because farewell wanderlust, you've been ever so kind
: 13 gru 2023, 17:36
001.
i promise you i'm not broken
i promise you there's more
i promise you there's more
Żar lał się z nieba niczym najcięższa z zasłon, szczelnie okrywając wszystko, co odważyło się zrobić krok poza tak cenny teraz cień. Sprawiał, że powietrze drgało od ciepła, a człowiek miał ochotę wejść do wanny z lodem i już nigdy z niej nie wyjść; choć zapewne większość mieszkańców Lorne Bay przyzwyczaiła się do tak wysokich temperatur, to w tych momentach Manu rozpaczliwie tęsknił za ochroną drzew Tingaree, których w młodości przecież tak nie doceniał. Wiedział jednak przecież, że pragnienie powrotu do lasu jest jedynie tymczasowe; wszak wręcz doskonale bawił się w zewnętrznym świecie - łatwo było udawać, że nie tonie.
A brzytwy, choć tak raniące, pozwalały mu się utrzymywać przez jakiś czas na powierzchni.
Zmrużył oczy, ze swoistą złością wpatrując się w promienie słoneczne, które tak zręcznie wpadały przez niedalekie okno; zakołysał się na boki na obrotowym krześle, na którym posadził go funkcjonariusz i posłał mu krzywy uśmiech, gdy ten uniósł na niego wzrok. Że też akurat musiał się przypałętać; choć w teorii tym razem Manu ukradł jedynie tandetny łańcuszek, to zdawało się, że ten konkretny policjant zaczynał go kojarzyć. To nigdy nie było nic dobrego; szczególnie kiedy śmierdziało od niego służbistą. Uparł się, że po Manu powinien go przyjechać - a choć Fairweather z początku się kłócił, koniec końców stwierdził, że to wcale nie musi być taki zły pomysł.
Darmowa podwózka do domu nigdy nie była czymś złym.
Rzecz jasna, zadzwonienie do Milo równało się samobójstwu; był to kuszący pomysł, choćby po to, żeby tylko zobaczyć wyraz twarzy brata, ale nie miał teraz siły na kolejne kłótnie. Z jakiegoś powodu nie chciał również dzwonić do Milani; pewnie była wystarczająco zajęta. Nic dziwnego więc, że finalnie wybrał numer Marnie; najmłodszej siostry, szczęśliwej mężatki, która ostatnio sama się oferowała, że mu pomoże. Pozostało więc tylko czekać na jej przyjazd.
Ponownie zakręcił się na krześle, zdobywając tym samym kolejne pełne dezaprobaty spojrzenie policjanta i zaoferował mu kolejny uśmiech. Czuł się jak nastolatek, który właśnie trafił na dywanik do dyrektora szkoły. Dobre sobie. Przez chwilę zajął się spinaniem przydługich włosów w kok, chcąc choć na chwilę uwolnić się od nadmiernego potu i westchnął ciężko. Tyle zachodu o durny łańcuszek.
Przymknął oczy, rozsiadając się wygodniej na krześle i odchylił nieco głowę do tyłu, ręce składając na brzuchu. Jeżeli nie byłoby tak gorąco, to mogłoby to być nawet dobrą chwilą relaksu. Dopiero po jakimś czasie uchylił powieki, słysząc niedaleko znajomy głos; pozwolił, by wargi wygięły się w cieplejszy uśmiech, kiedy spostrzegł idącą w ich stronę siostrę.
— Tak, zdecydowanie bardzo żałuję, panie władzo — wciął się po chwili, gdy policjant tłumaczył, dlaczego właściwie Manu tu był i uniósł dłonie do góry, wnętrzem skierowanymi w jego stronę. — Nigdy więcej tego nie zrobię, przyrzekam. Nawet już przecież zapłaciłem, a skoro pojawiła się tu moja kochana siostrzyczka, to chyba wszystko dobrze, prawda?
Podniósł się z krzesła, niezbyt czekając na odpowiedź i skinął głową drugiemu mężczyźnie, by zaraz spojrzeć na Marnie, wsuwając dłonie do kieszeni swoich spodni.
— Możemy już iść? Umieram z głodu. Jadłaś? Jak nie, to ja stawiam.
Marnie Clarke