bo buk tak chciał
: 03 lut 2024, 17:17
Nie miał nic przeciwko temu, żeby pomagać społecznie, w końcu jest policjantem i pełni funkcje publiczną, więc wypada się zaangażować w wszelkie akcje społeczne organizowane przez miasto, prawda? Co z tego, że czasem mu się nie chciało nawet tam pojawiać, ponieważ zawsze jest wykorzystywany do tych najcięższych prac ze względu na swoja fizyczność. Dobra, miał dość poro siły przy swoich gabarytach, ale przecież nie jest jakimś koniem pociągowym, którego zawsze można zaprząc do najcięższej roboty. Dzisiaj na pewno będzie to samo, ponieważ mają przygotować kościół na pogrzeb zasłużonej seniorki Lorne. Colin nie jest typem człowieka, który źle mówi o ludziach, stara się tego nie robić – zwłaszcza o zmarłych, jednak kobieta, która ma otrzymać honory była naprawdę okropnym człowiekiem i chyba nie ma osoby, która by ją lubiła, albo można je policzyć na palcach jednej ręki. To tyle. Colin nie lubił fałszywych ludzi, a ta kobieta to książkowy przykład dewotki. W słowniku powinno być jej zdjęcie jako przykład, ale z drugiej znaliby ją tylko ludzie pochodzący z Lorne Bay, więc bez sensu, jednak to nie zmienia tego, że kusi, a do głupich rzeczy nie należy Colina dwa razy namawiać. Uwielbia robić głupie rzeczy.
Od samego rana miał normalnie służbę na komisariacie, więc papierkowa robota praktycznie paliła mu się w rękach, a bardziej chciał to wszystko spalić w cholerę, bo tego nie lubił, ale taka praca. Kiedy się z tym uporał praktycznie dobiegł już koniec jego dnia pracy. Lubił te robotę, jednak dzisiaj musiał iść od kościoła po służbie i pomóc w ogarnianiu. Aż go gryzło.
Pojechał do domu, zdjął mundur i poszedł pod prysznic. Od razu lepiej. Na szybko jeszcze coś zjadł, bo musiał być na miejscy na konkretną godzinę, kolejna głupota. Nakarmił Yogi po czym wyszedł. Poszedł pieszo, bo było to niedaleko, może szybko uda się ulotnić. Nadzieja matką głupich, ale umiera ostatnia.
Na miejscu było sporo ludzi.
- Tylu ich się nazbierało, a większość pewnie włożyła by jej kij w oko - powiedział do siebie nie sądząc, że ktoś go usłyszy.
Od samego rana miał normalnie służbę na komisariacie, więc papierkowa robota praktycznie paliła mu się w rękach, a bardziej chciał to wszystko spalić w cholerę, bo tego nie lubił, ale taka praca. Kiedy się z tym uporał praktycznie dobiegł już koniec jego dnia pracy. Lubił te robotę, jednak dzisiaj musiał iść od kościoła po służbie i pomóc w ogarnianiu. Aż go gryzło.
Pojechał do domu, zdjął mundur i poszedł pod prysznic. Od razu lepiej. Na szybko jeszcze coś zjadł, bo musiał być na miejscy na konkretną godzinę, kolejna głupota. Nakarmił Yogi po czym wyszedł. Poszedł pieszo, bo było to niedaleko, może szybko uda się ulotnić. Nadzieja matką głupich, ale umiera ostatnia.
Na miejscu było sporo ludzi.
- Tylu ich się nazbierało, a większość pewnie włożyła by jej kij w oko - powiedział do siebie nie sądząc, że ktoś go usłyszy.