Dancer, I know you're happy, I know you're free
Kilka godzin temu, gdy otworzyła szafę w lekkiej panice i podjęła decyzję dotyczącą sukienki na dzisiejszy wieczór: jak gdyby przez chwilę zapomniała, że może być albo krótka, albo odsłaniać cycki, a już na pewno nie powinna do kompletu błyszczeć. A jednak: ilość cekinów i innych świecących ozdób na fioletowym, bardzo sztucznym materiale sprawiał, że gdy Bowie wirowała w salonie, można było odnieść wrażenie, że się mieni - zwłaszcza jeśli przyglądałeś jej się już po kilku drinkach.
Przesadziła też podczas robienia makijaż. Albo po prostu postanowiła iść na całość i upewnić się, że będzie dziś widoczna na drodze, gdy przyjdzie jej wracać po ciemku - piechotą, a jakże - do swojego domu. Tusz trochę już jej się rozmazał pod oczami, ale po kilku godzinach brokat wciąż mocno trzymał się na jej powiekach i kościach policzkowych.
I ostatnie: przesadziła też z piciem. W ramach pozytywnego przewartościowania: nie dawała się namówić na propozycje kolegów, którzy chcieli częstować ją piwem albo czerwonym winem, a zamiast tego konsekwentnie, jak przystało na dorosłą osobę, trzymała się wódki. Te pyszne szoty, które smakowały zupełnie jak monte, też były z wódką, więc wszystko było w porządku.
A nawet lepiej niż w porządku - miała świetny humor (który utrzymywał się zaskakująco długo, co niefortunnie miało zakończyć się jakąś katastrofą), cieszyła się ze spotkania z przyjaciółmi z liceum, a alkohol sprawił, że czuła zaskakującą lekkość w ramionach, zupełnie jakby jej kości były wypełnione powietrzem. Próbowała to nawet komuś wytłumaczyć kilkanaście minut temu, gdy znajomi palili jointy na balkonie, a Bowie stała obok z rekoma uniesionymi do góry. Zupełnie nie potrafili jednak pojąć, o co jej chodzi, dlatego zrobiła to, w czym miała już wprawę: postanowiła ich porzucić i ruszyć dalej.
W drzwiach balkonowych minęła zestresowaną gospodynię - dzisiejsza impreza w gruncie rzeczy była parapetówką, więc Michelle nieco nerwowo reagowała na wszystkich gości, którzy odstawiali wilgotne butelki prosto na stolik, nie zawracając sobie głowy podkładkami. A jej chłopak, z którym schodziła się i rozchodziła od czasów liceum, chyba już zdążył zwymiotować i zasnąć, więc pilnowanie imprezy zostało na głowie samej Michelle. Starała się o tym pamiętać i być dobrą koleżanką - nawet jeśli na tym etapie łączyło je już niewiele poza wspomnieniami - dlatego dokończyła swojego drinka i odstawiła szklankę prosto na parapet. Parapety chyba trudniej uszkodzić, prawda? Trudniej niż stolik. Albo serce.
Wróciła na prowizoryczny parkiet: z tyłu głowy świtała jej nieprzyjemna myśl, że Michelle i jej pożal-się-boże partner (pf!) planowali spokojną posiadówkę: przygotowali przekąski, może trochę planszówek, ale już jakiś czas temu ich niezawodni goście wpadli na to, że jeśli odsuną kanapę do ściany, powstanie miejsce na tańce. Pomysł z pewnością nie wyszedł od Bowie - nie zrobiłaby tego Michelle - ale bardzo jej się spodobał.
Dużo bardziej od nieco lepkiej (zupełnie dosłownie: była nieprzyjemnie spocona) dłoni kolegi, która próbowała wsunąć się pod sukienkę Bowie. Nie chciała na to reagować ostro: nie teraz, ogarnięta tym pijackim rozluźnieniem, na parapetówce Michelle, gdy próbował dotykać jej chłopiec, który dawał jej ściągać na matematyce, kiedy mieli po czternaście lat. Okręciła się więc w tańcu, próbując obrócić całą sytuację w żart, jak wszystkie inne podobne momenty, ale dłoń wróciła.
Rozejrzała się i powiodła wzrokiem po ludziach zgromadzonych w pokoju, pod uśmiechem i brokatem ukrywając, że szuka ratunku.
I nagle napotkała na wzrok Brigta. Nie wiedziała, czy patrzył na nią już wcześniej (miał w końcu wprawę…), czy ich spojrzenia spotkały się zupełnie przypadkiem. Nie wiedziała nawet, czy ona w ogóle ma ochotę z nim rozmawiać, ale to nie było teraz ważne. Ruszyła prosto w jego stronę, a gdy zatrzymała się przed Brightem, bez słowa wyciągnęła dłoń w jego stronę.
Może za chwilę dowie się, że był tylko kołem ratunkowym. Póki co: było tylko zaproszenie, a Bowie pachniała zupełnie jak te szoty o smaku monte: wódką i czekoladą.
I, być może, obietnicą przygody. Ale to równie dobrze mógł być zapach jej szamponu do włosów.
bright starr