: 06 mar 2024, 17:04
Nie odpowiedziała na zaczepne pytanie o rzeczowość, zamiast tego odczuwając wyraźne zakłopotanie, podkreślone przez niewielki rumieniec, skłaniający do przerwania kontaktu wzrokowego z Eve. Wpierw wzięła śmiałe słowa za zaczepkę, jednak po chwili uzmysłowiła sobie, że dokładne wyliczenie czasu, związanego z tresurą zwierzęcia, to wróżenie z fusów. Dopóki nie pozna się temperamentu konkretnego psa, jego cech charakteru, ukazujących predyspozycje (albo nie) do wykonywania zawodu, ustalanie konkretnych dat nie ma sensu. Mogłaby odnieść tę sytuację do pacjenta, znajdującego się w stanie śpiączki: wiele czynników składało się na moment przebudzenia, o ile w ogóle do niego dojdzie.
Dobrze, że Eve nie zapytała uszczypliwie, ile czasu Shannon potrzebowała od wejścia pijaną do domu, aby odpłynąć.
Czy była przygotowana na przygarnięcie nieco krnąbrnego psiaka, który przy pierwszych dniach zasika jej meble i będzie wył, pozostawiony sam sobie? Zastanawiała się czy przymuszenie czworonoga do tak rygorystycznej tresury, kiedy sama będzie regularnie wychodzić do pracy, to dobry pomysł. W przypadku pracy dla koszmarnych korpo zdalnie z domu (co wydawało się ostatnio modą wśród millenialsów), nie miałaby takich rozterek. Była jednak cholernym lekarzem i ostatnie, czego chciała to skazywanie psa na psychiczne jazdy, kiedy sama będzie tkwić przy kolejnej, alarmowej operacji.
Gdyby miała kogoś, z kim mogłaby przygarnąć psa… to już inna kwestia.
Po zwilżeniu psiego futra wodą, przystąpiła do delikatnego wmasowywania szamponu, starając się przy okazji głaskać Fiska, aby ten nie czuł się przerażony spontaniczną kąpielą. Potrzebował tego i na pewno poczuje się po niej lepiej, wolny od drapiących, zaschniętych pozostałości po błocie.
Nagle poczuła, że ma w otoczeniu zbyt dużo bodźców, niejako skłaniających do podejmowania spontanicznych decyzji. Nie chciała kłopotać Eve dodatkową, kosztowną tresurą, która wcale nie musiała się udać. Jednocześnie, pragnęła, aby znaleziony szczeniak jak najszybciej znalazł dom i być może to w tym kierunku powinna podążyć, bez snucia ambitnych wizji, odpalonych jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a raczej słów Paxton, ambitnie reklamujących ośrodek.
Potrzebowała kogoś, kto będzie na nią czekał po powrocie z pracy, ale jeśli miała przez to przyczynić się do gorszej egzystencji zwierzaka, nie brałaby na siebie takiej odpowiedzialności.
Odkaszlnęła cicho, słysząc hiszpański ton ojca. Już zapewne od kilku minut przerabiał w głowie scenariusz dotyczący psa, wychodząc tym samym z trafnymi wnioskami.
Po spłukaniu szamponu razem z piaskiem i resztą nieczystości, przystąpiła do wycierania Fiska miłym w dotyku ręcznikiem. Przy okazji obróciła głowę na bok, spoglądając w stronę Suareza.
- Walton ma psa - napomknęła o drugim anestezjologu, który pracował w szpitalu. - I średnio, tyle samo godzin, co ja.
Sęk w tym, że Walton mieszkał w Cairns, na miejscu i mógł do psa w miarę sprawnie wrócić, bez skazywania go na dodatkowe godziny oczekiwania, związane z przejazdem do domu. Nie każdy jednak pies potrzebował uwagi, całe dwadzieścia-cztery godziny na dobę, prawda?
- O ile Fisk mógłby zostawać sam, mniej więcej na dziesięć godzin, cztery dni w tygodniu… to mogłoby się udać - powiedziała, trochę do siebie, jakby znalazła właśnie idealny argument na zaopiekowanie się psem. Pracowała średnio po 10 godzin, chyba, że akurat następowały pewnie zawirowania i jednego dnia przychodziła na 12 godzin, a innego na 8. Póki co, nie brała nadgodzin, a personel anestezjologiczny był dobrze obsadzony, z racji konkretnych zarobków, oferowanych przez szpital. Shannon uważała, że to całkiem stabilna rzecz, w odróżnieniu od harówki, którą odwalali natomiast rezydenci.
- Może pogadacie o tym na spokojnie przy jakiejś kawie? - zaproponował Suarez, łypiąc to na córkę, to na Eve, dostrzegając w tym szansę na oderwanie myśli Shannon od szaleńczego biegu, a raczej potrzasku, w który wpadła przez sugerowanie przygarnięcia Fiska.
Richards niepewnie zerknęła na Eve, tuż przed postawieniem umytego psa na posadzce. Ten szybko otrzepał się z nadmiaru wody i machnął ogonem, podchodząc do butów Paxton.
- O ile żadna z was nie ma ambitnych planów na dzisiejszy wieczór - dokończył weterynarz, patrząc na córkę z nieco podstępnym uśmiechem. Najwyższa pora, aby wzbogaciła swoje grono znajomych o zaufane osoby. - Poradzę sobie z resztą pacjentów, masz wolne.
Dobrze, że Eve nie zapytała uszczypliwie, ile czasu Shannon potrzebowała od wejścia pijaną do domu, aby odpłynąć.
Czy była przygotowana na przygarnięcie nieco krnąbrnego psiaka, który przy pierwszych dniach zasika jej meble i będzie wył, pozostawiony sam sobie? Zastanawiała się czy przymuszenie czworonoga do tak rygorystycznej tresury, kiedy sama będzie regularnie wychodzić do pracy, to dobry pomysł. W przypadku pracy dla koszmarnych korpo zdalnie z domu (co wydawało się ostatnio modą wśród millenialsów), nie miałaby takich rozterek. Była jednak cholernym lekarzem i ostatnie, czego chciała to skazywanie psa na psychiczne jazdy, kiedy sama będzie tkwić przy kolejnej, alarmowej operacji.
Gdyby miała kogoś, z kim mogłaby przygarnąć psa… to już inna kwestia.
Po zwilżeniu psiego futra wodą, przystąpiła do delikatnego wmasowywania szamponu, starając się przy okazji głaskać Fiska, aby ten nie czuł się przerażony spontaniczną kąpielą. Potrzebował tego i na pewno poczuje się po niej lepiej, wolny od drapiących, zaschniętych pozostałości po błocie.
Nagle poczuła, że ma w otoczeniu zbyt dużo bodźców, niejako skłaniających do podejmowania spontanicznych decyzji. Nie chciała kłopotać Eve dodatkową, kosztowną tresurą, która wcale nie musiała się udać. Jednocześnie, pragnęła, aby znaleziony szczeniak jak najszybciej znalazł dom i być może to w tym kierunku powinna podążyć, bez snucia ambitnych wizji, odpalonych jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a raczej słów Paxton, ambitnie reklamujących ośrodek.
Potrzebowała kogoś, kto będzie na nią czekał po powrocie z pracy, ale jeśli miała przez to przyczynić się do gorszej egzystencji zwierzaka, nie brałaby na siebie takiej odpowiedzialności.
Odkaszlnęła cicho, słysząc hiszpański ton ojca. Już zapewne od kilku minut przerabiał w głowie scenariusz dotyczący psa, wychodząc tym samym z trafnymi wnioskami.
Po spłukaniu szamponu razem z piaskiem i resztą nieczystości, przystąpiła do wycierania Fiska miłym w dotyku ręcznikiem. Przy okazji obróciła głowę na bok, spoglądając w stronę Suareza.
- Walton ma psa - napomknęła o drugim anestezjologu, który pracował w szpitalu. - I średnio, tyle samo godzin, co ja.
Sęk w tym, że Walton mieszkał w Cairns, na miejscu i mógł do psa w miarę sprawnie wrócić, bez skazywania go na dodatkowe godziny oczekiwania, związane z przejazdem do domu. Nie każdy jednak pies potrzebował uwagi, całe dwadzieścia-cztery godziny na dobę, prawda?
- O ile Fisk mógłby zostawać sam, mniej więcej na dziesięć godzin, cztery dni w tygodniu… to mogłoby się udać - powiedziała, trochę do siebie, jakby znalazła właśnie idealny argument na zaopiekowanie się psem. Pracowała średnio po 10 godzin, chyba, że akurat następowały pewnie zawirowania i jednego dnia przychodziła na 12 godzin, a innego na 8. Póki co, nie brała nadgodzin, a personel anestezjologiczny był dobrze obsadzony, z racji konkretnych zarobków, oferowanych przez szpital. Shannon uważała, że to całkiem stabilna rzecz, w odróżnieniu od harówki, którą odwalali natomiast rezydenci.
- Może pogadacie o tym na spokojnie przy jakiejś kawie? - zaproponował Suarez, łypiąc to na córkę, to na Eve, dostrzegając w tym szansę na oderwanie myśli Shannon od szaleńczego biegu, a raczej potrzasku, w który wpadła przez sugerowanie przygarnięcia Fiska.
Richards niepewnie zerknęła na Eve, tuż przed postawieniem umytego psa na posadzce. Ten szybko otrzepał się z nadmiaru wody i machnął ogonem, podchodząc do butów Paxton.
- O ile żadna z was nie ma ambitnych planów na dzisiejszy wieczór - dokończył weterynarz, patrząc na córkę z nieco podstępnym uśmiechem. Najwyższa pora, aby wzbogaciła swoje grono znajomych o zaufane osoby. - Poradzę sobie z resztą pacjentów, masz wolne.