Co to w ogóle za bzdura - pomyślałaby Carson, gdyby
wiedziała, nad czym zastanawia się Joey. To, że ją zna, wydawało jej się sprawą zupełnie oczywistą: jasne, że ją zna.
W sposób zupełnie zwyczajny, codzienny: wiedział, jaką piła kawę, czy lubiła długo spać, jaki film mógł jej się spodobać albo co jej kupić podczas zakupów spożywczych. Ale też w taki sposób, który chyba trochę odzierał z intymności: wszystkie te kace, miesiączki, przeziębienia czy grypy żołądkowe, które nagromadziły się przez ostatnich dziesięć lat. Płakanie ze śmiechu, ale też z frustracji. Urządzanie
sceny z istotnego powodu lub tylko dlatego, że od rana zdążyła wypić dwie kawy, ale niczego jeszcze nie zjadła. Wszystkie te historie, pozbawione większego znaczenia, które opowiadała mu przy porannej kawie, wciąż z czerwonym śladem po poduszce odciśniętym na prawym policzku - to znaczy: przy
jego porannej kawie, Carson zwlekła się z łóżka tylko po to, by trochę z nim posiedzieć, nim Joey pójdzie do pracy - albo tuż przed spaniem, gdy jej wzrok przyzwyczajał się do patrzenia na niego w mroku sypialni.
Zawsze dawało jej to duże poczucie komfortu: znał ją, a
mimo to dalej ją kochał. A teraz? Chyba była w stanie zaakceptować to, że przestał ją kochać: oczywiście, że ją to bardzo zabolało, ale na poziomie racjonalnym potrafiła to zrozumieć. Poznali się dawno temu, gdy - z perspektywy czasu - była jeszcze dzieciakiem i mogło się zdarzyć tak, że teraz, trzydziestoletnia, nie była kimś, kogo Joey potrzebował obok siebie. Tak się po prostu zdarza, nawet jeśli żadna ze stron nie ma złych intencji. Ale, na litość boską, niech teraz nie twierdzi, że jej nie zna, skoro to była zwyczajna bzdura.
Przekrzywiła lekko głowę, gotowa mu przypomnieć, że przecież ona
tylko żartowała (nawet jeśli wciąż wydawało jej się, że Joey powinien zdawać sobie z tego sprawę po dziewięciu latach), ale coś w jego tonie ją powstrzymało. Nie rozumiała, co tu się dzieje: nie poznawała go i z każdą chwilą coraz bardziej czuła, jak traci grunt pod nogami. Nienawidziła czuć się zagubiona (nawet jeszcze bardziej niż tego, gdy ktoś postanawiał poprawiać ją w kwestiach gramatyczno-leksykalnych), ale w odpowiedzi jedynie zacisnęła wargi. I choć wiedziała, że wdawanie się teraz w pyskówki to prawdopodobnie najgorszy możliwy pomysł - i tak jej to nie powstrzymało.
- Razem postanowiliśmy - powiedziała z naciskiem.
- Lata temu. We dwoje postanowiliśmy, że zostajemy w Londynie, więc nie będę cię teraz przepraszać za to, że nie zamierzałam zmieniać całego naszego życia przez twój kaprys - wciąż nie umiała postrzegać tego w innych kategoriach. Rozumiała (a przynajmniej twierdziła, że rozumie…) potrzebę zmiany, zmęczenie pracą, a nawet porzucenie jej na rzecz czegoś nowego, ale dlaczego mieliby przenosić się do Australii, żeby Joey mógł sobie posurfować? Naprawdę nie mógł iść na basen w pobliżu ich londyńskiego mieszkania?
I chyba to nawet dobrze, że akurat teraz dostał swoją kawę, bo to pozwoliło Carson złapać oddech. Zupełnie dosłownie: wzięła dwa głębokie oddechy, próbując sobie przypomnieć, że wciąż są w miejscu publicznym, więc nie powinna podnosić głosu. Gdyby nie to, pewnie chuj by ją strzelił (to nie był moment na żadne poetyckie metafory), gdy usłyszała od niego, że patrzy na ich rozstanie w sposób
wygodniejszy dla niej samej. Jeszcze jeden głęboki oddech. Wyciągnęła paczkę papierosów i zapaliła jednego. Kiedy po przyjściu do kawiarni poprosiła kelnerkę o dwa kubki - jeden z kawą, a drugi jako popielniczka - nikt nie zaprotestował, dlatego uznała, że widocznie może tu palić.
W odpowiedzi na jego pytanie wydała z siebie ten dziwny odgłos, jeden z tych, które mogą być zarówno śmiechem, jak i pogardliwym parsknięciem. Oczywiście, że to miało znaczenie: choćby takie, że Carson - przynajmniej przez krótką chwilę - była gotowa wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co się stało. Zmienić punkt ciężkości: bo może jednak nie chodziło o to, co Joey zrobił, ale o to, czego nie zrobiła ona. Ale dłużej nie miała już na to siły.
- Nie mogę - odparła po prostu. Nachyliła się lekko nad stolikiem, przez co włosy opadły jej na twarz, a ona pokręciła głową, nim znów się wyprostowała.
- Nie mogę - powtórzyła, patrząc prosto na niego. I nie chciała.
- Nie będę tu z tobą dłużej siedziała i się przerzucała. Jeśli chcesz dalej tkwić w Australii, obrażony na cały świat, to proszę bardzo. Mam tylko nadzieję, że wiesz, że w twoim wieku to już się robi zwyczajnie żenujące - mogłoby to być nawet śmieszne, biorąc pod uwagę jej upodobanie do słowa
żenujące, gdyby nie to, że Carson odsunęła krzesło, najwyraźniej gotowa po prostu odejść.
joaquim w. monaghan