to live without regrets
Dźwięki zdawały się zlewać w jeden biały szum, gdy światła przypominające kolorowe plamy wirowały przed jego oczami z coraz większą prędkością. Tylko to nie świat kręcił się wokół Homera, a on obracał się trzymany ściśle – tors przy torsie, oddech przy oddechu – przez nieznane mu ramiona, chłonąc całą uwagę obcych mu oczu i śmiejąc się ostatkami sił, gdy jeszcze umiał wykrzesać z siebie tę odrobinę euforii nim upadła razem szczytem alkoholowego uniesienia. Podbity bas odbijał się we wnętrzu jego czaszki, rezonował w całym ciele, ale tak jak przed chwilą czuł, że to najlepsze na świecie uczucie, teraz drażniło go to. Irytowały ciała ocierające się o niego, nie umiał odróżnić jednej piosenki od drugiej – każda brzmiała tak samo dudniąco bombardując bębenki uszne. Wyciągając się z tego tłumu pociągnął za sobą dziewczynę przyklejoną do jego boku – to nie Estelle, wiedział to doskonale od samego początku. Co z tego, baw się tak jakby to była ona, nie potrafił.
Do niczego nie dojdzie. Tyle był w stanie orzec, gdy nieznajoma dalej była w swojej fazie, gdy klub o złej renomie pełen spoconych ludzi wydawał się najlepszym lokalem w całej Australii, a Homer, by znowu upoić się na tyle, potrzebowałby kolejnych przechylonych kieliszków. W innym wypadku nie przychodziło mu łatwo znoszenie wędrujących wszędzie dłoni, natarczywych warg, nie odpowiadał na nie z takim samym zaangażowaniem. Szybko znajdzie sobie pocieszenie tej nocy, kto nie chciałby przy swoim boku ładnej blondynki w obcisłej, szmagardowej sukience? Długa spódnica nie będzie przecież żadną przeszkodą. I tak dużo czasu poświęciła na rudawego, bladego dwudziestolatka. Zaległ w wolnej loży – tych nie brakowało, przecież mało kto siedziałby w taki wieczór i sączył kolorowe drinki – odchylając głowę do tyłu, ale nawet przy uderzeniu ciepła odnalezienie oddechu nie było możliwe. Powietrze było ciężkie, napierało na niego z każdej strony. Znał momenty w których ten stan był dobry, potrzebny, ale teraz stanowił kolejny element zawadzający, zbędny. W pewne miejsca nie powinien przychodzić sam, to było jednym z nich, ale cel miał zgoła inny niż zasypianie na kanapie. Masz, sięgnij po kolejnego szota, zadowól się pieczeniem na podniebieniu i łzami w oczach, gdy ledwo przejdzie ci przez gardło kolejna porcja, bo tym razem poczujesz ją na nowo.
Dostrzegając go w tłumie poważnie rozważył ucieczkę stąd, bo chociaż nie miał żadnej pewności, że te oczy patrzyły na niego, a nie utknione były w punkcie znajdującym się tuż nad jego głową, gdzie jarzył się neon, to czuł je na sobie i wydawało mu się, że nie lubi tego. Najlepiej uciec, najlepiej daleko stąd, do własnego mieszkania, cichego i bezpieczniejszego. Może nawet gdy zadzwoni do Estelle, ta zdecyduje się w środku nocy przyjechać i zaśpiewa mu do snu, mówiąc, że wszystko w porządku. W przebłysku zdrowego rozsądku przebijającym się przez mgłę wywołaną ilością spożytego alkoholu sięgnął po telefon, gdy był już na zewnątrz budynku klubu i jakakolwiek szansa na zostanie usłyszanym przez dyspozytora taksówki uległa zwiększeniu. Nie wybrał od razu numeru, najpierw zadowolił się papierosem na prędce wysuniętym z wymiętego opakowania, z tyłu spodni. Lotte próbowała nauczyć go obchodzenia się z papierośnicą, ale bał się, że pogniótłby i zniszczył ładne puzdereczko zbyt szybko. Oparłszy się o chłodny mur, obracał papierosem między palcami, by napięcie rozeszło się po dłoniach bez wyłamywania kosteczek w poszukiwaniu tej chwili wytchnienia. Wziął leki? Raczej nie, dzisiaj mógłby się bez nich obyć, ale to miało swoją cenę.
Gdyby rzeczy, których się nie widzi, przestawały istnieć, to mógłby uznać zniknięcie całego tłumu ludzi przy jednym zamknięciu oczu. Wtedy również Klaus przestałby istnieć, a on mógłby po prostu przejść nad tym jednym wieczorem do porządku dziennego. A mimo był obok niego, wprawiając Homera w konsternację i jeden z większych konfliktów.
— Po co za mną wyszedłeś? — wymamrotał, patrząc spod półprzymkniętych powiek. Powinieneś uciec, gdy miałeś okazję, wielki filozofie.