I don't let go cause I don't know who I'd be without this pain
Ostatnich kilkanaście dni dla Percy’ego było jednolitym zlepem czasu niedzielącym się na poszczególnie dni tygodnia czy pory dnia. Stracił nad tym kontrolę w momencie, gdy tamtego wieczoru w klubie po tym swoim felernym, pierwszym dniu w nowej pracy, postanowił ponownie zabawić się bardziej. Dzięki małym tabletkom jego problemy i zmartwienia odpłynęły, jego mocno ciążące mu uczucia przestały istnieć, a on sam był jedynie postacią w filmie toczącym się w spowolnionym tempie. Bawił się przednio tamtego wieczora i przez kilka następnych. W sumie nawet nie przestawał, nie pozwalał sobie na to, bo wiedział, że to byłoby najgorsze, co mógłby zrobić. Tak, jak alkoholik nie pozwalał sobie na wytrzeźwienie, tak on nie odpuszczał, żeby ten stan euforii z niego nie zszedł. Do czasu kiedy skończyły mu się tabletki, a on zbyt późno się zorientował i nie zdążył skołować następnych, nim dotarła do niego świadomość i wyrzuty sumienia.
Kolejne dwie doby trwały wieczność. Zalały go emocje, w których zaczął tonąć. Nieustannie powracał myślami do tamtego spotkania, a w dalszej kolejności do swojej przeszłości. To sprawiało, że chciał czym prędzej wyjść z mieszkania i udać się do swojego ulubionego dilera. Jednak nie mógł. Był przecież na dobrej drodze, żeby z tego wyjść. Czuł się już dobrze. Nie odczuwał tej ciągłej potrzeby narkotyzowania się. Miał dołki, ale potrafił to przezwyciężać. Zacząć dostrzegać więcej, a nie tylko tą jedną sprawę, która zaprzątała jego głowę. I tymi kilkoma dniami to wszystko zaprzepaścił, by ostatecznie ponownie stać się chodzącym wrakiem.
Gdy wszedł do sali, to prowadzący już witał się ze wszystkimi. Zwrócił na siebie uwagę, chociaż wcale tego nie chciał. Świadczyła o tym bluza z kapturem naciągniętym na twarz, żeby jak najbardziej ukryć jej bladość i zmęczenie. Ślady niewyspania i odstawienia. Bardziej niż zwykle Percy pragnął się schować i unikać wszystkich spojrzeń i pytań. A szczególnie unikał tej jednej osoby, przed którą było mu najbardziej wstyd. Podczas całej sesji odezwał się tylko raz, mówiąc że nie ma nic do powiedzenia. To nie był jeszcze ten moment, żeby zmierzyć się z tym, że właśnie osiągnął porażkę. To było oczywiste pod każdym względem, jednak nie chciał się z tego tłumaczyć. Chciał tylko przetrwać i chyba liczył, że to chwilowe skupienie się na cudzych problemach mu w tym pomoże.
Gdy tylko prowadzący zakończył sesję, to Hartley wstał od razu i skierował się w stronę wyjścia. Nie miał zamiaru zostać na pogaduszki po spotkaniu. Po wyjściu na powietrze skierował się pod latarnię, gdzie znajdował się też najbliższy śmietnik i wyciągnął paczkę papierosów. Raczej nie palił, jednak jakoś musiał radzić sobie w zaistniałym stanie, który był zwyczajnie zły. Kątem oka obserwował ludzi, opuszczających budynek, co jakiś czas popalając papierosa. Dostrzegł też ją i to, że zaczęła kierować się w jego stronę. Serce zabiło mu szybciej z nerwów. Nie było go na dwóch spotkaniach. Nie poinformował nikogo o swojej nieobecności. Nie było z nim żadnego kontaktu. Nie zachował się odpowiednio. Przecież sam dobrze wiedział, że ludzie potrafili znikać z grupy wsparcia i już nigdy do niej nie wracać. Czasem jedno, mocne załamanie wystarczyło, żeby zaprzepaścić wszystko. Zatem wewnętrznie bał się tej konfrontacji i chyba nie był na nią gotowy. Obecnie nie był Hartleyem, którego Poppy dobrze znała.
— To nie jest najlepszy pomysł — ostrzegł ją niejako przed samym sobą, kiedy była już dostatecznie blisko, żeby go usłyszeć. W ten sposób dawał jej wyraźny znak, że powinna się wycofać. Gdyby jego całokształt, zachowanie i wygląd, nie były wystarczającą wskazówką.
Poppy Lancaster