William 一 Sabato
Temperatura w końcu zaczęła spadać, a powietrzem można było swobodniej odetchnąć. Przez uchylone okno gabinetu do środka wpadał powiew ciepłego wiatru, dając nadzieję na moment odpoczynku od okrutnych upałów. Kontrolnie spojrzał na tarczę zegarka, która wskazywała za kwadrans dziewiątą wieczorem, a następnie przelotnie zawiesił wzrok na laptopie, gdzie czekały na niego jeszcze dokumenty to zatwierdzenia.
Miał jednak do załatwienia jeszcze jedną sprawę. Rozpiął bransoletę zegarka i cichym stukotem odłożył go na dębowy blat biurka. Roztarł nadgarstek, na którym skórzany pasek po całym dniu zostawił różowy ślad, a następnie sięgnął po telefon i wybrał numer „dyrektora kreatywnego Courreges”.
Opadł na fotel obity brązową skórą w przyjemnej, kawowe tonacji i przysunął smartfona do ucha. Drugą dłoń uniósł do góry, by rozpiąć dwa pierwsze guziki koszuli. Oparł tył głowy, czekając, aż mężczyzna odbierze. Dzwonił ze swojego prywatnego numeru, ponieważ tym razem nie była to rozmowa służbowa.
一 Czy ty jesteś poważny?
To były pierwsze słowa, które usłyszał od niego Sabato. Bez powitania. Jakby nie musiał się nawet przedstawiać. Nie został jednak wykrzyczane czy głucho warknięte, ale wypowiedziane zimno i dobitnie. William pół wieczoru nosił się z myślą wykonania tego telefonu, ale nie mógł przecież pozwolić, żeby facet chodził i wydurniał się przed jego pracownikami. Był przekonany, że ten zdolny był choćby do odrobiny racjonalnej dyskrecji, ale widać zbyt wysoko ocenił jego zdolności w tej materii.
一 Czy ty naprawdę nie potrafisz się powstrzymać? 一 choć ton głosu Williama był ostry i stanowczy, próbował nad nim panować, dało się jednak usłyszeć, że najchętniej złapałby Sabato za fraki i porządnie nim potrząsnął.
Rozpiął trzeci guzik koszuli, zaciskając mocniej palce drugiej dłoni na telefonie, jakby zamierzał go zgnieść.
Sabato Blackaller