textbook version of the kid going nowhere fast
: 17 paź 2023, 11:00
W życiu Ainsley Remington nie było miejsca na żadne przypadki. Nie miała żadnej dowolności w wyborze zajęcia - to wszak wymyślili jej rodzice i na swój spektakularny, jeździecki sukces pracowała bardzo ciężko od siódmego roku życia. Nie było w nim miejsca na przypadkowe znajomości - każdy, kto pewnego pięknego dnia miał przyjemność choćby się z nią przywitać, musiał pochodzić z odpowiedniego środowiska, być odpowiednio wpływowy lub popularny. Można by rzec, że przecież teraz sama była na szczycie, więc jak w ogóle można było oczekiwać po kimś takim czegoś innego? Dobre sobie, miala ledwo kilka lat kiedy wyrwali ją z jej ukochanej Szkocji i ignorując zupełnie jej wszelkie protesty, przeprowadzili do Australii by tutaj na miejscu przedstawić jej ledwo dwa lata starszego chłopca, i oznajmiając że od teraz to on będzie jej przyjacielem. Ainsley miała wtedy pięć lat, bardzo mocny szkocki akcent i wadę wymowy przez którą nie wymawiała R. Z biegiem czasu mogła z tego żartować, ale wtedy za wręcz traumatyczne uważała, że jej nowy przyjaciel ma miał na imię Richard. To musiał być ten dzień, kiedy powstało pieszczotliwe Dick - to samo, które zostało z nimi do dzisiaj, jak i ich relacja, bo aranżowanie Ainsley znajomości dało tyle dobrego, że trzydzieści lat później Richard Remington został jej mężem.
Sama nie wiedziała skąd dzisiejszego poranka wzięły się jej akurat te wspomnienia, tym bardziej, że to był jeden z tych dni w ośrodku jeździeckim, które śmiało można było nazwać lokalnym odpowiednikiem dnia świstaka. Pobudka o niemożliwej czwartej trzydzieści, Gary - miejscowy menadżer w roli kierowcy, trening z tym samym trenerem, wizyta tego samego weterynarza u zwierząt, obiad z tym samym towarzystwem, drugi trening znowu z tym samym trenerem i znowu Gary w roli kierowcy i powrót do, szczęśliwie od roku tego samego męża, czyli najlepszy punkt tego całego, ciężkiego dnia
Kiedy więc wykorzystywała jedną z przerw na snucie się bez celu po stadninie, miłą odmianą było usłyszenie w jednym z boksów nowego głosu. Przypadek. Takie rzeczy się przecież nie przydarzają ot tak. Zrobiła trzy kroki wstecz i nieśmiało (zupełnie jakby to nie ona była tutaj szefową, nie?) wychyliła się w otwartym wejściu i przez chwilę przyglądała się temu, co w środku się dzieje. Wniosek był prosty - przyszło jej w końcu poznać człowieka, który zajmuje się jej końmi. Jej - czyli tymi trzema wyjątkowymi zwierzętami, z którymi od pewnego czasu zdobywała te wszystkie swoje tytuły i medale. Ainsley bowiem mogła być i najlepszą kobietą biznesu, ale bywała tak ograniczona liczbą godzin w dobie, że sprawy tak przyziemne jak zatrudnianie pracowników zostawały na głowie Garego. I to on na codzień się z całym tym towarzystwem bujał, jako że szefowa osobą nadmiernie towarzyską ani socjalizującą się nie była.
Pewnie i dziś powinna postawić na raczej tą chłodną część swojego wizerunku i się po prostu grzecznie wycofać, tym bardziej że po treningu wyglądała tak, jakby hobbystycznie tarzała się w piachu/ziemi/trawie. To spotkanie mogło mieć dużo lepsze okoliczności, jednak było już za późno, bo została zauważona. Uśmiechnęła się lekko i zapytała, zastępując tym powitanie:
- Nie przeszkadzam? - a widząc raczej zdziwione? zainteresowane? spojrzenie, którym została obrzucona, uśmiechnęła się lekko i dodała: - Tak, zwykle nie wyglądamy jak przedstawicielki Żon z Cheshire na konnej przejażdżce, ale cicho, mówię ci to w tajemnicy - nie czekając na odpowiedź w kwestii przeszkadzania, pozwoliła sobie zrobić kilka kroków wgłąb boksu, przez chwilę skupiając swoją uwagę na koniu, z którym musiała wymienić charakterystyczną garść czułości. Parkfield Artie Blou, czule nazywany w skrócie Blou był miejscową divą, największą i najjaśniejszą gwiazdą tego miejsca - olimpijskie złoto w końcu mogło przewrócić w głowie dosyć skutecznie. Można było więc być i koniem, który idealnie poddawał się wszelkim treningom, i tym rozkapryszonym, który w boksie kopał, parskał, skakał, gryzł i generalnie - odstawiał niezłą szopkę. Miłą odmianą więc było obserwować go tak spokojnego, kiedy weterynarz robił mu kolejny zdrowotny przegląd. - Zawsze jest taki grzeczny? To niebywałe - pochwaliła więc ich relację i odsunęła się delikatnie na bok, opierając ramieniem o ściankę boksu.