heautonimoroumenos
: 25 lis 2023, 04:50
012.
heautonimoroumenos
Będę przymuszał twoje oczy
Do wylewania wód boleści,
Ma żądza, co się bólem pieści,
Będzie pływała w tej roztoczy
Będę przymuszał twoje oczy
Do wylewania wód boleści,
Ma żądza, co się bólem pieści,
Będzie pływała w tej roztoczy
Pijąc rano kawę (co było błędem, przeciwko któremu zbuntował się bolący nagle żołądek - ze stresu i kaca, to na pewno), próbował dobrać w głowie właściwe słowa i przekuć je w zdania, ale każde z nich brzmiało żałośnie - albo tak, jakby chciał zrzucić winę na czynniki zewnętrzne, albo tak, jakby w istocie chciał się przed nim przyznać, że miał jakiegoś rodzaju problem z własną seksualnością. Żadna z tych opcji nie wydawała mu się właściwa, bo obie koncentrowały się na nim samym, a nie na Saulu. Jednakże, czuł w tym wszystkim ogromną chęć jakiegoś wybronienia się - tylko ta obrona niespecjalnie mu wychodziła; z pewnością dlatego, że nie uważał, że zasłużył jakąkolwiek możliwość defensywy. Powinien pewnie posypać czoło popiołem i liczyć na najlepszy możliwy obrót spraw. Ale nie chciał, żeby Monroe pomyślał, że spisał ich już na straty (choć chyba trochę spisał). Kurwa, czemu tych myśli musiało być tak strasznie dużo? Głowa pękała mu coraz bardziej z każdą minutą.
Kiedy w końcu zwlekł się z domu, dochodził już wieczór; popołudniowy upał powoli opadał na chodniki, a w powietrzu rozlegał się zapach rozgrzanego asfaltu. W żaden sposób nie zapowiedział Monroe’owi swojej wizyty, na wypadek, gdyby jednak miał stchórzyć i nie dotrzeć do Sapphire River. I tak naprawdę, aż do momentu, w którym stanął w końcu w progu saulowego domu, myślał, że tak właśnie zrobi. Dłuższą chwilę po prostu sterczał tak w bezruchu, próbując rozsądzić czy lepszym pomysłem było przejście od razu do rzeczy, czy jednak rozpoczęcie od czegoś neutralnego. Wciąż nie był pewien czy te słowa w ogóle przejdą mu przez usta.
Saul, zrobiłem to znowu. Saul, chyba cię zdradziłem. Saul, wiem, że jestem beznadziejny. Saul, naprawdę przepraszam. Saul, obiecuję, że to już się więcej nie wydarzy... - i tak, jak wszystkie poprzednie stwierdzenia były prawdą, tak to ostatnie trąciło niepewnością. Przecież nie wiedział czy to się więcej nie wydarzy. Chciałby móc spojrzeć mu w oczy i oznajmić to z przekonaniem, ale czuł, że to byłoby na swój sposób fałszywe. Ale co w takim razie miał powiedzieć - że się postara, aby to się nie powtórzyło? To z kolei wcale nie brzmiało zachęcająco. Ten jego plan okazał się mieć więcej luk niż Klaus na początku przewidywał. Kiedy zapukał w końcu do drzwi, jednocześnie na długi moment przestał oddychać, zupełnie jakby całkiem zapomniał, jak to właściwie powinno się robić.
Ale potem drzwi otworzyły się i choć na koniuszku języka miał już imię Saula, zbite z gorzkim musimy porozmawiać, te słowa utknęły w jego gardle, kiedy dostrzegł, kto właściwie stanął na przeciwko niego. Nie był to Monroe. Zamrugał szybko - on, zazwyczaj tak elokwentny, zazwyczaj wiedzący doskonale, co należało powiedzieć, zamilkł jak grób, niepewien czy kiedykolwiek jeszcze będzie w stanie się odezwać. Wbijał w wyrosłego przed nim chłopaka uporczywe spojrzenie, w którym musiała odbijać się cała zgraja emocji - od zaskoczenia, przez niedowierzanie i oburzenie, po pierwsze iskierki zawodu, który ogarnął go nagle, paraliżując wszystkie mięśnie. Dłuższą chwilę zajęło mu zebranie się w sobie na tyle, żeby wreszcie wydusić z siebie jakiś dźwięk.
- Cześć? - Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Uciec stąd? Zwyzywać tego chłoptasia, który stał przed nim - długi i wyczekujący - oczekując najwyraźniej jakichś wyjaśnień? W końcu odchrząknął, robiąc krok w stronę wnętrza. - Muszę porozmawiać z Saulem - oświadczył surowo, choć dość drżąco; trząsł się nie tylko jego głos, ale też ręce. Chciał dać nieznajomemu sygnał, że powinien się odsunąć i wpuścić go do środka, choć coraz mniej miał realną ochotę tam wchodzić. Kurwa, dlaczego on musiał być zawsze tak tępy? Czemu musiał ufać tak łatwo, czemu pozwalał cudzym wymaganiom wchodzić sobie na głowę, tylko po to, żeby okazało się, że to wszystko nie było nic warte? - S-Saul! - zaskomlał wgłąb domu, licząc na... cholera wie, na co, tak naprawdę. Potrzebował chyba wydawać z siebie jakieś dźwięki, pozwalać słowom wytaczać się na wierzch, bo inaczej już teraz zupełnie by się rozpadł, a nie mógł. Nie w progu domu Monroe’a. Nie stojąc oko w oko z jego kochankiem.
Zahariel Monroe