Na wzmiankę o marmurkowym ogierze, Milou' jednocześnie ucieszył się, i stremował. Kochał to zwierzę - taką, mniej więcej, miłością, jaką się kocha przygarniętego w podróży kundla, albo pierwszego pupila nazywanego "swoim" w dzieciństwie; miłością naznaczoną szczególnym rodzajem tęsknoty, przeczuciem nieuchronnej straty. Z drugiej strony, w obecności Ralpha różnymi rzeczami, którym na co dzień poświęcałby wyłącznie pół serca i ledwie ćwiartkę dostępnej mu uwagi, Lou zdawał się przejmować bardziej, widząc w nich nagle coś o wiele ważniejszego niż wówczas, gdy blondyn nie patrzył mu na ręce. I nie, wbrew może logicznym przypuszczeniom nie rozchodziło się bynajmniej o to, że trzydziestoczterolatek był przecież synem miloudowego pracodawcy. Przyczyna leżała raczej w prostym fakcie, że - stopniowo - Ralph wyrobił sobie u Al-Attala rzadkiej skali autorytet.
- Innymi słowy: Lou nie chciał, żeby mężczyzna uznał go za głupka.
Było ich dwóch. W tej sytuacji, w tych tarapatach, w które pakowali się i na oślep, i w ciemno, było ich dwóch. Tam zatem, gdzie Ralph, zaspaną dłonią błądząc pod warstewką dzielonego z Arabem prześcieradła (przy bieżących temperaturach będącego jedyną sensowną alternatywą dla prawdziwej kołdry) niespodziewanie znajdował normalność codziennej, i kontynuowanej przez więcej niż jeden raz, bliskości, i Lou natrafiał na rzeczy, jakich potrzebował, nigdy wcześniej nie zdając sobie z tego sprawy.
Uwielbiał się od niego uczyć. Uwielbiał na niego patrzeć, i czuć, że rośnie - i to bynajmniej nie w sensie wyginającym wargi w głupkowato-lubieżny uśmieszek. Uwielbiał być przy nim, i czuć, że staje się (w czymś, ale też tak po prostu) lepszy - nawet, jeśli pozornie mówili wyłącznie o rodeo, albo o rozczyszczaniu kopyt.
Śledził wzrokiem ruchy trzydziestoczteroletnich dłoni; suw nadgarstków w drodze ku pęcinie, pewny siebie oplot palców wokół uchwytu tarnika. Jednocześnie w głowie jakby nie chciało mu się zmieścić jak ktoś - ba, dorosły mężczyzna - w jednej dziedzinie mógł czuć się tak władny, w innej, zdaje się, ledwie utrzymując grunt pod stopami.
Pocieszała go ta obserwacja. Często czuł się podobnie.
- Yes, of course - Rozpędził się, ale zaraz oprzytomniał, świadom, że rzeczy banalne dla niego, wcale nie musiały być takimi dla rozmówcy - Of course you can. I mean, they will need a number to contact you on and so on, but it's all super confidential. No one will know. It's a routine thing - Kiwnął głową, a potem nie powstrzymał się od śmiechu - Besides, literally everyone in Edmonton saw you kiss me at that fake rodeo thing. You could always say it's all because you once made out with a filthy immigrant. I'm sure they'd buy it - Stąpał po cienkim lodzie, zdawał sobie sprawę, ale wiedział też, że robi to z niezwykłą gracją - Right, so they have a sexual health service in Cairns. You can do it for free there, or in Townsville City... - Zasugerował, jak zawsze zszokowany myślą, że komuś w Australii przyszło do głowy nazwać ludzką osadę nie jednym, a trzema synonimami "miasta" - But that's quite a trip, no? Either way, I can go with you, if you'd like. Take you out, afterwards. We will have a celebratory dinner.
Tylko w myślach dodał jeszcze, że za pieniądze alowych rodziców, do pierwszego spotkania z Ralphem nawiązując bez złośliwości. Raczej z sentymentem.
Ralph Hawkins