Najporządniejszy obywatel to zdecydowanie nie określenie, jakie pasowało jej do Freda. I to nie tylko dlatego, że przed chwilą wypalili blanta przy choince, pewnie śpiewając last christmas dla lepszego klimatu, a potem postanowił zjechać po rynnie niczym po rurze w prawdziwej strażackiej remizie, mając na sobie strój świętego Mikołaja.
—
Wtedy, kiedy ratowałam Cię, jak coś popsułeś i trzeba było wybronić Cię u ojca. Albo ukryć dowody zbrodni i ewentualnie załatwić zastępstwo, żeby rodzice nie zauważyli braków… — wytknęła mu, bo ten dramatyzm był zbędny zupełnie. Za chwilę rzeczywiście sobie przypomni, jak Fred reaguje na żaby. Nie w swojej głowie, tylko tak na żywo, bo na pewno gdzieś jakąś znajdzie. Tylko szkoda, że tak bardzo jej się tego robić nie chciało. —
Nie musisz się wstydzić, możesz przyznać na głos, że jestem najlepszą siostrą, jaką mogłeś sobie wymarzyć — wyszczerzyła do niego zęby w pięknym uśmiechu. —
I tak to wiem, przecież — dodała, aby jeszcze trochę go zachęcić do jakichś super miłych słów na jej temat i wychwalania jej odrobinę. Najwyraźniej w tej rodzinie wszyscy byli łasi na komplementy, a przynajmniej wszyscy wśród
dzieci. Być może wynikało to z tego, że rodzice zbyt często im ich pewnie nie prawili, wiecznie oczekując od nich czegoś więcej, bo przecież na pewno można lepiej. Ciężkie czasy, dobrze że byli już dorośli i nauczyli się w końcu mieć zdecydowanie inne podejście.
—
No przecież zamawiam — mruknęła, przewracając oczami, dodając kolejne pozycje do koszyka. Łącznie z tymi, które on sobie zażyczył. —
Śmiało, Fredziu — prychnęła, gdy pogroził jej trochę, że poskarży się rodziców, używając specjalnie takiego brzydkiego, złośliwego zdrobnienia. —
Jestem za stara, żeby się przejmować — zapewniła go, kończąc nawet zamówienie, i odkładając telefon na blat, żeby w razie czego mieć go pod ręką. Trzy razy sprawdziła, czy zmieniła adres na dom rodziców, ale wszystko się zgadzało. —
A ojciec mnie nie wydziedziczy, skoro wiszę mu hajs — dodała, całkiem dumna z siebie, jakby co najmniej rzeczywiście pożyczka na prowadzenie biznesu u ojca była jakimś jokerem w tej grze. —
Czemu jeszcze nie ma jedzenia? — westchnęła teatralnie, opierając naburmuszona nieco głowę na rękach, opierając się łokciami o blat. —
Już minęło sto lat — albo dwie minuty maksymalnie, ale przecież to drobnostka. —
Myślisz, że jadą tu z Sydney, że tyle to zajmuje? — zapytała dramatycznie. Niby było to czystą głupotą, bo zamawiała przecież z knajpy w Lorne, więc jechanie przez Sydney do ich domu było bez sensu, ale to nic. W jej zjaranej i pijanej głowie miało to sens. —
Na pewno muszą być tu gdzieś jakieś przekąski… — mruknęła i ruszyła się, aby zacząć sprawdzać szafki. —
Ja sprawdzam dół, a tu górę, bo jesteś duży — nie mylić z dorosły, ale tego nie dodała. Była zbyt skupiona na planowanej operacji: poszukiwania czipsików, do której Freddie na pewno ochoczo dołączył. Niestety, przejrzeli całą kuchnię i ze zrezygnowaniem odkryli, że pani Hemmings nadal była jakąś dziwną fanką zdrowego odżywiania i mogli przekąsić co najwyżej czipsy z jarmużu, co absolutnie ich nie satysfakcjonowało. Na szczęście jednak zajęło ich to na tyle, że czas oczekiwania na jedzenie minął im szybciej. Salma ze słowami wdzięczności do wszechświata na ustach, pognała do drzwi, aby odebrać to wszystko jak najszybciej.
—
Freeeedie — zawołała, patrząc na ilość paczek z żarciem. —
Musisz mi pomóc — dodała, zabierając część, a resztę zostawiając mu przy drzwiach i gdy on poszedł, ona rozpakowała już im jedzenie na blacie w kuchni, na którym sobie usiadła i zaczęła zajadać swoje krewetki w tempurze. —
Zapytałam go czy jechał na sankach z Sydney, ale powiedział, że nie — poinformowała jeszcze brata, żeby wiedział, że jednak wcale nie miał tak daleko. Po prostu był leniwy i się nie spieszył (wcale nie, nie trwało to tak długo).
frederick hemmings