grand finale' like super bowl, more lights more ice when i walk in the door
: 11 mar 2024, 22:14
Pomimo obiegowej dosyć opinii równie dosyć sympatycznego gościa, nawiązywanie jakiegokolwiek kolezanestwa czy przyjaźni w szpitalu, wcale a wcale domeną Dillona nie było. Owszem, na przestrzeni lat przydarzył mu się wypadek przy pracy (dosłownie i w przenośni) i złamał tą zasadę dla takiej osobistości jak Dick Remington, ale najwyraźniej typ wyczerpywał nie tylko jego cierpliwość, ale i inne wskaźniki i od tamtej pory Riseborough zdawał się być w tym temacie mądrzejszy. Tak, to ostatnie miało być przytykiem do tego ostatniego i takim całkiem uroczym okazaniem tęsknoty i troski. Pan ortopeda bowiem na swoją opinię serdecznego i/lub sympatycznego pracował latami i nie wzięła się ona znikąd, choć dziwiła go doszczętnie bo ze swoją aparycją i idącym w parze vibem kiziora z bramy raczej w tym temacie nie rokował.
Nie mógł się więc nadziwić, kiedy na horyzoncie zapowiadało się na pewne zmiany i choć moze nie była to jeszcze świadcząca o happy endzie tęcza (jednorożców również zabrakło) to miłą odmianą była sposobność do - kolokwialnie rzecz ujmując - otworzenia gęby do kogoś. Nie, żeby też jakoś ostatecznie mógł i w tym temacie narzekać, wszak widywali się z Mią coraz częściej, ale musiał przecież przyznać, że usta mieli wtedy zajęte czymś zgoła innym - to raz, a dwa że jednak zupełną odmianą było jednak męskie towarzystwo.
I tak oto w życiu Dillona pojawił się Alfie. Znany szerszej publiczności jako lord i nie było w tym ani krzty złośliwości, bo typ po prostu nim był. Sam Dillon jeszcze nie uzgodnił sam ze sobą czy mu to imponuje, czy nie, wiele jeszcze przed nim (głównie sesji z doktorem Google), ale póki młodzieniec sobie niczym nie przeskrobał, całkiem sympatyczną opcją na spędzenie wieczoru mogło się okazać piwo (albo kilka) wypite w barze znajdującym się od samego szpitala dosłownie rzut beretem.
- Ty się tak nie afiszuj, bo jeszcze mi zarzucą, że w czasie wolnym od pracy rozpijam nieletnich - powiedział z całą możliwą powagą i stanowczością, po czym jednak się całkiem serdecznie zaśmiał. Różnica wieku między nimi wcale nie była przecież jakaś spektakularna i nie przyciągnął w miejsce rozpusty kogoś, komu tusz na dowodzie jeszcze nie wysechł. Choć tak po prawdzie to przecież nie sprawdzał. Gdyby ktoś jednak pytał, nie przejmował się tym również, zamiast tego machnął na barmana i chwilę później lądowało przed nimi i jedno, i drugie piwo. - Znaj łaskę pana - rzucił z mocno teatralną nonszalancją i kiwnął w jego stronę kuflem w ramach międzynarodowego, uniwersalnego znaku twoje zdrowie. Zapowiedź doskonałego wieczoru? Oby.
- Z wrażenia aż nie wiem czy poruszyć kuszący temat własnego zamku, czy może podenerwować cię wybierając ten dotyczący sióstr - pamiętał przecież jaką rozmowę urwali jeszcze w szpitalu, aż takim seniorem nie był żeby w przeciągu niespełna godziny zupełnie stracić wątek. - O dziwo, chyba za bezpieczniejsze uznam to drugie. Nie mam zbyt wielu doświadczeń ze Szkotami, ale te które mam zamykają się w tym, że patrzyłem na nich jak skończony idiota, bo wydawało mi się że nie mówią po angielsku - Dillon nie byłby Dillonem gdyby nie przyczepił się do takiej oczywistości jak mocno specyficzny szkocki akcent, nawet jeśli ten jego towarzysza wcale nie był taki irytujący. I w sumie zupełnie nieważnym było, że nie ściemniał, bo przecież zderzenie ze szwagrami Dicka powodowało, że czuł się zalany w trupa, jeszcze kiedy był trzeźwy jak świnia. Piękne czasy. Aż się sam do siebie uśmiechnął.
To był dobry znak. Może w końcu zaczynał się równie dobry czas dla samego Dillona?