: 06 lut 2024, 00:35
trigger warning
wspomnienie przemocy seksualnej
Milczał tak długo. Tak cholernie długo - przez ten czas to wszystko udałoby się wyjaśnić już kilkukrotnie, gdyby tylko widmo r o z m o w y nie przerażało go tak okropnie; gdyby tylko nie zakładał z góry najgorszego finału, najbardziej dramatycznego scenariusza: porzucenia. I być może zwyczajnie zbyt długo już tłamsił się pod tym lękiem, zbyt intensywnie zastanawiał co by było, gdyby?, zbyt często budził w nocy z koszmarów, w których Saul kazał mu wyjść i już nigdy więcej nie pokazywać mu się na oczy - może doszedł do wniosku, że łatwiej będzie, kiedy sam obróci to wszystko w ruiny: przynajmniej nie będzie już musiał zastanawiać się tak obsesyjnie, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach to nastąpi.
Teraz patrzył na niego i starał się z całej siły nie żałować natychmiast każdego wypowiadanego słowa. To miało być przecież oczyszczające; powinien czuć ulgę, bo zrzucał z ramion ciężar, który dźwigał uparcie przez ostatnie tygodnie, udając, że to tylko jakaś pierdoła, jakaś drobnostka, coś, na co nikt normalny nawet nie zwróciłby uwagi, zatem on też nie powinien. Dlaczego więc czuł tylko jak stopniowo coraz bardziej pochłania go ciemność.
- Tak. Tak uważam - odparł, choć to przecież nie była prawda. Zgodził się na te warunki z własnej woli i zgodziłby się po raz kolejny, nieważne czy naćpany lekami, czy o zupełnie trzeźwym umyśle. Zgodziłby się, bo przecież mu zależało, bo przecież marzył o bliskości, która wychodziła poza fizyczność, bo przecież czuł do niego coś, czego jeszcze wtedy bał się nazwać miłością, ale teraz już wiedział, że to była ona. Tylko czy to tak powinna wyglądać miłość? Czy gdyby naprawdę się kochali, byliby w stanie mówić sobie tak paskudne rzeczy?
Bo tak, Saul też zaczął mówić. Mówił i mówił, i mówił, a Klaus tylko starał się udawać, że wcale nie bolało go to tak bardzo, że wcale nie łamało mu serca, że wcale nie sprawiało, że miał ochotę tylko krzyczeć albo płakać, albo krzyczeć i płakać jednocześnie - ale to udawanie zupełnie mu nie wychodziło, bo trząsł się delikatnie na całej powierzchni ciała i szukał już jedną z dłoni ściany, żeby się o nią podeprzeć. Stał jednak za daleko, praktycznie na środku łazienki, a kolana zdawały mu się zbyt słabowite, żeby pozwolić mu jakkolwiek się przesunąć, zupełnie jakby coś przykotwiczyło go w to konkretne miejsce.
Im dłużej go słuchał, tym bardziej robiło mu się niedobrze, tym mocniej drgał mu podbródek, tym bardziej czuł się brudny.
- Co cię to obchodzi, że zamorduje? Będziesz mieć kolejny piękny powód, żeby zapakować w żyłę to gówno - odparł od razu po tej durnej sugestii, że może wyjść i znaleźć sobie kogoś do ruchania. - I nigdy nie powiedziałem, że nie spałem z nikim od tamtej pory - to twój chory mózg sobie to po prostu wygenerował, a ja nie zaprzeczałem, bo wiedziałem, że zareagujesz właśnie t a k! - wyrzucił z siebie, rękami czyniąc chaotyczny gest, który miał wskazywać na ogół tej sytuacji, choć tak naprawdę chodziło mu tylko o wyłącznie o jego słowa. - I tak: uwielbiam, po prostu uwielbiam, jak ktoś mnie gwałci - to chcesz zasugerować? Co noc tylko o tym marzę, żeby ktoś mnie wyrwał z tego nudnego łóżka, w nudnym domu, z nudnym tobą i twoją nudną córką, i wreszcie porządnie wyruchał, bo o co innego może mi chodzić?! - Nie stał już w miejscu, wryty jak słup: kołysał się na wszystkie strony, machał rękoma, kręcił głową, robił całą masę zupełnie zbędnych gestów, żeby jakoś zedrzeć z siebie całe to napięcie. Czuł, że blizny na udach zaczynają go swędzieć, że po cała skóra zaczyna piec tak mocno, że zerwanie jej z siebie wydawało się mniej bolesną opcją niż dalsze znoszenie tego wrażenia.
- Oczywiście, że spałem z innymi. Dziesiątkami, tuzinami. Mam trzech umówionych tylko na ten wieczór, bo przecież tylko o tym myślę. I wiesz co? Wcale już nie żałuję tego listopada. W ogóle. Bo było wspaniale! Wspaniale, bo to nie byłeś ty i twoje żałosne życie, w którym udajesz tylko, że wiesz, co robisz, a tak naprawdę błądzisz i nie wiadomo, o co ci chodzi, i kiedy do mnie mówisz, to mam ochotę tylko kazać ci się zamknąć, i pocałować mnie wreszcie, i dotknąć w jakikolwiek sposób, ale nie - bo wszędzie są tylko osrane pieluchy i śmierdzące kaszki, i twoja głupia radość, że tak mi dobrze z dzieckiem, kiedy wcale nie jest! Jest okropnie, ale czy ciebie to kiedykolwiek w ogóle obchodziło? Chyba nie, bo skoro mnie obchodzą tylko cudze chuje, to ciebie najwyraźniej jedynie czubek własnego nosa!
Saul Monroe