Let's say goodbye...
: 27 lis 2023, 13:00
Dobrze się stało, że miała masę rzeczy do załatwiania przed wyjazdem, bo w przeciwnym razie nieustannie zadręczałaby się tym, co się między nimi wydarzyło, a tak... nie miała na to czasu. Non stop ktoś czegoś od niej chciał, dzwonili kurierzy z różnymi paczkami, ktoś z urzędu, ktoś z ambasady, jacyś ludzie z Londynu, żeby dopytać, kiedy przyjeżdża i kiedy mają na nią czekać klucze do pokoju w akademiku. Działo się bardzo dużo, a spraw zamiast mniej robiło się więcej i więcej. Tak jak za dnia wszystko było dobrze, tak nocą wszystko ją dopadało, przytłaczało, miażdżyło swoim ciężarem. Czuła się kompletnie wyczerpana, pusta, wypalona, jakby przestała być sobą, tym wesołym promyczkiem, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Nie mogła spać, kręciła się i wierciła, kompletnie nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca w wielkim łóżku. Było puste, nie było ciepłego kaloryfera w postaci męskiego ciała, do którego mogła się przytulić. I kiedy tak się kręciła i wierciła, gapiąc się w sufit albo w ciemną przestrzeń przed sobą uświadomiła sobie, czego tak naprawdę potrzebuje. Czego oboje nie zrobili, a co powinni byli zrobić. Dlatego napisała do Angelo, zapytała, czy znajdzie dla niej chwilę czasu, tak naprawdę mając na myśli to, czy znajdzie ten czas dla nich. Nie mówiła mu, o co chodzi, była bardzo tajemnicza, bo podejrzewała, że jeśli mu powie to nie będzie chciał pojechać.
Oczywiście zebrała srogi opierdol od Sary, za to co zrobiła z Angelo, kiedy pojechała odwieźć Vincenta, żeby mógł pobawić się z Valentiną. Sara zmyła jej głowę, wkurwiła się na nią strasznie tak jakby ona tej złości potrzebowała, jakby mało już było negatywnych rzeczy w tym całym pierdolniku. W tym momencie potrzebowała jednak kogoś, kto by ją zwyczajnie przytulił i zapewnił ją, że wszystko się ułoży, że kiedyś jeszcze będzie dobrze, ale niestety... Nie miała tego wsparcia w nikim. Ludzie naprawdę porozjeżdżali się po różnych miejscach Australii i świata, zostali tylko nieliczni, z którymi nie miała aż tak dobrego kontaktu, żeby się im żalić.
To był jej ostatni dzień w domu, a w zasadzie kilka godzin po o 2:45 musiała już wyjeżdżać na lotnisko, gdzie miała samolot do Dubaju, gdzie spędzi około 24h do następnego lotu, bo przecież ojciec kupił jej bilety po taniości, w klasie ekonomicznej, z dwiema przesiadkami. Z Dubaju leciała do Berlina a z Berlina do Londynu i cała podróż zajmie jej niemal 48 h licząc z oczekiwaniem na przesiadki. To tak naprawdę ostatni moment na to, żeby się pożegnać, bo przecież już nigdy się nie zobaczą. Poniekąd uznała, że dobrze się dzieje, może na odległość będzie łatwiej, nie będzie ich tak do siebie ciągnąć, jego do niej w fizyczny sposób, a jej do niego i w fizyczny i emocjonalny.
Kiedy zaczęła zbliżać się godzina spotkania, Gabi ubrała się, tak by nie kusić Angelo w żaden możliwy sposób. Zwykle nie nosi spodni, bo jest #teamkiecki, ale są wyjątkowe sytuacje, w których i spodnie na tyłek ubierze. Specjalnie nałożyła na siebie takie ciuchy, by pozakrywać możliwie jak najwięcej ciała, no i chciała też czuć się swobodnie, nie musieć się zastanawiać czy gapi jej się w cycki, czy na nagie uda. Około 20 wsiadła do samochodziku, z którym właśnie się też żegnała, bo około 23 miał po niego przyjechać facet, który kupił go od niej za grube pieniądze, więc tak naprawdę to moment, w którym nie tylko kończy się jej życie w Australii. To będzie pożegnanie z Ojczyzną, z Angelo, z nienarodzonymi dziećmi i z samochodem. To naprawdę się działo, koniec jakiegoś etapu i rozpoczęcie nowego, nie koniecznie lepszego.
Autko było czyste, pachnące, wysprzątane tak bardzo jak jeszcze nigdy, przecież w tym samochodzie wiecznie był bajzel, walały się resztki jedzenia, opakowania po fast foodach, ubrania, kosmetyki - ogólnie był pierdolnik taki, że strach było wsiadać, a tu proszę... Po drodze Gabi zajechała jeszcze do sklepu po coś do picia i przy kasie zobaczyła, że są opakowania z ulubionym suszonym mięskiem Angelo, więc zgarnęła mu paczkę i energetyka, żeby miał coś dla siebie, by odwrócić uwagę od jej umiejętności prowadzenia samochodu, których absolutnie nie akceptował. Podjechała punktualnie od 20:30, co było dość zaskakujące, bo przecież jak ona mówi, że będzie o 20:30 to jest niemal pewne, że będzie o 21:30, ale nie tym razem. Gonił ją czas, musiała się spiąć. Zaparkowała na podjeździe i zatrąbiła na swojego króla, dając znać, że kareta podjechała. Dla pewności wysłała jeszcze sms, że już czeka.
- Cześć, wskakuj.- przywitała się spokojnie gdy przyszedł. W normalnych okolicznościach, gdyby byli przyjaciółmi przywitałaby się pocałunkiem w policzek i przytulasem, ale wolała nie dążyć do kontaktu fizycznego.
- Zapnij pas. W schowku masz energetyka i swoje ulubione suszone mięsko. Kupiłam jak byłam kupić sobie wodę w sklepie.- wyjaśniła spokojnie, jakoś tak kompletnie beznamiętnie, jakby naprawdę nie była Gabrielle, tylko jakimś robotem, ale prawda była taka, że ona się trochę wyłączyła.
- Jak tam Valentina? Już się trochę zadomowiła? Jak ona się z tym wszystkim czuje?- zagadała, żeby on nie miał szansy tego zrobić, bo nie chciała rozmawiać o sobie, o tym jak wygląda, jak się czuje, bo wyglądała... Blado, ale ładnie jak zawsze. Odpaliła silnik i ruszyła spod jego domu, który kiedyś był też jej domem, włączyła się do ruchu, nawet używając kierunkowskazu! Widać było, że mocno się skupia na jechaniu zgodnie z przepisami, żeby nie musiał się do niczego przyczepiać, jakby dopiero teraz stosowała całą nabytą podczas kursu, wiedzę.
Blondynka nawet prędkości nie przekraczała, zatrzymywała się na każdym znaku stop, przed przejazdem kolejowym, i nie przejeżdżała na czerwonym świetle przez skrzyżowanie, więc jazda z nią dziś nie była takim koszmarem jak wtedy kiedy jechał z nią pierwszy i ostatni raz, widać jednak było, że jest mocno spięta i niezbyt skora do rozmowy. Trochę bała się jego reakcji na to co chciała zrobić, ale uważała, że i jemu jest to potrzebne. To był kompletnie spontaniczny pomysł po przeczytaniu jakichś artykułów w internecie pod tytułem "jak poradzić sobie ze stratą ciąży".
Droga nie trwała długo, może z dziesięć minut, nie więcej. Gabrielle zaparkowała auto na cmentarnym parkingu, bardzo blisko wejścia i wyłączyła silnik. Nie zdjęła rąk z kierownicy i wpatrzyła się w przestrzeń i zastanawiała się, czy zacząć mówić teraz, czy dopiero kiedy dojdą na miejsce.
- Pewnie zastanawiasz się, po co przywiozłam cię na cmentarz...- zaczęła z trudem i wreszcie przeniosła spojrzenie na swojego ukochanego, bo on już zawsze nim zostanie, choć patrzenie na niego, takiego pięknego i silnego, było cholernie trudne.
- Chodź, powiem ci wszystko na miejscu, muszę ułożyć sobie w głowie jak to zrobić.- odpięła pas i wysiadła z samochodu, a robiła to wszystko jakoś tak mechanicznie. Sięgnęła jeszcze na tylną kanapę po swoją torebkę, którą przerzuciła przez ramię i poczekała, aż Angelo będzie gotowy.
Ares Kennedy