confess my name among your sins in the morning; i'll swallow yours like its holy
: 06 sty 2024, 22:45
2013
Na zegarze zbliżała się północ, w domu było ciemno i cicho – tylko puszczony na małym ekranie starego telewizora film rzucał kolorowe iskry barw na ich nachylone twarze i przysunięte do siebie kolana, policzek Carmy nabrał od sztucznego światła zimnego, niebieskawego rumieńca, choć pod palcami rozpalał się ciepło jak zawsze. Od połowy filmu nie wiedział właściwie, dokąd zmierzała fabuła; spoglądał na zegarek, na zamknięte głucho drzwi, za którymi parę godzin temu miały zabrzęczeć klucze i bransoletki na matczynych nadgarstkach, ale zbliżała się północ, a jej wciąż nie było – choć obiecała, że obejrzy film z nimi – i wiedział, że już nie wróci; czasem wracała dopiero po paru dniach. Carma, spojrzawszy za nim na zegarek, powiedział, że powinien zaraz wracać, jutro niedziela, rano miał pójść z babcią do kościoła, miał zanurzyć palce w święconej wodzie przy wejściu i dotknąć nimi czoła (lubił patrzeć, jak to robi; jak spuszcza spojrzenie, zostawiając wilgotny ślad między brwiami, opuszcza dłoń do serca, do ramion, splata je ze sobą przed progiem głównej nawy, zawsze tak pokorny; i jutro zrobi tak samo, z tymi pocałunkami na swoich ustach, zaniesie je, z modlitwą, do konfesjonału, ale chciał wierzyć, że nie odda ich nikomu), miał przyklęknąć przed ołtarzem, wziąć na język opłatek, między rozchylone wargi – powiedział, że powinien zaraz wracać, a on nachylił się do jego ust, by rozchylić je swoimi, nie pierwszy raz.
Po minionych wakacjach chłopaki bez przerwy mówili o swoich – i nieswoich – dziewczynach, mówili o papierosach, alkoholu, o dziewczęcych sypialniach i tylnych siedzeniach swoich pierwszych samochodów, mówili o wszystkim z drapieżnymi uśmiechami na ustach, a on uśmiechał się ledwo i milczał, myśląc o tych pocałunkach, które się zdarzały, między nim i Carmą, i o tym, że nie może im powiedzieć – wydawało mu się, że nie mówiliby wcale o tym samym; wydawało mu się, że ich oczy błyskają jak sępie oczka, że rozdarliby te pocałunki – i Carmę – tak samo jak te dziewczęta, do kości wkładanych między zęby niedbale w rozbawionym żarcie i miał ochotę wyjść, na zewnątrz, na świeże powietrze, nieprzesiąknięte całą tą mdłością; uśmiechał się, zamiast tego, i myślał, że nie odda ich – tych pocałunków – nikomu. A potem, kiedy nie mógł zasnąć, wracały do niego te rzeczy, o których mówili; wędrujące dłonie, pochylone głowy, włosy w uścisku palców, rozbierane ciała, i Carma, zawsze Carma, zawsze, kiedy zamykał oczy, tłumiąc oddech w pościeli. Nie mieli przed sobą tajemnic, nigdy wcześniej, wiedzieli o sobie przecież wszystko, dopóki te myśli – te nowe miejsca – nie zaczęły rozrastać się pod powiekami i na ciele, niezręcznym jeszcze bardziej niż wcześniej, przez ich niecierpliwą świadomość, niecierpliwą ciekawość, czy pojawiały się też na jego ciele, tak samo ukrywane, zasłaniane i trzymane za zębami, jak sekrety, jak tajemnice, których przecież przed sobą nie mieli.
Zostań, odprowadzę cię rano, miał mu odpowiedzieć, ale zamiast tego nachylił się do jego ust, nie pierwszy raz, to się zdarzało. Pocałunek miał słony posmak, jego wargi były rozwrażliwione od soli i nie wiedział, o czym był ten film, który pozwolił mu wybrać, nie wiedział mniej więcej od połowy, przeszkadzała mu ciekawość i własne myśli, przeszkadzało, że było cicho i że byli sami, chociaż jako dzieciak zawsze myślał, że to wszystko głupie, zmyślone, nierealne, ale to się ciągle zdarzało – ich usta nauczyły się do siebie pasować, ostatni raz nigdy nie był ostatnim razem i powinni o tym porozmawiać, ale nie chciał tego oddawać, nikomu, zwłaszcza rozsądkowi, nie chciał rozważać, czy powinni, czy to dobre, czy to grzech i co to właściwie oznacza, i do czego mogło prowadzić, nie chciał o tym myśleć, jedynie odkryć, jedynie dotknąć i posmakować, przecież to oczywiste, znał go całego, zawsze znał go przecież całego.
Odsunął usta od jego ust, by złapać oddech; nie miał odwagi się odezwać, może nie chciał, nie chciał mu przypominać, że dochodziła północ i że powinien wracać. Serce waliło mu w piersi tak głośno, że filmowy dialog stawał się szumliwym, odległym bełkotem, całował go nie pierwszy raz, ale pierwszy raz wsunął dłoń między jego kolana, wyżej, między jego uda i teraz, kiedy znajdował jego spojrzenie, czuł na policzkach winną gorączkę.
– Zostań jeszcze.