Dear diary, so I met this girl...
: 19 mar 2024, 20:25
#2
Tate i nie posiadanie w życiu żadnej kobiety? Na pewno wychodziło mu to na zdrowie, zwłaszcza to psychiczne, ale kurcze, bez bab życie było naprawdę nudne. Gdyby nie one, to Tate siedziałby na farmie, w siłowni, albo spał w domu. Może jeszcze od czasu do czasu odwiedzałby miejscowy pub. Rudds chyba był jego ulubionym. Jednak nie miałby do kogo otworzyć japy, nikt by mu nie podnosił ciśnienia. Ani on nie miałby komu tego robić. Bo jak kuba bogu, tak bóg kubie.
Może to źle o nim świadczyło, ale jak odwiedzał swoje dawne miejsce pracy, czyli komisariat (ale jako gość, a nie jako petent, co też mu się niestety zdarzało) to dbał o to, aby jego była żona była na miejscu. Lubił ją irytować, tak słodko się denerwowała. Jednak wiedział, żeby nie mówić o tym na głos nikomu, bo wzięto by go za czubka. A już na pewno wiedział, aby nie mówić o tym na głos na RANDCE. Bo tak, Tate chadzał na randki. Czasem bardziej udane, czasem mniej. Czasem jego związki trwały dłużej, czasem mniej. Sukces był taki, że od ponad pięciu lat nie stanął na ślubnym kobiercu, ani nawet się nie oświadczył. Choć nigdy nie należał do osób, które potrzebują dwóch lat od czasu poznania do oświadczyn, a potem następnych dwóch, aby zorganizować ślub. W gruncie rzeczy, to nawet nie potrzebował kolejnych dwóch lat, aby się rozwieść, ale o tym też nie zamierzał mówić. Nie Renley, nie na tak wczesnym etapie życia. Już nie raz został nazwany Rossem Gellerem i choć nigdy nie oglądał przyjaciół, przynajmniej nie z uwagi nie wszystkie odcinki, to doskonale wiedział, do czego piją. Renley wydawała się być spoko babką, ich relacja na razie była... raczkująca. Jednak chyba rokowała. Jak Tate nasłuchał się swojego pracownika, który pomagał mu przy alpakach, że ten będzie brał udział w wyścigu taczek, że zabiera ze sobą swoją dziewczynę i Trembley też powinien wpaść, to mężczyzna stwierdził, że cóż, może to nie jest taki głupi pomysł. Myślał, że może weźmie swoją córkę, ale ta postanowiła jednak nie przyjeżdżać do starego ojca na święta. Cóż, trochę szkoda, ale przeżyje. Dlatego, pomyślał właśnie o Renley. To mogła być dobra okazja na randkę. Fuj, to słowo było okropne, ale taka prawda. Mogli pooglądać jak inni się wygłupiają, zjeść coś dobrego... Właściwie, to Tate mógłby zaproponować że przyprowadzi swoje alpaki, ale znając swoje zwierzęta na wylot, to był pewien, że zrobiłyby mu straszny przypał. Te stwory były gorsze niż dzieci! No i wtedy byłby w pracy, więc może dobrze, że jednak się nie zdecydował?
Zaproponowałby, że pojedzie po kobietę, ale mieszkał dosłownie o rzut krowim łajnem od miejsca festynu. Dlatego zaproponował jej, aby zaparkowała u niego. Czekał na nią przed bramą, gotowy zabrać ją w odpowiednie miejsce. Przywitał ją przytulaskiem.-Byłaś kiedyś na czymś takim?-zapytał, bo w sumie, on wcale często nie korzystał z takich atrakcji, jakie miasteczko zapewniało. Nie był na żadnym jarmarku świątecznym, ani innej paradzie św. Patryka. Choć zielone piwo by wypił. -Mój pracownik, Fro, strasznie był dumny z tego, że weźmie udział w wyścigu taczek. W sumie, to nie zapytałem go, czy to będą puste taczki czy coś. Choć nie zdziwiłbym się, gdyby ich kobiety miały w nich siedzieć, bo wtedy zależy Ci na tym, aby jednak taczka się nie przewróciła-zaśmiał się, może nieco zbyt głośno.
Renley A. Shepherd
Tate i nie posiadanie w życiu żadnej kobiety? Na pewno wychodziło mu to na zdrowie, zwłaszcza to psychiczne, ale kurcze, bez bab życie było naprawdę nudne. Gdyby nie one, to Tate siedziałby na farmie, w siłowni, albo spał w domu. Może jeszcze od czasu do czasu odwiedzałby miejscowy pub. Rudds chyba był jego ulubionym. Jednak nie miałby do kogo otworzyć japy, nikt by mu nie podnosił ciśnienia. Ani on nie miałby komu tego robić. Bo jak kuba bogu, tak bóg kubie.
Może to źle o nim świadczyło, ale jak odwiedzał swoje dawne miejsce pracy, czyli komisariat (ale jako gość, a nie jako petent, co też mu się niestety zdarzało) to dbał o to, aby jego była żona była na miejscu. Lubił ją irytować, tak słodko się denerwowała. Jednak wiedział, żeby nie mówić o tym na głos nikomu, bo wzięto by go za czubka. A już na pewno wiedział, aby nie mówić o tym na głos na RANDCE. Bo tak, Tate chadzał na randki. Czasem bardziej udane, czasem mniej. Czasem jego związki trwały dłużej, czasem mniej. Sukces był taki, że od ponad pięciu lat nie stanął na ślubnym kobiercu, ani nawet się nie oświadczył. Choć nigdy nie należał do osób, które potrzebują dwóch lat od czasu poznania do oświadczyn, a potem następnych dwóch, aby zorganizować ślub. W gruncie rzeczy, to nawet nie potrzebował kolejnych dwóch lat, aby się rozwieść, ale o tym też nie zamierzał mówić. Nie Renley, nie na tak wczesnym etapie życia. Już nie raz został nazwany Rossem Gellerem i choć nigdy nie oglądał przyjaciół, przynajmniej nie z uwagi nie wszystkie odcinki, to doskonale wiedział, do czego piją. Renley wydawała się być spoko babką, ich relacja na razie była... raczkująca. Jednak chyba rokowała. Jak Tate nasłuchał się swojego pracownika, który pomagał mu przy alpakach, że ten będzie brał udział w wyścigu taczek, że zabiera ze sobą swoją dziewczynę i Trembley też powinien wpaść, to mężczyzna stwierdził, że cóż, może to nie jest taki głupi pomysł. Myślał, że może weźmie swoją córkę, ale ta postanowiła jednak nie przyjeżdżać do starego ojca na święta. Cóż, trochę szkoda, ale przeżyje. Dlatego, pomyślał właśnie o Renley. To mogła być dobra okazja na randkę. Fuj, to słowo było okropne, ale taka prawda. Mogli pooglądać jak inni się wygłupiają, zjeść coś dobrego... Właściwie, to Tate mógłby zaproponować że przyprowadzi swoje alpaki, ale znając swoje zwierzęta na wylot, to był pewien, że zrobiłyby mu straszny przypał. Te stwory były gorsze niż dzieci! No i wtedy byłby w pracy, więc może dobrze, że jednak się nie zdecydował?
Zaproponowałby, że pojedzie po kobietę, ale mieszkał dosłownie o rzut krowim łajnem od miejsca festynu. Dlatego zaproponował jej, aby zaparkowała u niego. Czekał na nią przed bramą, gotowy zabrać ją w odpowiednie miejsce. Przywitał ją przytulaskiem.-Byłaś kiedyś na czymś takim?-zapytał, bo w sumie, on wcale często nie korzystał z takich atrakcji, jakie miasteczko zapewniało. Nie był na żadnym jarmarku świątecznym, ani innej paradzie św. Patryka. Choć zielone piwo by wypił. -Mój pracownik, Fro, strasznie był dumny z tego, że weźmie udział w wyścigu taczek. W sumie, to nie zapytałem go, czy to będą puste taczki czy coś. Choć nie zdziwiłbym się, gdyby ich kobiety miały w nich siedzieć, bo wtedy zależy Ci na tym, aby jednak taczka się nie przewróciła-zaśmiał się, może nieco zbyt głośno.
Renley A. Shepherd