There are some things that no-one teaches you, love
: 03 sty 2024, 22:43
006.
Nie dlatego, że miała na to jakąś dużą ochotę, chodziło raczej o to, że nie miała innego wyjścia. Przyjechała przecież do Lorne (a przypomnijmy, że to wydarzyło się jeszcze w listopadzie), wmawiając zarówno sobie, jak i wszystkim zainteresowanym wysłuchiwaniem jej tłumaczeń, że chodzi jej o to, żeby móc wreszcie w spokoju popisać. Bez ciągle rosnącego stosu maili, na które musiała odpisywać, bez kolejnych spotkań autorskich, paneli, targów książki i dyskusji o… Bez zaprzyjaźnionych redakcji, które dzwonią do niej z propozycją, już na wstępie przepraszając za krótki termin i bez agenta, który nieustannie zapewnia Carson, że powinna zgodzić się na rozmowę, nawet - albo: zwłaszcza wtedy - gdy chodzi o dziennikarza z jakiegoś dalekiego kraju, który Carson ledwie potrafiłaby umieścić na mapie i prawie już zapomniała, że kiedyś sprzedali tam prawo do jej książki. Plan był prosty: chciała przestać sprawdzać maila, zasłonić się inną strefą czasową, zaszyć się w domu Celii i w spokoju pisać książkę, którą obiecała oddać na początku tego roku.
I, jak łatwo się było domyślić, przez ostatnie półtora miesiąca Carson robiła wszystko, tylko nie pisała tej głupiej książki. Piła z przyjaciółkami, piła bez przyjaciół, kłóciła się z prawie byłym mężem, spędzała czas z rodzeństwem i ojcem, siedziała na plaży, piła alkohol na plaży, chodziła do kina w środku dnia, jeździła do Cairns, oglądała seriale, jadła chipsy, jadła chipsy do serialu… Zdążyła nawet zaangażować się w organizację Bożego Narodzenia, którego jako żydówka nigdy nie obchodziła (a wcześniej pełnych dziesięć dni zmarnowała na świętowanie Chanuki i odpoczywanie po tym świętowaniu, mimo że już jako nastolatka zaczęła deklarować się jako niewierząca). Wysłała też tort urodzinowy na inny kontynent facetowi, który ignorował jej istnienie od kilku miesięcy.
Początkowo traktowała to jako lekką niedogodność, drobną przeszkodę, która, w gruncie rzeczy, i tak nie wpłynie na ogólny plan. Ale zanim się obejrzała, zbliżał się koniec roku, a jej wydawnictwo ogłosiło “najważniejsze zapowiedzi 2024 roku”, gdzie jak byk wpisali książkę Carson na wiosnę. Mogłaby wziąć to na klatę i przyznać, że przecież sama powiedziała redaktorce, że mogą planować książkę na wiosnę, ale to było przecież kilka miesięcy temu i od tego czasu nie zająknęła się ani razu o tym, że faktycznie pisze, więc te zapowiedzi traktowała trochę jak osobistą potwarz i duży nietakt ze strony wydawnictwa. Zamiast wziąć się w garść, zrobiła to, co dorosła kobieta: obraziła się i na złość wydawnictwu dalej nie pisała. Aż wreszcie musiała zaakceptować, że zachowuje się zwyczajnie żenująco i pora ruszyć dupę do pisania.
I dziś był ten dzień, gdy planowała się za to zabrać. Wstała rano, zjadła, zrobiła sobie herbatę, otworzyła komputer… a potem pojechała prosto do szpitala w Cairns. Bez większej żenady przedstawiła się w recepcji jako żona Adama Polanskiego (chciała, żeby powiedzieli jej, co mu jest, nie realizowała w ten sposób żadnej swojej fantazji…) i szybko tego pożałowała, bo pielęgniarka zawołała do niej lekarza, który odbył rozmowę z panią Polanski. I kiedy Carson wreszcie zjawiła się przy łóżku Adama, na twarzy miała wypisane, że już w i e d z i a ł a.
Przez długą chwilę gapiła się w niego bez słowa, aż wreszcie pociągnęła nosem i powiedziała: - Głupio wyglądasz z tą fryzurą.
Adam Polanski