albatros
O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska,
Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko!
Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska
Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!
[listopad 2018]
Adalbert Werner, człowiek pragmatyczny i skoncentrowany na zysku, zdawał się wybitnie nieczuły na fakt, że jego jedyny syn znosił australijskie warunki nad wyraz ciężko. Paniczny lęk przed wężami i alergia na słońce zdawały się stanowić jedynie wierzchołek tej góry lodowej, która symbolizować miała doświadczenia Klausa względem obcego sobie, w gruncie rzeczy, kontynentu, do którego nawiedzania zmuszały go nieustannie różne okoliczności. Dlatego też i tym razem, kiedy okryty wieloma warstwami jedwabiu młody Werner wynurzał się z samolotu na grudniowe słońce, przygotowany był już na to, że ten wyjazd nie będzie ani trochę dobry. Wiedział, że ojciec ma do załatwienia parę firmowych spraw (niezwykle naglących), które zapowiadały się dla niego dniami pełnymi nudy, ale też zdawał sobie sprawę, że przy okazji nie będzie mu dane uniknąć spotkania z krewnymi, od którego najchętniej by się wymigał.
Najwybitniej unikał szczególnie jednego szczepu rodziny: Finleyów, którzy od krewnych jego matki odcięli nawet nazwiskiem, a do których Adalbert nieustannie zdawał się żywić przesadną wręcz sympatię. Klaus miał swoje teorie na temat relacji ciotki Amandy i swojego ojca, ale były to wizje zbyt gorszące, żeby dzielić się nimi jakkolwiek, więc obserwował tylko jak na tych zjazdach Werner Senior skacze wokół niej i daje się gasić jak paproch, i krzywił czasem tak mocno, że ktoś musiał kopnąć go pod stołem, żeby dać mu do zrozumienia, że tak nie wypada. Nie było też żadnych wątpliwości, że Adalbert miał słabość do wszystkich chłopców w rodzinie, z wyjątkiem własnego syna, bo syn Amandy był drugim - po kuzynie Gunterze - wrzodem na dupie, którego temat wiecznie powracał w ojcowskim dialogu, aspirującym bardziej na monolog.
I tak właśnie, siedząc przy tym cholernie długim stole, Ulysses za każdym razem mógł cieszyć się niezbitą dozą uwagi swojego wuja - liczne pytania, pochwały, dowcipy (haha, boki zrywać) i anegdoty były czymś, czego Klaus nigdy od niego nie doświadczał i krew go wprost zalewała, kiedy widział, jak jego kuzyn dostaje to wszystko hurtowo. Miał ochotę tylko wstać i krzyknąć, że halo - on też nadal tu jest, ale wiedział jak to by się skończyło: pogadanką o manierach. I wspomnieniem, że Ulysses się tak nie zachowuje. Oczywiście.
Siedział więc nabuzowany i pełen frustracji, wysłuchując o tym, jak kuzyn radzi sobie w szkole i zdawkowo odpowiadając na krótkie pytania którejś z mniej istotnych ciotek (głównie o to, czemu nie je - co podminowywało go tylko jeszcze bardziej, bo od zawsze miał problem z jedzeniem, kiedy tyle osób było wokół niego, a ostatnio było z tym jakby jeszcze gorzej i już doskonale wiedział, że zbierze mu się za to ochrzan od ojca, że nie potrafi zachować się w towarzystwie).
Nie chciał tu być. Wszystkie jego myśli krążyły wokół Maurice’a, który wciąż nie odpisał mu na ostatni list, więc Werner cały był pełen napięcia, obawiając się, że korespondencja przyjdzie do niego w czasie, kiedy on będzie kwitnął na tym australijskim zadupiu. A Maurice przecież nie mógł czekać. Klaus - owszem, nawet jeśli rwał sobie włosy z głowy ze stresu. Wiedział, że DeVilliers był bardzo zapracowany, wielokrotnie przecież mu o tym wspominał. Wiedział, że nie mógł oczekiwać od niego natychmiastowego siadania do listu, co uskuteczniał on sam, często po nocach, frustrując tym swojego współlokatora. Myślał o krwi zasychającej na swoich udach i zastanawiał się, kiedy będzie miał okazję wywinąć się od tych ludzi i powrócić do ukochanego ostrza, w które - jak musiał wierzyć - Maurice zaklął część swojej duszy.
- Chłopcy, może pójdziecie się przejść. Klaus, Ulysses mógłby pouczyć cię trochę włoskiego - zasugerował Adalbert, rozbawiony wciąż jakimś słabym żartem, który sam wypowiedział i sam się z niego zaśmiał. I chociaż jego usta nadal się śmiały, wypowiedział te słowa tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- A może ja mógłbym pouczyć Ulysessa niemieckiego? Chyba, że udawanie, że wcale nie... - nie mógł się powstrzymać i chociaż starał się brzmieć u p r z e j m i e, ojciec musiał usłyszeć w tym pretensję, bo nie pozwolił mu skończyć.
- Nie bądź pretensjonalny - upomniał go tylko i choć udawał, że to było powiedziane pół-żartem, Klaus nie dostrzegł tam tej połowy. Uśmiechnął się więc tylko wymuszenie, żeby podnieść się od stołu i spojrzeć ponaglająco na znienawidzonego kuzyna. Świetnie. Brakowało mu tylko czasu jeden na jeden z tym bucem.
ulysses c. finley