: 27 lut 2024, 23:56
Zwykł uważać się za człowieka doświadczonego w tak wielu życiowych kwestiach, że kiedy przychodziło co do czego, próżno było szukać aspektu który byłby w stanie go jeszcze zaszkodzić. Zdążył się przecież już odsunąć od rodziny, potem i ożenić, i rozwieść, odchować córkę, przepracować jakieś dwadzieścia lat w najbardziej niewdzięcznej służbie publicznej, w całym tym szaleństwie dochodząc do tego, że właśnie wyciągnął na kolację dziewczynę, której dowód nadal pachniał nowością. I która była jedynie nieznacznie starsza od jego wspomnianej wcześniej córki. Kryzys wieku średniego?
- W zaufaniu powiem ci, że robisz w takim razie prawdopodobnie największy błąd swojego życia - zaczął tak poważnie, jakby właśnie miał zacząć opowiadać jej o jakieś wyższej matematyce, a nie próbował obrócić coś w żart, choć z tym drugim zaczął go pewnie zdradzać odrobinę prześmiewczy uśmieszek, który wdzierał się na jego usta. - Bo policjanci to zapewne jedyna grupa zawodowa martwa za życia. Dwa w jednym. Perpetuum mobile - uśmieszek zarysował mu się już tak wyraźnie, że gdyby tylko istniała taka szansa, mógłby z nim startować do encyklopedycznej definicji tego hasła. Dodatkowo mocno się powstrzymywał, by do kompletu nie dorzucić komentarza w klimacie jak wiele nas łączy, ale nagle jego myśli skupiły się wokół raczej innego aspektu i postanowił odwrócić trochę kota ogonem i pobawić się w łapanie za słówka. - Choć muszę przyznać, że ujęła mnie ta dalekosiężność planów i to całe zakochanie - nawet puścił jej jakoś oczko, bo przecież to nie on zaczął na ten temat rozmawiać, ona sama wplotła to w rozmowę zupełnie naturalnej, a jak wiadomo głodnemu chleb na myśli, więc może coś było na rzeczy? Tym razem okrasił swoją uwagę całkiem ciepłym uśmiechem i po raz kolejny dzisiejszego wieczora wbił w nią spojrzenie zapewne za mocno i/lub za intensywnie. Nie mógł poradzić nic na to, że intrygowała go coraz bardziej.
- Nie mów tym chłopcom tego wprost, bo się jeszcze biedaczyska popłaczą gdzieś w kącie - w pewien pokręcony sposób rozumiał to, co ta dziewczyna właśnie zaczyna robić, ale wcale a wcale nie zamierzał spuścić z tonu. Vinnie Crane prawdopodobnie już po prostu nie potrafił być mniej pewny siebie i swoich racji, więc pewnie z uporem maniaka byłby gotów wciskać ludziom nawet kit z pogranicza mądrości w klimacie białe jest czarne. I nawet szykował się już, by jej to jakoś zgrabnie, werbalnie wyjaśnić, kiedy został zaskoczony tak, że faktycznie na moment zamilkł, a w uniwersum pana komisarza to wcale nie zdarza się nadmiernie często.
Na początek parsknął z całkiem swobodnego nazwania go psem.
- A więc, Mia... - wtrącił się na chwilę, ale finalnie dał jej skończyć i dopiero po jej ostatnim słowie komentował dalej. - Jeśli już koniecznie musisz wiedzieć, to najbardziej na świecie nie lubię tytułowania mnie, z racji wykonywanego zawodu psem. To pejoratywne i generalnie w cholerę niegrzeczne - przerwał, by urwanie parsknąć śmiechem. - Nie lubię tego tak samo bardzo jak swojej przesranej roboty i czułbym się o wiele lepiej, gdyby przestała ona być głównym tematem w momencie, kiedy siedzę w całkiem niezłej restauracji z dziewczyną. Czy powinienem zażartować, że też całkiem niezłą? - otaksował spojrzeniem całą część jej sylwetki, która teraz wyrastała na stół, pewnie odrobinę za długo zatrzymując wzrok w najbardziej newralgicznych miejscach, wiedział przecież że ona to akurat wyłapie, ale taki nadal był jego cel. Mógł być najbardziej pewnym siebie człowiekiem, człowiekiem tak pewnym że aż w wielu momentach mylącym się, ale nie teraz, kiedy był bardziej niż pewien tego, jak wilgotna zaczyna się robić jej bielizna. Uśmiechnął się do tej myśli. - I czuję się głęboko zawiedziony, że nie mogę ci się pochwalić swoimi umiejętnościami operowania szydełkiem. Poza tym zupełnie nudny ze mnie gość, takie ciepłe kapcie. Mógłbym mieć z tobą regularny, skandalizujący romans, mogłabyś nam zrobić gorące zdjęcia w najbardziej intymnych momentach, ale byłyby one jedynie do twojej prywatnej kolekcji. Z żoną zdążyłem się już rozwieść, więc by jej to nie ruszyło, a moi przełożeni już nie takie numery w wykonaniu starego, dobrego Crane'a widzieli - rozłożył pozornie bezradnie ręce. To tyle na temat Vinniego C. Oryginalna historia, prawda? Sięgnął po swój kieliszek, upił z niego odrobinę, w międzyczasie trawiąc w głowie kolejne pytanie jego dzisiejszej towarzyszki - w jakim aspekcie jestem dla ciebie pociągająca. Wyciągnął rękę, ujął najbardziej delikatnie jak to było możliwe jej dłoń, którą przysunął do swoich ust, po czym cmoknął, wręcz jedynie musnął jej skórę swoimi wargami. Odstawił jej dłoń na miejsce.
- Zdążę ci to jeszcze opowiedzieć ze szczegółami - i delikatnie się zaśmiał, co by na choćby moment nawet nie zrobiło się zbytnio dwuznacznie. Obiecywał przecież wszystkim świętym i samemu sobie, że będzie dzisiaj mężczyzną grzecznym i opanowanym, prawda?
- Skąd ci się wziął ten niebieski? - odbił więc piłeczkę, na chociaż chwilę zajmując się jedzeniem.
Zdecydowanie musiał trochę ochłonąć.