Hope my neighbours aren't twats
Tate nie był już nowy na farmie. Nie był też nowy w Lorne Bay, bo mieszkał tutaj jakieś 10, czy 11 lat. Można było powiedzieć, że był tutejszy przez zasiedzenie, przez więzi rodzinne (ale to się chyba tak naprawę nie liczyło, skoro ze swoją żoną pochodzącą z miasteczka był dobrych parę lat rozwiedziony) i tak dalej, ale jakoś nie do końca jednak czuł się swój. Absolutnie nie znaczyło to jednak, że zamierzał się stąd wynosić, co to to nie. Teraz te paskudne zwierzaki go przywiązały na dłuższy czas. I tak, były momenty, kiedy żałował tej decyzji, jak i każdej innej podjętej pod wpływem chwili. A miał ich sporo. Pójście do policji, rozwód z pierwszą żoną. ślub z drugą żoną, rozwód z drugą żoną... Teraz ta farma. No, ale naważył sobie piwa, to zamierzał je wypić. A pić lubił i nie żałował sobie. Nie miał żadnej kobiety, aktualnie przynajmniej, która mogłaby mu suszyć głowę.
Cały dzień ciężko pracował na tej swojej farmie, bo zapał może i miał, tak samo jak dwóch młodych chłopaczków do pomocy, ale w tych wszystkich sprawach majsterkowo-technicznych to nie był wcale taki dobry. Przynajmniej bywały takie dni, że mógł sobie spokojnie pospać nieco dłużej niż do 6, bo ta farma taka siłownię mu zapewniała, że klękajcie narody.
Nic więc dziwnego, że zdarzało mu się przyciąć komara w różnych porach. Teraz było już dość... Późno, jak na środek dnia, ale wcześnie jeśli chodzi o wieczór. Nieważne, w każdym razie była to pora, w której wizyty towarzyskie jak najbardziej miały prawo się odbywać, nawet te niezapowiedziane. Bo tego popołudnia, to Tate nikogo się nie spodziewał. Nawet tego, że jego wredna była żonka postanowiła mu przyprowadzić którąś z uciekających alpak. Akurat był pewien, że są zabezpieczone dobrze i żadna nie będzie spacerować sama po miasteczku. Dlatego zdziwił się, jak z tej jakże przyjemnej drzemki na kanapie przed telewizorem wyrwał go dźwięk dzwonka. Nie był gburem, choć może na takiego wyglądał.... No, ale czasem miał problemy z interakcjami międzyludzkimi, nie bójmy się tego powiedzieć. Więc poczłapał przecierając oczka niczym przedszkolak zbudzony z drzemki i podążył w stronę drzwi wejściowych. Jego farma ani z zewnątrz, ani ze środka nie przypominała tych pseudo farm, które miały wspólne z tym określeniem tylko adres, a tak naprawdę były to wielkie, luksusowe posiadłości, w całości pokryte trawą, a w dawnych stajniach były piwniczki na wino. Nie, co to to nie. Widać było, że nie było we włościach Trembleya damskiej ręki, choć gruz z sufitu także się nie sypał, można było spokojnie pić herbatę.
Nie oszukujmy się, trochę się zdziwił, jak zobaczył jakaś brunetkę, która zdecydowanie nie była jego byłą żoną. Ona lubiła go nawiedzać i męczyć jakimiś bzdurami. Także miło, że to nie była ona, ale nie bardzo wiedział kogo witał. Miał nadzieję, że to nie jest żaden świadek Jehowy. -No dzień dobry, w czym mogę pomóc?-zapytał, jeszcze nie będąc swoim najmilszym ja (jeśli w ogóle na trzeźwo takie posiadał), ale dopiero się obudził, okej? Miał prawo... Nie, nie miał, ale on uważa, że jest inaczej.
Annabel Sinclair