Jestem zawiedziona; już to kiedyś usłyszała. Miała wrażenie, że nie tylko raz i jeszcze więcej powtarzała to sobie w głowie. To nie było coś, co ją specjalnie zaskoczyło, a jednak nie uważała się za złą osobę. Zawodziła, jasne. Nie była doskonała. Była sobą i nie mogła tego zmienić. Audrey mogła nie podobać się jej reakcja, ale nic na to nie poradzi. Paxton nie była skłonna przeprosić. Nie za coś, czego nie uważała za wielką kłótnię. Nazwałaby to raczej
żywą dyskusją wywołaną przez bezmyślność kochanków oraz kulę przebijająca chude ciało panny Clark.
Mimo wszystko nie powiedziała tego na głos. Stała twardo na nogach w milczeniu obserwując dziewczynę i zastanawiając się, czy ich relacja miała sens. Eve wiedziała, że była bardzo uparta. Jak cholerny osioł, którego nie przekonał nawet wbicie gwoździa w dupę. Wiedziała też, jak silna potrafiła być miłość i jak wiele można było dla niej poświęcić. Zrobiła to samo. Zostawiła dom i brata, żeby pojechać za chłopakiem do armii. Nie na wakacje na Kubie a do pieprzonego wojska bez choćby wcześniejszego pomyślunku, czy w ogóle chciałaby trzymać broń i walczyć w imię Królowej.
Dłonią przetarła czoło mając wrażenie, że słyszy zaciętą płytę. Jeb również mówił coś o braku akceptacji wyboru Audrey, ale prawda była taka, że Eve nie przepadałaby za żadnym chłopakiem, który kręciłby się wokół dziewczyny. Ograniczone zaufanie to jeszcze nie zbrodnia. Ktoś powinien takie mieć, więc nie. Nie rozchodziło się o wybór jakiego Clark dokonała, bo nie ważne jaki on by był – Eve zareagowałaby podobnie.
Wsunęła ręce do kieszeni spodni.
-
Przepraszam, że cię zraniłam. – Za to mogła przeprosić, ale nie za rozmowę z Jebem. Za to ani trochę nie było jej wstyd.
–
Jak powiedziałam.. – Odchrząknęła. Bardzo miała ochotę odpowiedzieć na wszystkie zarzuty Clark. Tak łatwo mogłaby zapytać, czy Jeb wspomniał o mini rozejmie, który mu zaproponowała, a jaki olał ciepłym moczem. Mogłaby się wydrzeć i uznać, że pieprzy to wszystko. Mogłaby po prostu sobie pójść, ale tego nie zrobiła.
Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, chociaż bardzo chciała, bo tak po prostu byłoby łatwiej. Odciąć się, przy okazji namieszać i sobie pójść.
-
..jestem zła na całą tą sytuację. – Nie chciała się powtarzać, że była zła na Jeba, Audrey, pana Clarka i na siebie. Pierwsza dwójka nie pomyślała o zagrożeniu, siebie za to, że nie zabrała broni a Clarka, że w ogóle jej użył. Więc tak, najpierw obwiniała Jeba, ale czy teraz nie dała do zrozumienia, że wie iż czynników wpływających na ów sytuację było więcej niż tylko jeden?
-
Musisz też zrozumieć, że nie chodzi tylko o Jeba. Nie ufałabym żadnemu facetowi, którego byś przyprowadziła i przez cały czas miałabym na niego oko. Nie ważne jak święty by był. Ktoś musi mieć ograniczone zaufanie. – To nie tak, że w takim wypadku planowała wydzierać się na Jeba na każdym kroku. Znaczy, teraz sama nie wiedziała jak będzie się zachowywać. Jeb nie chciał pójść na ugodę a tylko ta jako tako sprawiłaby, że Eve zaciskałaby zęby. Skoro jednak odrzucił jej propozycję, to czy miała jakiś inny wybór? Poza powiedzieć o tym Audrey, ale zaraz by wyszło, że się miesza do ich związku i znów wina leżałaby po jej stronie. Popieprzone. –
Jeżeli to ci nie pasuje. Jeżeli uważasz, że tego nie chcesz, to może po prostu zostawię was oboje w spokoju? – Miała dość bycia tą pomiędzy do kopana. Jeb się na nią złościł. Audrey się złościła. A przecież miała multum swoich własnych problemów i nie potrzebowała na dokładkę być czyjąś piniatą.
Audrey Bree Clark