New year, new... house
To wszystko wciąż jeszcze chyba nie docierało, to była jakaś abstrakcja... Jakby przez ostatnie parę miesięcy, żyła nie swoim życiem. A do tego wszystko działo się tak szybko, że nie miała czasu się z tym oswoić. Z myślą, że już zaraz na świat przyjdzie jej syn, z tym, że u boku miała takiego kochanego partnera jakim był Oliver (wbrew temu co ubzdurał sobie Dick w swojej głowie, ale o nim to nawet starała się Sophie nie myśleć), z tym, że dom do którego wprowadzili się na dniach to był ich dom. Tak, z tym ostatnim chyba pogodzić się jej było najtrudniej. Być może dlatego, że była to sprawa najświeższa, ale raczej bardziej dlatego, że zupełnie nie tak to sobie wyobrażała. Długo walczyła nie tylko z ojcem, ale i z samą sobą, nie chcąc przyjąć od nich pieniędzy na ten dom. Zawsze chciała być przecież taka niezależna od tatusia i jego pieniędzy, marzyła o własnym kącie, owszem, ale kupionym za własne, ciężko zarobione pieniądze, a nie jako prezent od ojca, ze względu na wpadkę. Bała się po prostu, że jeżeli przyjmie te pieniądze, będzie coś winna ojcu, że mężczyzna co chwilę będzie używać tego argumentu, chcąc coś ugrać, wiedziała przecież bardzo dobrze, jaki był stary Remington. A jednak ze względu właśnie na tą ciąże, na dziecko, które lada moment miało przyjść na świat, poddała się. Nie mogła się bowiem przecież kłócić z tym, że z dzieckiem naprawdę będą potrzebować tej przestrzeni, zamiast cisnąć się w malutkim mieszkaniu. Jednak cały czas chodziła za nią ta obawa, że gdzieś był haczyk i cały ten ich nowy dom odbije się im czkawką. Co prawda do tej pory naprawdę się nie wtrącał - wybór domu pozostawił Sophie i Oliverowi (no dobra, tak naprawdę to sam Remington nie bardzo uwzględniał Monroe'a w życiu swojej córki, ale przynajmniej nie wojował, a to już Soph uznawała za jakiś sukces), nie wtrącał się też w to, jak zamierzali go sobie urządzić, po prostu dał kasę, załatwił formalności i tyle. No, ciekawe jak długo.
Ale poza zadręczaniem się myślami nad tym wszystkim, jak to będzie wyglądać, nie tylko ten dom, ale całe ich życie, kiedy już pojawi się w nim Milo, Sophie była zwyczajnie zmęczona tą przeprowadzką. Pakowanie się, zabieranie wszystkiego z poprzedniego mieszkania, przewożenie tych wszystkich rzeczy, rozpakowywanie, zakupy, bo przecież mnóstwo rzeczy/mebli/akcesoriów zwyczajnie im brakowało, ale też zaczął się szał zakupów dla ich niemowlaka, układanie wszystkiego... no było to męczące normalnie, a co dopiero dla takiej Sophie, która czuła się ciężka jak słoń!
Normalnym więc było to, że urządzała sobie drzemki w środku dnia i tak właśnie to miało miejsce tym razem. Kiedy zasypiała, Olliego nie było w domu, zapewne nie wrócił ze szpitala jeszcze, więc w pierwszym odruchu trochę się zdziwiła, kiedy po przebudzeniu usłyszała jakieś odgłosy gdzieś z pomieszczenia obok. Zaspana, z rozczochranymi włosami i w jej ulubionym stroju domowym - szortach i za dużej koszulce, skradzionej oczywiście swojemu chłopakowi, podniosła się z kanapy i poczłapała za słyszanymi dźwiękami. Kroki zaprowadziły ją do małego pokoiku tuż przy ich sypialni, który jeszcze co prawda nie był gotowy, ale zgodnie z ustaleniami miał być pokoikiem dziecięcym. Stanęła w progu i uśmiech sam wkradł się jej na usta, gdy zobaczyła Olivera, męczącego się ze szczebelkami łóżeczka.
- Dzień dobry, kochanie - odezwała się, po czym podeszła do siedzącego na podłodze chłopaka, nachylając się nad nim delikatnie, odgarnęła jego włosy opadające mu wręcz na oczy i cmoknęła go w czoło. - Co, za mało wymęczyli Cię w pracy? - zagadnęła z uśmiechem. I jasne, planowali, że na dniach trzeba wziąć się za urządzenie pokoju dla malucha, ale przecież nie było to aż takie pilne, żeby chłopak nie mógł odpocząć po dyżurze.
Oliver Monroe