if this is the end of the world then i wanna spend it with you
Aziraphale nie powiedziałby, że wybór był prosty. To zdecydowanie nie było to słowo. W momencie, w którym Crowley go pocałował, coś dla niego się skończyło. Poczuł się tak, jakby zerwały się wszystkie łańcuchy, które do tej pory trzymały go na uwięzi. Tak, jakby nareszcie ktoś uwolnił go od jakiejś klątwy, która była zbyt silna i zbyt przerażająca, żeby poradził sobie z nią sam. Klątwa zniknęła dosłownie w ułamku sekundy, w momencie, w którym jego wargi zetknęły się z ustami Crowleya. Wtedy skończyło się coś, co było dla niego stałe. Coś, co wydawało się być słuszną i jedyną drogą. Czy zbłądził? Czy wybrał złą ścieżkę zamiast tej, która była mu pisana? Być może, ale to nie miało znaczenia. Wybrał właściwie i tego był absolutnie pewien.
Niebo dość szybko dowiedziało się o tym, że dzień po rozmowie z Metatronem wrócił na Ziemię. Pojawił się w swojej księgarni, bo było to jedyne miejsce, w którym był pewien, że go znajdzie. Znajdzie to, po co od wieków wstawał z łóżka - nawet jeśli była to tylko przenośnia. To, czego zawsze szukał i zawsze pragnął. Nie, nie uprzedmiotawiał Crowleya, w żadnym razie nie o to chodziło. Po prostu... w tym momencie jeszcze wydawało mu się to zbyt trudne, żeby jakoś racjonalnie to przedstawić. Wiedział jednak, że musi wrócić na Ziemię, że musi znów spojrzeć w te żółte, wężowe ślepia i... być może wtedy wszystko będzie dobrze. Może znów poczuje się na miejscu?
To nie tak, że Crowley nie miał do niego żalu. Zira jeszcze nigdy nie widział tak wielkiego smutku w oczach tego, którego uważał za swojego przyjaciela (a co też nie przeszło mu z łatwością przez gardło). Nie chciał sprawiać mu przykrości, nie chciał go krzywdzić. Nigdy nie chciał sprawić, by ten cierpiał. Po prostu go przytulił, bez słowa, mocno. Zamknął go w swoim uścisku i nie chciał puścić, niezależnie od tego jak bardzo demon się wyrywał. Niezależnie od tego co robił, co mówił, co krzyczał.
Jego pościel pachniała Crowleyem. Lubił jego zapach, zawsze kojarzył mu się z domem, z bezpieczeństwem, z ciepłem. Miał w sobie nutkę goryczy i rozpaczy, ale w żadnym razie mu to nie przeszkadzało. Promienie słońca usilnie wdzierały się przez nie do końca zasłonięte okna, co doprowadzało go do tak silnej irytacji, że w końcu otworzył oczy, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Poczuł na swojej klatce piersiowej znajomy ciężar; zdążył się już do niego przyzwyczaić przez te kilka dni (a może tygodni?) które minęły odkąd porzucił dla niego Niebo. Nie odebrali mu skrzydeł, nie odebrali mu mocy, ale stracił pozycję Najwyższego Archanioła i raczej był osobą, której niekoniecznie życzyli sobie w Niebie. A Zira nie tęsknił, bo to właśnie tutaj, w swojej księgarni, w mieszkanku znajdującym się tuż nad nią, miał to, czego potrzebował. I wcale nie chodziło o książki.
Przeczesał palcami czerwone włosy mężczyzny leżącego na jego piersi i uśmiechnął się pod nosem. Nie do końca rozumiał jakim sposobem znaleźli się w tej sytuacji - dlaczego akurat teraz, dlaczego DOPIERO teraz - ale akceptował to takim, jakim było. Przymknął oczy, na moment zanurzając nos w jego włosach, po czym niechętnie wyplątał się z objęć długich kończyn demona. Zawsze gdy się budził miał ochotę na kakao i tak było też tym razem, w końcu ten dzień nie różnił się niczym od tych ostatnich, które spędzali w podobny sposób. Dużo rozmawiali, dużo się przytulali. Zira często jadł słodkości, bo kochał słodkości i nie mógł bez nich żyć. Ale tak poza tym, to właściwie wiedli w miarę normalne, spokojne życie, nie wadząc nikomu... Przynajmniej przez krótką chwilę.
Otulił się szlafrokiem, bo nie chciało mu się ubierać z samego rana i udał się do części kuchennej. Jego mieszkanko nie było duże, ale jakoś się tutaj obaj mieścili. Nie potrzebowali dużo miejsca dla siebie, lubili dzielić miejsce we dwóch. Potrzebował zrobić sobie kakao, przynajmniej póki Crowley jeszcze spał. Potem będzie się włóczył, zarzucając tymi swoimi biodrami i skupiając na sobie uwagę anioła, a wtedy już nie będzie w stanie spokojnie wypić kakao. Musiał korzystać teraz. Przy okazji zamierzał też zrobić kawę Anthony'emu, ostatecznie ten zawsze pił kawę, zanim cokolwiek innego zrobił, bo inaczej bywał strasznie marudny...
I zapewne wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że szybko odkrył, że lejąca się z kranu do czajnika woda jest...
- Czerwona? - wymamrotał do siebie, właściwie nie licząc przesadnie na jakąkolwiek odpowiedź. Ostatecznie demon jeszcze spał, więc póki nie otworzy swoich żółtych ślepi, to Zira będzie z tym sam. Całkiem sam... Czerwona woda. Czerwona woda.
- CROWLEY! - zawołał chwilę później, kompletnie spanikowany. Czajnik, który trzymał jeszcze chwilę wcześniej, wypadł mu z rąk i uderzył z hukiem o zlew, robiąc trochę hałasu. Dookoła niego lała się woda, której jeszcze nie zakręcił; faktycznie czerwona, bez żadnych złudzeń. Czerwona woda. Nie był w stanie się ruszyć, więc po prostu stał w pobliżu zlewu, gapiąc się na płynący z kranu czerwony strumień.
Ręce mu drżały, ale w tej chwili nie miało to większego znaczenia, bo i tak po nic nie sięgał. Nie był w stanie się poruszyć, czując, że czas się dla niego w tym momencie zatrzymał. Nie był w stanie oddychać, nie umiał wziąć choćby jednego oddechu. Nie będzie w stanie tego zrobić bez niego.
Samuel Monroe