I thought I would die when I lost you. I didn’t die, but this pain doesn’t feel like living.
: 18 lut 2024, 18:16
001.
Zdawał sobie sprawę z tego, że jego życie może ulec zmianie jak już wygra te wybory, ale nie wiedział, że do tej zmiany dojdzie tak szybko. Co prawda zaczęło się już po samym zgłoszeniu swojej kandydatury. Musiał kupić kilka garniturów i wziąć udział w kilku sesjach. Później, i to było dla niego najgorsze, musiał przyzwyczaić się do tego, że jego twarzy widniała w wielu miejscach. Raczej był skromnym człowiekiem, żył poza social media, nie wychylał się. Podczas całej swojej kampanii wyborczej musiał wyjść ze swojej strefy komfortu. Było to spore wyzwanie, ale ostatecznie wszystko się opłaciło.
Jego życie jednak nie zwolniło. A przynajmniej ta część życia, gdzie rzeczywiście zajmował się burmistrzowymi obowiązkami. W sumie to bardzo dużo papierkowej roboty. Spodziewał się, że takie stanowisko w niezbyt wielkim mieście, będzie czymś spokojnym. Czymś co pozwoli mu na kontynuowanie pracy na ranczu rodziców. Niestety na chwilę obecną musiał z tego zrezygnować. Pojawiał się tam tylko w ramach odwiedzin u mamy i taty i żeby zobaczyć się z rodzeństwem, które również, jakimś cudem, spędzało tam każdą swoją wolną chwilę. Dobra, może nie każdą, ale bywali tam często.
Dzisiaj jednak miało być przyjemnie. Nawet bardzo przyjemnie. Carter dostał zaproszenie do Sanktuarium od Parkera Guillebeaux, który dzięki Bogu, nie mógł tutaj być osobiście, ale przygotował całą swoją załogę do tego, żeby należycie przyjęli pana burmistrza. Carter miał sobie porobić fotki ze zwierzętami, miał porozmawiać z ludźmi, a po wszystkim miał rozważyć wnioski o różnego rodzaju dotacje, które Parker złożył krótko po tym jak van Horn objął stanowisko burmistrza. Carter promował się tym, że będzie wspomagał mieszkańców miasta, więc naturalnie zaproszenie przyjął i pojawił się w sanktuarium we wczesnych godzinach porannych.
Przez pierwsze czterdzieści minut rozmawiał z ludźmi, którzy zostali wyznaczeni przez właściciela jako ci, którzy mieli się nim zająć, oprowadzić go i przygotować do tego co go czeka. To ostatnie zabrzmiało tak okropnie, że w pewnym momencie Carter zaczął obawiać się tego, że zostanie zmuszony do pozowania z jakimiś wężami, krokodylami, albo panterami. Kochał zwierzęta, ale były pewne granice, których nie chciał przekraczać. Głównie dlatego, że nie wierzył w to, że dzikie zwierzę można do końca oswoić. W końcu jednak towarzystwo ludzi, które go otaczało nieco się rozrzedziło i pozostał z dwiema osobami, które miały go poprowadzić do "najbardziej uroczego" wybiegu w całym sanktuarium. Niespecjalnie im ufał na tym etapie, bo jak rozmawiał z Parkerem to ten człowiek gadał tylko o krokodylach i nie było tam nic zachwycającego czy uroczego. Grzecznie jednak za nimi szedł i może nawet nie próbował ukrywać swojego stresu, bo samo wykonywanie zawodu burmistrza było stresujące. Także tak czy siak by mu nie wyszło.
Wtedy też dostrzegł ją. I wcale nie była to żadna kuoka. Chociaż była w otoczeniu kuok. Carter doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w końcu będzie musiało do tego dojść. Miasto było małe. Wymienianie uśmiechów czy pomachanie jej z przeciwnej strony ulicy było czymś naturalnym. Dłuższa rozmowa? Właściwie to jakakolwiek rozmowa... jeżeli myślał, że bycie burmistrzem czy trzymanie krokodyla jest przerażające, to ewidentnie za mało myślał o momencie, w którym będzie musiał z nią porozmawiać. Przez chwilę stał i gapił się nie będąc pewien co powinien zrobić, aż ktoś mu wyszeptał, że nie ma czego się obawiać, bo kuoki nie gryzą. Kiwnął głową, bo to nie samych kuok się obawiał. Jej też się nie obawiał. Obawiał się tego wszystkiego co właśnie działo się w jego głowie i okolicach klatki piersiowej. Zaczął iść w jej stronę dopiero jak ich spojrzenia się skrzyżowały i jak dotarło do niego, że nie może sobie tak stać i się gapić.
- Cześć. - Przywitał się i uścisnął jej dłoń, którą ujął w swoje obie dłonie. - Już się znamy. - Powiedział dosyć uprzejmie do mężczyzny, który zaczął ich sobie przedstawiać jakby w ogóle nie wiedział, że Carter rozpoznałby Sarah z zamkniętymi oczami, w całkowitej ciemności. Po samym dotyku, po zapachu. - Dobrze cię widzieć. - Powiedział z uśmiechem i kątem oka zerknął na mężczyznę, który stał obok i uniemożliwiał mu powiedzenie czegoś więcej. Co za dzban. - Okej... to na co tutaj patrzę? - Zapytał w końcu ją puszczając i spoglądając na kuoki. Oczywiście wiedział czym są kuoki, ale nie wiedział co miałby z nimi zrobić. W sumie to wiedział. Jedną to by sobie chętnie wziął do domu, bo była taka urocza. Swoje pytanie oczywiście kierował już tylko do niej. Każdy inny człowiek na terenie tego sanktuarium przestał istnieć.