i’ve been afraid of changing, because i’ve built my life around you
: 08 sty 2024, 22:32
Krzyk roz ry w a ł cały świat;
ciszę zwykle dołączaną w gratisie do bezpieczeństwa tej słynnej, dedykowanej szczęśliwym rodzinom dzielnicy nazwanej Fluorite View; rozrywał też baltazarowe kanaliki słuchowe i rozrywał gardło pana Lonsdale’a; czasem także zdawało mu się, że wpływa na materię domu: że przy każdym donośniejszym, ale wciąż chropowatym dźwięku, z sufitu kruszy się tynk, a ze ścian zdrapuje się tapeta w białe stokrotki. Alty biegł z kuchni do salonu, z salonu do łazienki, a stamtąd jeszcze na dwór — Mavis dyktowała swoim tonem stanowczego komandosa: przynieś mi szklankę wody, pójdź po chłodny kompres (tylko s z y b k o), ściągnij z linki czyste prześcieradło; Ruffy wybrudził przed chwilą łóżko. Kiedy Rufus przestał krzyczeć, Alty zmiatał z podłogi ostatnie resztki potłuczonego szkła, dookoła którego płynęła kałuża wody (tej samej, którą ledwie dwadzieścia minut wcześniej nalał do szklanki); hałas pełen rozpaczy i bólu zdążył wedrzeć się do jego głowy tak natrętnie, że wciąż słyszał jego echo — to być może dlatego nie dosłyszał radosnego dzwonka, zwiastującego czyjeś przybycie. — Och, Alty, na miłość boską, pobudzą nam jeszcze wszystkich przodków — mruknęła niezadowolona Mavis, pędząc z niechęcią ku drzwiom; Alty wybaczał jej te nikłe momenty nieuzasadnionej złości do niego; pozwalał strofować się jej jak własnej matce, nie dlatego, że przyrównywała jej znaczeniem — pozwalał jej, bo była ważniejsza od matki. Była też zmęczona i sfrustrowana — Alty traktował takie sytuacje za okoliczności łagodzące.
Szum rozmów zanikł gdzieś w dźwiganiu się z kolan i przemykaniu wzrokiem po podłodze (może jeszcze przeoczył jeden kawałek); to dopiero zbiór słów zawierających w sobie jego imię na nowo połaskotał jego uszy. — Och, Alty? Oczywiście, że trafił pan dobrze, proszę wejść! Alty, jakiś przystojny młodzieniec do ciebie — Mavis się śmiała, trzepotała swoimi krótkimi, słabymi rzęsami, jakby zdążyła zapomnieć już o krzykach i bólu, krzykach i złości, krzykach i tłuczonym szkle. Odwracając się z wciąż obejmowaną szufelką pełną błyszczących obrazków odbijanego widoku; mikrosalonu z miniaturkami świateł lamp, okien i jego sylwetki, pozwolił wkroczyć na twarz panice. — Monty? — wymamrotał głucho, pokonując dzielący ich dystans w kilku szerokich krokach. — W porządku, Mavis, pójdziemy porozmawiać gdzieś indziej, żeby go nie drażnić — zapowiedział, zaciskając kościstość wszystkich pięciu palców na jego ramieniu. Ciągnąc go do swojego pokoju, zmuszeni byli przekroczyć najpierw salon; prowizorycznie wstawione w kącie łóżko z obłożnie chorym mężczyzną, otaczające go pobojowisko opatrunków i tabletek, telewizor zawieszony na ścianie z zatrzymanym dźwiękiem, ale zmieniającym się obrazem. Szufelkę ze szkłem porzucił na mijanej szafce. — C-co ty tu robisz? O tej godzinie i… cuchniesz alkoholem. Piłeś?
ciszę zwykle dołączaną w gratisie do bezpieczeństwa tej słynnej, dedykowanej szczęśliwym rodzinom dzielnicy nazwanej Fluorite View; rozrywał też baltazarowe kanaliki słuchowe i rozrywał gardło pana Lonsdale’a; czasem także zdawało mu się, że wpływa na materię domu: że przy każdym donośniejszym, ale wciąż chropowatym dźwięku, z sufitu kruszy się tynk, a ze ścian zdrapuje się tapeta w białe stokrotki. Alty biegł z kuchni do salonu, z salonu do łazienki, a stamtąd jeszcze na dwór — Mavis dyktowała swoim tonem stanowczego komandosa: przynieś mi szklankę wody, pójdź po chłodny kompres (tylko s z y b k o), ściągnij z linki czyste prześcieradło; Ruffy wybrudził przed chwilą łóżko. Kiedy Rufus przestał krzyczeć, Alty zmiatał z podłogi ostatnie resztki potłuczonego szkła, dookoła którego płynęła kałuża wody (tej samej, którą ledwie dwadzieścia minut wcześniej nalał do szklanki); hałas pełen rozpaczy i bólu zdążył wedrzeć się do jego głowy tak natrętnie, że wciąż słyszał jego echo — to być może dlatego nie dosłyszał radosnego dzwonka, zwiastującego czyjeś przybycie. — Och, Alty, na miłość boską, pobudzą nam jeszcze wszystkich przodków — mruknęła niezadowolona Mavis, pędząc z niechęcią ku drzwiom; Alty wybaczał jej te nikłe momenty nieuzasadnionej złości do niego; pozwalał strofować się jej jak własnej matce, nie dlatego, że przyrównywała jej znaczeniem — pozwalał jej, bo była ważniejsza od matki. Była też zmęczona i sfrustrowana — Alty traktował takie sytuacje za okoliczności łagodzące.
Szum rozmów zanikł gdzieś w dźwiganiu się z kolan i przemykaniu wzrokiem po podłodze (może jeszcze przeoczył jeden kawałek); to dopiero zbiór słów zawierających w sobie jego imię na nowo połaskotał jego uszy. — Och, Alty? Oczywiście, że trafił pan dobrze, proszę wejść! Alty, jakiś przystojny młodzieniec do ciebie — Mavis się śmiała, trzepotała swoimi krótkimi, słabymi rzęsami, jakby zdążyła zapomnieć już o krzykach i bólu, krzykach i złości, krzykach i tłuczonym szkle. Odwracając się z wciąż obejmowaną szufelką pełną błyszczących obrazków odbijanego widoku; mikrosalonu z miniaturkami świateł lamp, okien i jego sylwetki, pozwolił wkroczyć na twarz panice. — Monty? — wymamrotał głucho, pokonując dzielący ich dystans w kilku szerokich krokach. — W porządku, Mavis, pójdziemy porozmawiać gdzieś indziej, żeby go nie drażnić — zapowiedział, zaciskając kościstość wszystkich pięciu palców na jego ramieniu. Ciągnąc go do swojego pokoju, zmuszeni byli przekroczyć najpierw salon; prowizorycznie wstawione w kącie łóżko z obłożnie chorym mężczyzną, otaczające go pobojowisko opatrunków i tabletek, telewizor zawieszony na ścianie z zatrzymanym dźwiękiem, ale zmieniającym się obrazem. Szufelkę ze szkłem porzucił na mijanej szafce. — C-co ty tu robisz? O tej godzinie i… cuchniesz alkoholem. Piłeś?