To nie ja, ale tonie on
Cienka wstążka dymu, rozpierzchła się w desperackiej próbie zgaszenia papierosa przez kobietę w białym kitlu, która na jej widok zniknęła w drzwiach wejściowych. Zupełnie jakby Adria, nie trzymała dwóch napoczętych paczek Malrboro w niewielkiej, kopertowej torebce, którą ścisnęła teraz w nerwowym odruchu. Spojrzenia prześlizgiwały się po jej plecach, a towarzyszące im szepty odbijały się od wąskich ścian korytarza, prowadzącego wzdłuż kliniki. Za każdym razem czuła się, jakby to był jej pierwszy dzień. Nie w Lorne Bay, tak ogólnie. W pracy. Jakby cofnęła się o kilka lat i stawiała swoje pierwsze kroki na lepkim linoleum, wcielając się w rolę stażystki. Mimo, że to ona była aktualną właścicielką, odnosiła wrażenie, że nie wszystkim to pasowało. Część pracowników nawet sprawiała wrażenie, jakby wychodzenie na papierosa w jej obecności było wręcz karalne.
Może powinna była przynieść wtedy ciastka? Polubiliby ją bardziej, czy wręcz przeciwnie? Od jakiegoś czasu zastanawiała się, czy przyjazd tutaj nie był błędem. Ale ilekroć coraz intensywniej o tym myślała, utwierdzała się w przekonaniu, że tak trzeba. Że być może istniał jakiś boski plan, który zesłał ją na drugi koniec świata, do niewielkiego miasteczka, które pamiętała jak przez mgłę.
Jakie było jej zdziwienie, gdy na komputer wpadło powiadomienie o wizycie następnego pacjenta. Litery układające się w znajome nazwisko, biły w jej oczy niczym neon. W pośpiechu sięgnęła do torebki, szukając małego słoiczka, z którego wyciągnęła dwie tabletki. Jedna za drugą zniknęły w jej ustach, nim drzwi zdążyły się otworzyć. Jego twarz była ubrana w całą nienawiść świata. Jego spojrzenie miało jasny przekaz. Nie chciała go powtarzać w myślach, licząc na to, że w przypływie wściekłości nie powie tego na głos. Ciche zapraszam wyrwało się z jej ust i rozpłynęło się w głuchej ciszy, która wypełniła gabinet. Odwrócił się, nie chciał wejść.
Szybkie spojrzenie na komputer.
Objawy: wysoka gorączka, kaszel, duszności.
- Nie możesz stąd wyjść - zaprotestowała, nim zdała sobie sprawę z tego, jak kiepsko to zabrzmiało. Poderwała się z krzesła i w kilku krokach, napędzanych szaleńczym pędem znalazła się przy drzwiach. Nie zorientowała się nawet, kiedy złapała go za ramię. Kolejny błąd za który przyjdzie jej później zapłacić.
- Do następnej przychodni jest kilkadziesiąt dobrych kilometrów. Jeśli będziesz go wiózł w tym stanie, to tylko wszystko pogorszy. Widziałam objawy. Na zewnątrz jest skwar. Jeśli pojedziesz samochodem bez klimatyzacji, zacznie się dusić. Jeśli otworzysz okno, przewieje go. Z klimatyzacją już w ogóle będzie katastrofa. Proszę, zrób to dla niego, dobrze? - tabletki zaczynały działać. Niepokój minął. Zamiast niego pojawiła się cienka warstwa waty, przykrywająca wszystko dookoła. Wbiła w niego spojrzenie nie znoszące sprzeciwu.
fitzroy balmont