Once we've both said our goodbyes, let's just let it go
: 17 mar 2024, 18:51
nie wiem który, ale jeszcze udaję
Cała ironia polegała na tym, że Leander wreszcie się rozluźnił.
Wiedział przecież, że Bear jest z Lorne Bay i choć nie przypominał sobie rozmów o tym, że jeden z nich marzy o powrocie w rodzinne strony, to… przez ostatnie lata to mogło się zmienić, prawda? Nie wspominając już o tym, że - mógł to przyznać przynajmniej przed samym sobą, ale na głos byłoby mu ciężko - cóż, to nie było tak, że Leander absolutnie każdą ich rozmowę pamiętał ze szczegółami. Te z pierwszego roku: jasne, ale z kolejnych miesięcy, gdy sporo energii pochłaniało mu udawanie, że jest czysty… wtedy już bywało różnie. Dlatego przez pierwsze tygodnie, może nawet miesiące pracy w Cairns, każdy kontakt z ratownikami wzbudzał w nim pewien niepokój.
A kiedy już wydawało mu się, że poznał każdego ratownika, który tu pracuje, więc nie musi zerkać kontrolnie w ich kierunku (cała sztuka polegała na tym, by zerknąć tak, by równocześnie nie można było mu zarzucić gapienia się - dzięki temu, w razie konieczności, Leander mógłby bezczelnie udawać, że po prostu nie zauważył znajomej twarzy, znajomych włosów czy sylwetki) i spinać się okropnie w oczekiwaniu na kolejną karetkę, jakimś cudem pacjentkę przywiózł mu nie kto inny jak Bear. I - to było najgorsze - Leander wcale nie zerknął dyskretnie. Przez stanowczo zbyt długą chwilę po prostu się na niego gapił, bez słowa, aż wreszcie świat mu o sobie przypomniał (może pacjentka zaczęła umierać, bo się za długo opierdalał?) i Leander zwyczajnie uciekł.
To znaczy: pojechał z pacjentką na oddział. To przecież wcale nie było tak, że spieprzył jak gówniarz, który nabroił, a teraz obawia się konsekwencji. Gdyby tak było, ukrywałby się na swoim oddziale przez kilka kolejnych dni, a on po prostu miał dużo pracy, dlatego na nim siedział, okej?
I choć zwykle odczuwał do swojego psychiatry coś między niechęcią a silną niechęcią, dziś doszedł mu kolejny racjonalny powód, dla którego powinien go nie lubić. Bo kiedy wreszcie skończył swój dyżur, kupił sobie loda na patyku i stawił się w poczekalni, żeby dostać nową receptę, zobaczył nikogo innego jak Beara. Swoim nowym zwyczajem, przez chwilę gapił się na niego, a kiedy przypomniał sobie, jak się mówi, powiedział: - Doceniam, że próbujesz, ale chyba już za późno na terapię dla par, Bear - zauważył, wziął gryza swojego loda i dopytał: - Bernard?
bear hendricks
Cała ironia polegała na tym, że Leander wreszcie się rozluźnił.
Wiedział przecież, że Bear jest z Lorne Bay i choć nie przypominał sobie rozmów o tym, że jeden z nich marzy o powrocie w rodzinne strony, to… przez ostatnie lata to mogło się zmienić, prawda? Nie wspominając już o tym, że - mógł to przyznać przynajmniej przed samym sobą, ale na głos byłoby mu ciężko - cóż, to nie było tak, że Leander absolutnie każdą ich rozmowę pamiętał ze szczegółami. Te z pierwszego roku: jasne, ale z kolejnych miesięcy, gdy sporo energii pochłaniało mu udawanie, że jest czysty… wtedy już bywało różnie. Dlatego przez pierwsze tygodnie, może nawet miesiące pracy w Cairns, każdy kontakt z ratownikami wzbudzał w nim pewien niepokój.
A kiedy już wydawało mu się, że poznał każdego ratownika, który tu pracuje, więc nie musi zerkać kontrolnie w ich kierunku (cała sztuka polegała na tym, by zerknąć tak, by równocześnie nie można było mu zarzucić gapienia się - dzięki temu, w razie konieczności, Leander mógłby bezczelnie udawać, że po prostu nie zauważył znajomej twarzy, znajomych włosów czy sylwetki) i spinać się okropnie w oczekiwaniu na kolejną karetkę, jakimś cudem pacjentkę przywiózł mu nie kto inny jak Bear. I - to było najgorsze - Leander wcale nie zerknął dyskretnie. Przez stanowczo zbyt długą chwilę po prostu się na niego gapił, bez słowa, aż wreszcie świat mu o sobie przypomniał (może pacjentka zaczęła umierać, bo się za długo opierdalał?) i Leander zwyczajnie uciekł.
To znaczy: pojechał z pacjentką na oddział. To przecież wcale nie było tak, że spieprzył jak gówniarz, który nabroił, a teraz obawia się konsekwencji. Gdyby tak było, ukrywałby się na swoim oddziale przez kilka kolejnych dni, a on po prostu miał dużo pracy, dlatego na nim siedział, okej?
I choć zwykle odczuwał do swojego psychiatry coś między niechęcią a silną niechęcią, dziś doszedł mu kolejny racjonalny powód, dla którego powinien go nie lubić. Bo kiedy wreszcie skończył swój dyżur, kupił sobie loda na patyku i stawił się w poczekalni, żeby dostać nową receptę, zobaczył nikogo innego jak Beara. Swoim nowym zwyczajem, przez chwilę gapił się na niego, a kiedy przypomniał sobie, jak się mówi, powiedział: - Doceniam, że próbujesz, ale chyba już za późno na terapię dla par, Bear - zauważył, wziął gryza swojego loda i dopytał: - Bernard?
bear hendricks