: 25 mar 2024, 20:55
Z całych sił starała się nie płakać w sądzie podczas zeznań. To nie byłby najlepszy moment i nie chciała także pokazać Marianowi, że ten miał na nią wpływ, chociaż wątpiła aby to go obchodziło. Ona sama też nie płakała nad sobą a nad Fanny, bo o niej pomyślała opowiadając o wszystkim, co stało się w szpitalu. Przypomniała sobie jej ciało leżące na stole operacyjnym i to jak blisko przeżycia była, gdyby nie nagłe pojawienie się Mariana. Czuła złość, zawód i przeogromny smutek, lecz w ciele Margo kryło się coś jeszcze.. trauma na widok wycelowanej dłoni. Uaktywniona przez wspomnienia sprawiła, że ledwo wyszła z sali i automatycznie wylała z siebie wszystkie łzy. Odpuściła i pozwoliła ciału wyrzucić z siebie cały smutek i stres związany z tamtymi wydarzeniami oraz koniecznością szczegółowego ich opisania.
Zmusiłaby się do szybszego opanowania i zebrania do kupy, gdyby nie obecność Beverly. Przy niej mogła płakać i pozwoliła kobiecie całkowicie przejąć kontrolę nad otoczeniem. Dałaby się teraz poprowadzić choćby nad przepaść – tak bardzo jej ufała.
Nie pamiętała drogi na parking ani czy sama otworzyła drzwi od auta.
Nie skupiała się na detalach pozwalając ciału wyzbyć się wszystkiego, co w sobie dusiła podczas wcale nie tak długiego pobytu na sali sądowej.
- Dobrze – odpowiedziała odrobinę bezwiednie i choć miała ochotę pomilczeć (o dziwo), to dodała jeszcze.. – Potrzebuje chwili, żeby.. niedługo mi przejdzie – zapewniła i tuż po zapięciu pasów odchyliła oparcie fotela. Ułożyła się na nim nieco wygodniej i najpierw spojrzała za przednią szybę z tej pozycji mogąc oglądać niebo, lecz po dwóch minutach zreflektowała się odwracając głowę w bok. Patrzyła na skupioną na drodze twarz Strand zanim zamknęła oczy. Nie zasnęła. Skupiła się na oddechu i choć przebywanie w sądzie nie było najprzyjemniejsze, to głowa i tak planowała zrobić swoje. Chcąc nie chcąc musiała upewnić się, że wszystko zrobiła dobrze wertując w pamięci wszystko, co powiedziała podczas przesłuchania.
Musiała mieć pewność, że niczego nie pomieszała. Że się spisała.
Po parunastu minutach otworzyła powieki, bo Beverly zatrzymała się tuż przed cukiernią, z której odbierała tort. Zrobiła to sama za co Margo była jej wdzięczna.
Weź się w garść. Już po wszystkim.
Wraz z głębokim wdechem odwróciła głowę w drugą stronę nagle myśląc o tym, jaka szkoda, że sprawa sądowa miała miejsce tak szybko. Mówiono, że mogli na nią czekać ponad rok, co znacznie przedłużyłoby pobyt Margo jako świadka. Dostałaby dodatkową możliwość pobytu w kraju a tak.. opierała się jedynie na wizie pracowniczej, która wygaśnie w październiku albo we wrześniu. Teraz nie pamiętała. Kiedy ją uzyskała, nie skupiała się na datach, bo wokoło dużo się działo.
Czemu w ogóle o tym pomyślała?
Słysząc otwierając się drzwi odwróciła głowę z powrotem na miejsce kierowcy i posłała Beverly delikatny uśmiech będący oznaką, że stres powoli z niej schodził, co przekazała podczas krótkiej wymiany spojrzenia. Czasami to wystarczyło, żeby się zrozumiały, dlatego wciąż niczego nie mówiąc znów zamknęła powieki i została tak aż do Lorne Bay.
- Colera – jęknęła stojąc w kuchni, w której szykowała składniki do chili con carne. – Bev! – zawołała, bo kobieta zniknęła gdzieś z Oliverem. – Czy twoi rodzice są na coś uczuleni? – Nigdy o to nie zapytała, a przecież to ważne aby przypadkiem nie zabić rodziców swej partnerki. Nie chciała być tą, z której powodu trafią do szpitala. Wtedy wypadłaby gorzej niż dotychczas, choć ciężko powiedzieć, co myślała o niej para, która widziała ją tyle samo co Margo ich.
Nadal była lekko przygaszona przez dzisiejszy proces. W aucie złapała krótką drzemkę i ożywiła się, kiedy dołączył do nich Oliver. Nie chciała przekładać na niego swych zmartwień zwłaszcza, że dzieci wyczuwały takie rzeczy. Przede wszystkim jednak nie chciała niszczyć mu urodzin, dlatego po powrocie od razu przebrała się z sądowych ciuchów i przeszła do kuchni zajmując myśli gotowaniem.
- A Nora i Caspar?! - Preferencje Joe znała, bo dosłownie zjadał wszystko, co znajdował w lodówce. Już pierwszego dnia, kiedy postanowiła pilnować Beverly po wypadku, dostrzegła zniknięcie porcji jedzenia. Od tamtej pory do oddzielnego pudełka pakowała coś dla Joe i po pustych opakowaniach dało się stwierdzić, że wszystko mu pasowało. Szkoda tylko, że jego integracja lokatorska (przynajmniej z Margo) kończyła się na wyjadaniu jedzenia z lodówki. Dopiero ostatnio wyrwał się z pytaniem o ugotowanie czegoś dobrego dla Gwen, co można było uznać za postęp.
Zmusiłaby się do szybszego opanowania i zebrania do kupy, gdyby nie obecność Beverly. Przy niej mogła płakać i pozwoliła kobiecie całkowicie przejąć kontrolę nad otoczeniem. Dałaby się teraz poprowadzić choćby nad przepaść – tak bardzo jej ufała.
Nie pamiętała drogi na parking ani czy sama otworzyła drzwi od auta.
Nie skupiała się na detalach pozwalając ciału wyzbyć się wszystkiego, co w sobie dusiła podczas wcale nie tak długiego pobytu na sali sądowej.
- Dobrze – odpowiedziała odrobinę bezwiednie i choć miała ochotę pomilczeć (o dziwo), to dodała jeszcze.. – Potrzebuje chwili, żeby.. niedługo mi przejdzie – zapewniła i tuż po zapięciu pasów odchyliła oparcie fotela. Ułożyła się na nim nieco wygodniej i najpierw spojrzała za przednią szybę z tej pozycji mogąc oglądać niebo, lecz po dwóch minutach zreflektowała się odwracając głowę w bok. Patrzyła na skupioną na drodze twarz Strand zanim zamknęła oczy. Nie zasnęła. Skupiła się na oddechu i choć przebywanie w sądzie nie było najprzyjemniejsze, to głowa i tak planowała zrobić swoje. Chcąc nie chcąc musiała upewnić się, że wszystko zrobiła dobrze wertując w pamięci wszystko, co powiedziała podczas przesłuchania.
Musiała mieć pewność, że niczego nie pomieszała. Że się spisała.
Po parunastu minutach otworzyła powieki, bo Beverly zatrzymała się tuż przed cukiernią, z której odbierała tort. Zrobiła to sama za co Margo była jej wdzięczna.
Weź się w garść. Już po wszystkim.
Wraz z głębokim wdechem odwróciła głowę w drugą stronę nagle myśląc o tym, jaka szkoda, że sprawa sądowa miała miejsce tak szybko. Mówiono, że mogli na nią czekać ponad rok, co znacznie przedłużyłoby pobyt Margo jako świadka. Dostałaby dodatkową możliwość pobytu w kraju a tak.. opierała się jedynie na wizie pracowniczej, która wygaśnie w październiku albo we wrześniu. Teraz nie pamiętała. Kiedy ją uzyskała, nie skupiała się na datach, bo wokoło dużo się działo.
Czemu w ogóle o tym pomyślała?
Słysząc otwierając się drzwi odwróciła głowę z powrotem na miejsce kierowcy i posłała Beverly delikatny uśmiech będący oznaką, że stres powoli z niej schodził, co przekazała podczas krótkiej wymiany spojrzenia. Czasami to wystarczyło, żeby się zrozumiały, dlatego wciąż niczego nie mówiąc znów zamknęła powieki i została tak aż do Lorne Bay.
- Colera – jęknęła stojąc w kuchni, w której szykowała składniki do chili con carne. – Bev! – zawołała, bo kobieta zniknęła gdzieś z Oliverem. – Czy twoi rodzice są na coś uczuleni? – Nigdy o to nie zapytała, a przecież to ważne aby przypadkiem nie zabić rodziców swej partnerki. Nie chciała być tą, z której powodu trafią do szpitala. Wtedy wypadłaby gorzej niż dotychczas, choć ciężko powiedzieć, co myślała o niej para, która widziała ją tyle samo co Margo ich.
Nadal była lekko przygaszona przez dzisiejszy proces. W aucie złapała krótką drzemkę i ożywiła się, kiedy dołączył do nich Oliver. Nie chciała przekładać na niego swych zmartwień zwłaszcza, że dzieci wyczuwały takie rzeczy. Przede wszystkim jednak nie chciała niszczyć mu urodzin, dlatego po powrocie od razu przebrała się z sądowych ciuchów i przeszła do kuchni zajmując myśli gotowaniem.
- A Nora i Caspar?! - Preferencje Joe znała, bo dosłownie zjadał wszystko, co znajdował w lodówce. Już pierwszego dnia, kiedy postanowiła pilnować Beverly po wypadku, dostrzegła zniknięcie porcji jedzenia. Od tamtej pory do oddzielnego pudełka pakowała coś dla Joe i po pustych opakowaniach dało się stwierdzić, że wszystko mu pasowało. Szkoda tylko, że jego integracja lokatorska (przynajmniej z Margo) kończyła się na wyjadaniu jedzenia z lodówki. Dopiero ostatnio wyrwał się z pytaniem o ugotowanie czegoś dobrego dla Gwen, co można było uznać za postęp.