Było dość sporo rzeczy, które utrudniało jej codzienne życie w Lorne - nawarstwiające się drobiazgi, które, zebrane wszystkie razem, sprawiały, że zdecydowała się wyjechać z miasteczka już jako młoda dziewczyna. Nie mogła wytrzymać na przykład tego poczucia, że tutaj wszyscy wszystkich znali. Oczywiście pewnie nie była to prawda, ale trudno zachować anonimowość w miasteczku, w którym mieszkasz od urodzenia z całą rodziną (zwłaszcza gdy jesteś z jakiejś mniejszości). Nie cierpiała wszystkich tych plotek o sąsiadach, opowiadanych jej mamie w sklepie zniżonym głosem, lekkiej irytacji ojca, gdy Carson oznajmiała, że nie wie, kim jest osoba, o której właśnie próbuje jej opowiedzieć (
nie znasz brata szwagierki tej kobiety, która mieszka…), a przede wszystkim: poczucia, że sama jest obserwowana przez czujne oczy lokalnych plotkar, gotowe poinformować wszystkich, gdy tylko zobaczą Carson robiącą coś, co odbiega od przyjętej przez nich normy. Dlatego mieszkając w Londynie niemal szczyciła się tym, że nie zna swoich sąsiadów. Nie wiedziała, jak się nazywają i jaka była ich sytuacja rodzinna, nie wpadała pożyczyć od nich cukru i nie interesowało ją, gdy ludzie mieszkający po sąsiedzku mieli gości. Nie przyznałaby się do tego na głos, ale dzięki temu uważała się w pewien sposób za… lepszą. Bardziej nowoczesną. Traktowała to jako dowód na to, że udało jej się na dobre wyrwać z Lorne Bay.
A potem wystarczył niewiele ponad miesiąc, by stawała przed facetem, z którym nigdy wcześniej nie rozmawiała i doskonale
wiedziała, kim on jest.
- Pod 437? - upewniła się. Nie przypominała sobie, by zamawiała coś w ostatnich dniach, ale nie mieszkała tu przecież sama. Mogła więc przyjąć przesyłkę Celii - miała tylko nadzieję, że mężczyzna nie zaangażuje się w obowiązku tymczasowego kuriera aż za bardzo i nie będzie jej prosił, na przykład, o pokazanie mu dokumentów, zanim odda jej przesyłkę.
Wciąż stała w bezpiecznej odległości kilku kroków, trzymając w ramionach wszystkie te składniki spożywcze, których nie udało jej się wcisnąć do torby. Przyglądała mu się uważnie, niemal z rozbawieniem.
- Chce pan pisać skargę - powtórzyła, dostosowując się do tej formy, którą narzucił Clearwater. Nie udało jej się powstrzymać i spytała:
- Musi mieć pan dużo wolnego czasu, skoro chce się pan w to teraz bawić. Ludzie przed świętami wydają wszystko na prezenty i nie ma pan zbyt wiele do roboty? - nie wiedziała, w jaki sposób dokładnie zarabiał pieniądze, ale nie potrzebowała tego wiedzieć, by uznać go za oszusta. A mimo to - bo miała zajęte ręce i najwidoczniej bardzo mało instynktu samozachowawczego - podeszła do niego bliżej i wskazała głową drzwi prowadzące do domu.
- Otworzy mi pan drzwi? - poprosiła. Na jednym z palców zawieszony miała breloczek z kluczami i wyciągnęła go w stronę Lachlana - ostrożnie, by nie upuścić trzymanych zakupów.
Lachlan Clearwater