Dzisiaj był naprawdę ciężki dzień. Wszystko przez to, że Parker nie miał żadnych pokazów krokodyli, nie przyszła żadna wycieczka, nie miał kogo oprowadzać i nie miał komu opowiadać o swoich ukochanych dzieciach. No i to też nie tak, że nie było chętnych! Chętni oczywiście byli. Niestety nastał ten dzień w roku, gdzie Parker musiał się skupić na robocie papierkowej. Jeżeli już jesteśmy w temacie, to musiał też sprawdzić czy ma jakieś nadprogramowe fundusze, żeby wypłacić swoim pracownikom premie. Sanktuarium głównie utrzymywało się z darowizn, więc to nie tak, że można tutaj było dorobić się niewiadomo jak. Nawet Parker musiał po godzinach dorabiać w innych miejscach, żeby godnie żyć. Nie miał w sumie jakoś wielkich wymagań co do życia, ale przecież musiał utrzymać swoją olbrzymią farmę. Mógłby się przeprowadzić do czegoś mniejszego i zmniejszyć koszty życia, ale no nie chciał tego zrobić. Nie chciał pozbywać się zwierząt, które posiadał i którymi się zajmował i które w sumie były jego rodziną.
Z pomieszczeń biurowych wyszedł właściwie tylko po to, żeby nakarmić krokodyle. Mógłby to oczywiście zlecić jakiemuś pracownikowi, ale to tak jakby matka kazała obcej osobie karmić swoje dzieci. Parker musiał co jakiś czas do nich zajrzeć. W ramach relaksu i oderwania wzroku od jakiś durnych plików excelowych, których zrozumienie graniczyło z cudem. Ledwo sobie radził, ale na szczęście sobie radził. Powinien chyba pomyśleć o tym, żeby zatrudnić jakiegoś księgowego, żeby to robił za niego. Przecież usługi takiej osoby byłyby potrzebne raz na kiedyś, a nie przez cały czas. Mógłby sobie na to pozwolić. Będzie miał o czym myśleć w piątkowy wieczór, który miał zamiar spędzić samotnie. Nakarmił sobie krokodylki, porozmawiał z nimi i pewnie opowiedział im o tym jakie ma ciężkie życie, bo musi wypełniać dokumenty. Paskudy go nie zrozumiały, więc Parker nie czuł się do końca szczęśliwy w związku z tym jak ta rozmowa się potoczyła. Pomachał im na do widzenia i obiecał, że jutro spędzą razem więcej czasu (spoiler alert: krokodyle znowu go nie zrozumiały i pewnie nie obchodziło ich czy Parker z nimi będzie czy nie, przykre).
Wychodząc z pomieszczenia służbowego został zaczepiony przez jakąś matkę, z dwójką dzieci, które miały jakieś pytania o krokodyle. Parker naturalnie bardzo chętnie udzielił im odpowiedzi, a nawet rozdał po breloczku, bo przecież zawsze nosił jakieś prezenciki w kieszeni, żeby je rozdawać gościom. Mama z dziećmi zdążyła odejść, kiedy Parker poczuł jakieś delikatne szturchnięcie. Zoey nie była zdecydowanie kimś wysokim, więc jej wpadnięcie nie zrobiło na nim wrażenia. Było raczej ja gwałtowny powiew mocniejszego wiatru.
-
W porządeczku. – Uśmiechnął się, bo przecież nie będzie robił żadnej inby. Był wielkim człowiekiem, łatwo można go było przeoczyć, albo pomylić z drzewem. Zależy kto jakim jest typem człowieka. Spojrzał na swój strój, żeby się upewnić, że jest ubrany w strój pracownika. –
Można tak powiedzieć. – Potwierdził, bo był przecież też właścicielem, ale już nie będzie się tym chwalił. Nie było takiej potrzeby. Jego fotki były widoczne na wielu plakatach, a także na stronie internetowej. Nie przyznałby się do tego na głos, ale miał się trochę za lokalnego celebrytę.
-
Oczywiście, że mamy. – Odparł, bo co to za paskudne oskarżenie. –
No teraz to będzie ciężko je dostrzec, bo jest dla nich za gorąco. Siedzą sobie skitrane w cieniu, albo poukrywane w drzewach. Ale są na pewno. Polecam wpaść jak się nieco ochłodzi. Mamy Nuru, Sheetę, Sabora oraz Skazę. – Wymienił wszystkie, żeby czasem nie miała wątpliwości co do tego, że naprawdę istnieją. Chociaż wiadomo, mógł ją po prostu okłamywać, ale tego nie robił. Sanktuarium było świętością. Mógł kłamać prywatnie i mógł okłamywać żonę zdradzając ją, ale nie kłamałby na temat zwierząt.