z pewnością znienawidziłaby wszelkich terapeutów za tak obrazowe nazywanie problemu. Zdaje się, prędzej złapałaby nić porozumienia z kimś, to przeszedł to samo, niż z ważniakiem zza biurka, notującego krótkie hasełka w
pamiętniku. Terapia grupowa przy wykorzystaniu leków na receptę (jeśli są wymagane) to chyba najbardziej swobodna forma przejścia przez życiowe trudy. Nie mogła mówić za wszystkich, bo każdy miał do tego podejście indywidualne, nie mniej, na nią by podziałało. Szkoda, że sama nie wpadła na pomysł zapisania na terapie grupowe, woląc po śmierci męża barykadować się w mieszkaniu, a w pracy funkcjonować niczym robot.
Przeczuwała, że Paxton wciąż zmagała się z pokłosiem tragedii w Afganistanie, przez co nie chciała nadmiernie wyolbrzymiać problemu. Każdy musiał sam przejść przez poszczególne etapy, które wcale nie prowadzą do ostatecznego „wyzdrowienia”. Człowiek się zmieniał na skutek traumy i mógł jedynie jakoś wdrożyć się w codzienność, w zupełnie innym, nieznanym dotąd wymiarze.
- Chyba musisz tego doświadczyć na własnej skórze - przyznała, przy tym sceptycyzmie, względem relaksu przy morskim akwarium.
- Mówisz, że nie czujesz spokoju, widząc spokojnie pływające rybki, falujące ukwiały i koralowce? To jak oglądanie kawałka oceanu, ale w zbiorniku.
Terapia wyciszająca, jak nic. Dodatkowe prace, takie jak wymiana wody czy czyszczenie poszczególnych elementów to takie urozmaicenie w trakcie przechodzenia przez kolejne etapy rozwoju małej społeczności morskiej.
- Nie mów mi, że nigdy nie nurkowałaś na rafach koralowych - nieco wywaliła oczami, czekając na odpowiedź. Tak nie może być. Eve mieszkała rzut beretem od morza pełnego możliwości i z tego nie korzystała? Nonsens.
- Przysięgam, na wszystko co kocham, że cię nie wkręcam - zapewniła uroczyście, przykładając jedną dłoń do serca. Uśmiechnęła się w trakcie, bo doprawdy to niesamowite, jak Eve nie dowierzała w jej naukowe ciekawostki. Informacje miała przecież z pierwszej ręki, jako posiadaczka koników morskich.
- Może kiedyś mój samiec będzie rodził, wtedy od razu dam ci znać - zaoferowała, co oczywiście miało służyć celom edukacyjnym.
- I będziesz musiała wtedy przyjechać naprawdę szybko, żeby nie przegapić porodu.
Zaśmiała się krótko, bo wizja Eve spieszącej się na poród konika morskiego jawiła się w komediowych barwach. Oby nie spowodowała małego wypadku, w trakcie szaleńczej jazdy!
Z wolna skinęła głową przy pytaniu o pracę w szpitalu. Nic się zmieniło od ostatniego momentu, gdy o tym mówiła.
- Tak… - lekko zmrużyła oczy, gdy zapytano o przysięgę. Pytania Eve z pewnością do czegoś zmierzały, na co Richards czekała z zaciekawieniem odmalowanym na twarzy. Lekko zmarszczyła czoło, słysząc o złych ludziach, których notabene również należało otoczyć opieką lekarską. Nie ważne, jak obrzydliwi by nie byli.
- Jesteśmy obowiązani do ratowania każdego życia – istniały wyjątki, jak ciąża zagrożona, kiedy trzeba wybierać między wcześniakiem, a matką, jednak podany przez Eve przykład nie wiązał się z takim dylematem.
- Działamy tak samo, jak sanitariusze - rozwinęła, dostrzegając, jak Fisk biegnie w jej stronę, razem z patykiem w pysku, za który zaczepiał go Apollo.
- Mogą być z różnych państw, ale ich obowiązkiem, jest udzielanie pomocy każdemu, kto jej potrzebuje, bez względu na to, po której stronie walczy.
Żołnierze lubili traktować to jako zdradę, ale to już ich problem. Dopóki dało radę kogoś uratować, przystępowało się do tego.
- Konwencje genewskie - uściśliła jeszcze rzeczowym tonem, pamiętając jak wałkowała te artykuły w czasie studiów medycznych.
- Zaprezentowano je po drugiej wojnie światowej. Miały nieco bardziej ucywilizować konflikty, ale jak widać na przykładzie Rosji… niczego nie zapewniają.
Niezmiernie ją to wkurzało. Każda wzmianka o terrorystycznym państwie powodowała u niej odruch wymiotny, mając na uwadze, jak traktowano cywili oraz jeńców wojennych w trakcie całego, popapranego konfliktu.
- Gdybym była lekarką w Rosji, pewnie wyrzuciłabym psychola na ulicę, ale niestety jestem osobą moralną - wygięła usta w nieco sztucznym uśmiechu, zdradzającym, że wcale nie chciała się urodzić w tak podłym ustroju państwowym. Nie obarczała zwykłych obywateli za to, co się działo, nie mniej, mogliby wyjść na ulicę i protestować. Rewolucja zaczynała się od ludu.
- Lepiej jest na nich patrzeć bezosobowo - kontynuowała, wyciągając rękę do Fiska, który podszedł bliżej, nieco dysząc.
- Podobnie, jak robią to strażnicy w więzieniu. Wykonujemy tylko swoją pracę. Nie jesteśmy sądem, ani policją, aby wyciągać konsekwencje za ich czyny. Nawet jeśli czasami byśmy chcieli.
Sięgnęła po składaną miskę i wlała do niej wody z filtrowanej butelki, aby psy mogły się napić.
- Jakiś czas temu w szpitalu pojawił się uzbrojony mężczyzna - zaczęła, dzieląc się tematem, którego nie poruszała przy zbyt wielu osobach.
- Był chyba… ojcem, albo opiekunem małej pacjentki. Trafiła do nas w okropnym stanie. Facet zaczął mierzyć bronią do lekarzy, po tym jak wszedł do sali operacyjnej. Postrzelił instrumentariuszkę, a reszcie pozostawił traumę.
Była wtedy w domu, odsypiając poprzednią zmianę. Opuściła szpital zaledwie trzy godziny przed całym zajściem.
- Ja miałam szczęście, ale moi koledzy i koleżanki… to było dla nich straszne przeżycie.
Pokręciła głową i westchnęła, widząc jak Fisk rozchlapuje dookoła wodę. Zamierzała nalać kolejną porcję, aby Apollo i być może Jello, również skorzystały.
- Jeśli wymagałby leczenia, ze względu na rany śmiertelne, żaden lekarz nie mógłby odmówić.
Takie zachowanie groziłoby poważnymi konsekwencjami prawnymi. Ktoś wymyślił kiedyś taki system i póki co, nikt z nim nie walczył.