Spojrzała na Lunę z powątpiewaniem i zmrużyła przy tym lekko oczy, kręcąc jedynie głową z niedowierzaniem. Nie znała jej co prawda w czasach liceum, więc może to co ona uważała za głupotę dla Kiary było szczytem mądrości, ale i tak postanowiła się nie zagłębiać w ten temat na razie. Będą miały sporo czasu na wymianę historii z przeszłości.
—
Gratulacje — powiedziała ze szczerym uznaniem. Daleko jej było kogokolwiek, kto coś ze swoim życiem zrobił i osiągnął. No chyba, że nagle Luna przestałaby chcieć rozmawiać o czymkolwiek innym i miałaby spędzić resztę wieczoru słuchając prawniczych historii. Wtedy by zaczęła mieć problem i musiała sprowadzić dziewczynę na ziemię. Nic jednak tego nie zapowiadało, więc mogła się cieszyć sukcesem szatynki. —
Wow, to serio bardzo fajny zamiar — stwierdziła, otwierając nieco szerzej oczy. Był to temat, który częściowo jej dotyczył. Może jakby Lowell miał takie miejsce za dzieciaka to Kiara by dostała swoje dzieciństwo. Była to jednak tylko przelotna myśl, którą szybko odrzuciła, bo nie miała zamiaru marnować czasu na użalanie się nad swoją przeszłością ani tym bardziej na poświęcanie go Adelsteinowi.
—
Dziwni ci ludzie — uznała i wzruszyła ramionami. Ich strata. Ludzi się do pewnych rzeczy zmusić nie dało, a nawet nie powinno. —
Lepiej — powiedziała jak już znalazła jedno słowo, które dobrze podsumowywało jej doświadczenie od wyjazdu z Lorne Bay. —
Ale trudno, żeby było gorzej, skoro tu nie miałam żadnej przyszłości — dodała chwilę później luźnym tonem. Nie był to żaden wielki sekret, że nie widziała siebie spędzającej resztę życia w rodzinnym sklepie. Nigdy nie było to jej marzeniem. Mogło być co najwyżej powinnością, ale nie miała zamiaru zaprzepaszczać swoich planów na życie by zadowolić rodziców. Luna mogła pamiętać, że nawet jako dwunastolatka Kiara nie była zachwycona tym, że musiała im ciągle pomagać, czy to w sklepie rolniczym, czy też na farmie, kiedy inne dzieciaki zajmowały się swoim hobby albo po prostu spotykały razem. —
Architekturę — nie było to coś, co wymyśliła jako dziecko i z tym została. Decyzję o wyborze kierunku podjęła dopiero w liceum, dzięki namowom swojej nauczycielki matematyki.
—
Na pewno — zgodziła się ze słowami koleżanki. Minął w końcu szmat czasu odkąd ostatni raz tu była i teraz wracała właśnie z powodu ogromnej zmiany, jaka nastąpiła. Nie chciała już nic więcej w tym temacie dodawać. —
O, ja też studiowałam w Sydney — powiedziała zaskoczona. —
Aż żal, że się wcześniej nie zgadałyśmy — przyznała z lekkim żalem. —
Ale przynajmniej teraz nadrabiamy — dodała zaraz i uśmiechnęła się do panny Dashwood. Nie było co ronić łez nad czymś, czego zmienić nie mogły. —
Fajnie, że udało Ci się tu wszystko odnaleźć — przyznała szczerze. Trochę jej mogła tego zazdrościć, bo mimo że miała poukładane życie w Sydney, często miała wrażenie, że
czegoś jej brakowało. Nigdy nie tylko potrafiła zidentyfikować czego konkretnie. —
Nie – odpowiedziała natychmiast. —
Jak tylko poukładam tu wszystko, sprzedam dom i całą resztę to mam zamiar wcisnąć znów nacisnąć przycisk odtwarzania w Sydney — rzuciła nieco żartobliwie. Zatrzymała tam wszystko, żeby przyjechać tutaj. Liczyła, że jak wróci tam za kilka tygodni, w najgorszym przypadku miesięcy to Chloe będzie na nią wciąż czekać, a w starej pracy znajdzie się dla niej jakieś miejsce.
—
Co pijesz? — zagadnęła ją, bo chciała iść złożyć dla nich zamówienie.
Luna Dashwood