Słowiańskie straszydło
: 18 lut 2024, 12:30
Nie narzekał.
Miał możliwość przejechać ponad piętnaście tysięcy kilometrów, żeby poznać swoją przyrodnią siostrę. I choć ich relacja nie była do końca tym, co sobie wyobrażał, było naprawdę dobrze. Wynajmował ładne mieszkanie. Miał fajnych sąsiadów. I teraz, gdy nadal było ciemno i wcześnie/późno na tyle, że nawet ptaki jeszcze nie ćwierkały, szedł do pracy. Mógłby ponarzekać na kilka rzeczy, ale… po co? Nasz rudy Piotruś Pan czuł się o wiele lepiej, patrząc na wszystko przez różowe okulary, więc po co je zdejmować?
Nucił sobie pod nosem piosenki Michaela Buble, którego muzykę praktycznie słyszał, choć nie miał słuchawek, na które zresztą szkoda było mu pieniędzy. Na ulicach było praktycznie pusto, nawet myszy spały, a on z zapałem szedł na swoją dziesięciogodzinną szychtę, żeby kulać bułeczki. I byłby trafił do celu, jak co ranek, a jednak zauważył postać, która smętnie pokonywała kostki brukowe, przypominając straszydło ze słowiańskich legend. Większość osób ominęłaby istotę szerokim łukiem i najprawdopodobniej mieliby racje, ale nie Jean-Marian, nie, on od razu poczuł potrzebę upewnienia się, że to tylko pijak, a nie pobity, ograbiony z godności i pieniędzy człowiek.
Przyspieszył kroku zrównując się z sylwetką, która ostatecznie wcale nie okazała się być taka obca. I choć mężczyzna nie wyglądał najlepiej, wciąż daleko było mu do humanoidalnego potwora. Lorne Bay było miasteczkiem i wcale nie potrzebował fotograficznej pamięci, żeby pamiętać Klausa z nieprzyjemnej sytuacji, choć jeśli rudowłosy w ogóle poczuł się urażony, trwało to najpewniej do pięciu kroków od oddalenia się.
- Hej, wszystko… - Okej? Nie trzeba było światła reflektorów, żeby zauważyć, że było to głupie pytanie. Mężczyzna wyglądał okropnie i choć pomięta, pozbawiona kilku guzików koszula nie wzbudziłaby sensacji u farmera, u tego elegancika oznaczało to upadek społeczeństwa.
Rozejrzał się w poszukiwaniu napastników, ale otoczenie niezmiennie było ciche i ciemne.
- Gdzie idziesz? – zapytał ostatecznie, najwidoczniej chcąc zaoferować mu towarzystwo do końca drogi. – A może… chcesz usiąść i pogadać?
Trzeba było przyznać, że to nie byłby pierwszy raz, gdyby spóźnił się do pracy przez ten jego altruizm, ale piekarnia się nie zawali, gdy odpali piec kilka minut później, a świat Klausa najwidoczniej już teraz był w rozsypce. To nie był jego biznes, ale tam skąd pochodził wszyscy się wspierali, nawet, jeśli nie znali się najlepiej. To, że zmienił miejsce zamieszkania nie oznaczało, że zmienił swoje przyzwyczajenia. Nigdy za to nie oberwał na tyle mocno, żeby przewartościować swoje spojrzenie na świat.
klaus amadeus werner
Miał możliwość przejechać ponad piętnaście tysięcy kilometrów, żeby poznać swoją przyrodnią siostrę. I choć ich relacja nie była do końca tym, co sobie wyobrażał, było naprawdę dobrze. Wynajmował ładne mieszkanie. Miał fajnych sąsiadów. I teraz, gdy nadal było ciemno i wcześnie/późno na tyle, że nawet ptaki jeszcze nie ćwierkały, szedł do pracy. Mógłby ponarzekać na kilka rzeczy, ale… po co? Nasz rudy Piotruś Pan czuł się o wiele lepiej, patrząc na wszystko przez różowe okulary, więc po co je zdejmować?
Nucił sobie pod nosem piosenki Michaela Buble, którego muzykę praktycznie słyszał, choć nie miał słuchawek, na które zresztą szkoda było mu pieniędzy. Na ulicach było praktycznie pusto, nawet myszy spały, a on z zapałem szedł na swoją dziesięciogodzinną szychtę, żeby kulać bułeczki. I byłby trafił do celu, jak co ranek, a jednak zauważył postać, która smętnie pokonywała kostki brukowe, przypominając straszydło ze słowiańskich legend. Większość osób ominęłaby istotę szerokim łukiem i najprawdopodobniej mieliby racje, ale nie Jean-Marian, nie, on od razu poczuł potrzebę upewnienia się, że to tylko pijak, a nie pobity, ograbiony z godności i pieniędzy człowiek.
Przyspieszył kroku zrównując się z sylwetką, która ostatecznie wcale nie okazała się być taka obca. I choć mężczyzna nie wyglądał najlepiej, wciąż daleko było mu do humanoidalnego potwora. Lorne Bay było miasteczkiem i wcale nie potrzebował fotograficznej pamięci, żeby pamiętać Klausa z nieprzyjemnej sytuacji, choć jeśli rudowłosy w ogóle poczuł się urażony, trwało to najpewniej do pięciu kroków od oddalenia się.
- Hej, wszystko… - Okej? Nie trzeba było światła reflektorów, żeby zauważyć, że było to głupie pytanie. Mężczyzna wyglądał okropnie i choć pomięta, pozbawiona kilku guzików koszula nie wzbudziłaby sensacji u farmera, u tego elegancika oznaczało to upadek społeczeństwa.
Rozejrzał się w poszukiwaniu napastników, ale otoczenie niezmiennie było ciche i ciemne.
- Gdzie idziesz? – zapytał ostatecznie, najwidoczniej chcąc zaoferować mu towarzystwo do końca drogi. – A może… chcesz usiąść i pogadać?
Trzeba było przyznać, że to nie byłby pierwszy raz, gdyby spóźnił się do pracy przez ten jego altruizm, ale piekarnia się nie zawali, gdy odpali piec kilka minut później, a świat Klausa najwidoczniej już teraz był w rozsypce. To nie był jego biznes, ale tam skąd pochodził wszyscy się wspierali, nawet, jeśli nie znali się najlepiej. To, że zmienił miejsce zamieszkania nie oznaczało, że zmienił swoje przyzwyczajenia. Nigdy za to nie oberwał na tyle mocno, żeby przewartościować swoje spojrzenie na świat.
klaus amadeus werner