i got this icebox where my heart used to be
: 05 lut 2024, 07:50
Świat oszalał. Zwykle uważałby, że nie ma w tym szaleństwie niczego złego - wszak on sam, jako artysta, potrzebował się takim zamieszaniem karmić, ale tym razem szaleństwo osiągnęło rozmiary giganta, i to na dodatek takiego na mocno chwiejnych nogach. Ludzie zaczęli zachowywać się irracjonalnie - choć sam Clarence społeczeństwa nigdy o specjalnie inne podejście nie podejrzewał - i o ile do żywego mogły go bawić poowykupowane do pustych półek artykuły w sklepach, maseczki i cała reszta tych śmiesznych produktów ochrony osobistej, dystanse, kompulsywne mycie rąk, tak już konieczność bycia zamkniętym w czterech ścianach, albo bycia uziemionym na kontynencie i w kraju w którym nie dość że nie chciał, to jeszcze nawet nie potrzebował być było przesadą. Czuł się właśnie obrażony na cały świat za to, że cały ten lockdown usadził to skutecznie w kącie, bo nagle okazywało się że nawet na Remingtonów w końcu znajdzie się jakiś bat. Nie chciał widzieć jak przeżywają to wszytko jego ojciec czy rodzeństwo, on sam zaszył się w hotelowym pokoju w Londynie i miał zamiar to wszystko przezimować.
Przynajmniej do czasu kiedy okazywało się, że są na tym świecie ludzie, których obostrzenia covidowe się nie imają.
Nie wiedział tak właściwie czemu łączy ten trywializm akurat z osobą swojego jakże drogiego ojca chrzestnego, Ala Atwooda, ale pasowało jak ulał - rzecz w tym, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i najwyraźniej dotyczyło to wszystkich, poza najukochańszą córeńką wujka. Znał tą dziewczynę od małego i słyszał te jej zarzekania o tym, jak to ona wszystko zrobi inaczej tyle razy, że właśnie mógłby je recytować z pamięci, tak samo jak pierwszy wiersz którego lata temu uczył się w podstawówce. Może i ze sporymi dziurami, ale przynajmniej w konkretnym sensem. Był jednak grzecznym i ułożonym chłopcem (sic!) i nie zamierzał wytykać, że przyszły mąż milioner i najładniejszy dom w całym Notting Hill - taki prosto na rozkładówkę we wnętrzarskim piśmie, i na Instagrama - nijak się wpisują w marzenia dziewczyny z australijskiej prowincji. Jak i najwyraźniej jego brat, ale tego też nie zamierzał dodawać.
Nie, kiedy cały ten przyszły-mąż-milioner okazywał się być jeszcze bardziej bananowym gówniarzem niż cała reprezentacja Atwoodów i Remingtonów razem wzięta, i jak gdyby nigdy nic zorganizował sobie przyjęcie. Imprezę. Spotkanie towarzyskie. W samym środku lockdownu. Naprawdę trzeba umieć się bawić, prawda? Clarence jednak do życia (towarzyskiego) budził się powoli i - przynajmniej jeszcze - nie brylował wśród jednego czy drugiego wianuszka pań, szukających w środku idealnego obiektu zainteresowania. Porzucił to na rzecz raczej spokojnej rozmowy. Z gospodynią. W ogrodzie.
Pewnie powinien sprawdzić czy ma gorączkę. W wiadomościach podawali, że ten covid jest wyjątkowo podstępny. Jedni tracą smak i węch, Clarence Remington najwyraźniej imprezowy sznyt. Koniec świata okazywał się jednak krótki, bo wcale nie upłynęło dużo wody do chwili, w której Ainsley odwracała się w stronę domu i rozpromieniła tak, jakby właśnie wpatrywała się w swoje największe szczęście.
A biorąc pod uwagę urodę tej dziewczyny, on sam również chętnie największym szczęściem tytułowałby tą kobietę. Skinął więc jedynie grzecznie głową, kiedy go na moment przeprosiła i pozwolił by przez moment zupełnie obok niego działa się cała magia, związana z ponownym spotkaniem przyjaciółek, które naprawdę długo się nie widziały. Długo, czyli zapewne od poniedziałku.
- Gapa ze mnie - no w końcu! Atwood, nie odkryłaś żadnej Ameryki, Sherlocku. Nie miał jednak zamiaru jej poganiać czy jakoś nadmiernie zwracać na siebie uwagi, bo przecież był w końcu grzecznym i ułożonym chłopcem (sic!!), więc stal jedynie obok, sącząc swojego drinka i licząc na to, że gospodyni. - Wy się chyba jeszcze nie znacie? - w końcu w tym specyficznym towarzystwie uwieszonych na orbicie Atwood/Cavendish niczego nie można było być najwyraźniej pewnym. - Julia - Clarence, Clarence - Julia - czy banał o tym, że ma piękne imię będzie odpowiedni na start? - Julia jest pierwszą osobą jaką poznałam w Londynie, przyjaźnimy się od wtedy. Jest przeokropnie utalentowana, wszystkie obrazy w domu są jej autorstwa - mów mi więcej. - Clarence wychowywał się ze mną w Australii, legenda głosi że miał mi być bardziej jak brat od tego rodzonego - trzeba było docenić z jaką wybiórczością dziewczyna podchodziła do tematu. - To pan ważny z Hollywood, dzięki niemu oglądamy takie s z m i r y jak La La Land - Ainsley mogła się teraz nawet całkiem uroczo śmiać, ale za tą szmirę to on się jej już odpłaci. Z nawiązką.
- Szkoda, że nie dostałem takiej ładnej laurki jak twoja - zaśmiał się, kiedy w końcu dopuścili to do głosu.- Ale nie słuchaj jej, z tymi szmirami wcale nie jest tak źle - dodał lekko, zawieszając na niej spojrzenie na moment za długo. Sam się musiał w końcu skarcić i przywołać do porządku, ale nic nie mógł poradzić, że ta dziewczyna miała w sobie coś takiego, że właściwie nie zdążyła się jeszcze odezwać, a on już czuł się nią kompletnie oczarowany.
Czyżby przepadł?