: 27 paź 2023, 06:02
Czasami zastanawiała sie, jak lekkomyślnie ludzie w ich otoczeniu zostawili ich samym sobie. Pewnie, te kilka lat wstecz to było doskonale wręcz urocze, że Richard miał być w jej bajce rycerzem na białym koniu, który będzie o nią dbał i walczył o honor, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Wszyscy więc w końcu mogli co najwyżej u d a w a ć zdziwionych, kiedy ci się w sobie zakochali, i owszem dosyć mocno kręcić na to nosem, ale finalnie nie zrobić z tym nic. Rzeczony potwór rósł sobie zatem zdrowo w siłę, utwierdzając ich w przekonaniu, że są sobie i rodziną, i przyjaciółmi, i - w końcu - partnerami czy kochankami, na przestrzeni czasu stawiając to nawet ponad rozstanie (olbrzymi błąd) czy wszelkie świętości (jej dziesięcioletni związek, olbrzymi błąd również). Byli swoim w s z y s t k i m, gotowi spalić kosztem tego i cały wszechświat. Toksyczne? Patologiczne? Im bardziej ktoś chciałby ich o tym przekonać, tym mocniej mógłby przekonać się o tym, że w s z y s t k o byli gotowi dla siebie poświęcić. Nie spodziewała się chyba jednak, jak rychło przyjdzie się jej o tym przekonać.
Zaśmiała się z jego słów, jak z jakiegoś zupełnie niedorzecznego żartu.
- Może po prostu są kobiety, które kręci taki romantyczny bełkot? - zapytała w odpowiedzi trochę retorycznie, wszak z miejsca załapała do jakiego typu dziewczyn pije w tym momencie jej mąż, a rodzaj relacji jakie owe uskuteczniały skutecznie cały romantyzm wykluczał. - Ale uważaj, bo jeszcze mi się odmieni i to dopiero się narobi - odwróciła głowę bokiem, tak by tą mądrością (groźbą?) podzielić się szeptem, idealnie przy jego uchu. Groźba jednak musiała być czcza, bo ledwo skończyła swoją wypowiedź, a lekko - i cóż, mocno zachęcająco - przygryzła płatek jego ucha, szybko obracając się tak by wrócić do swojej roli grzecznej i ułożonej panienki. Dobre sobie, seks tak szybko (bez szczegółów) i tak mocno (dosłownie i w przenośni) stał się nieodłączną częścią ich relacji, że mogła tak sobie co najwyżej żartować.
Zaśmiała się więc kolejny raz, kiedy Dick wspomniał o tym, do czego może się przydać.
- O ja naiwna... Przecież mogłam się spodziewać, że tak będzie, dasz palec a będzie chciał całą rękę i masz! Do domowych obiadów się przyzwyczaił - rozłożyła teatralnie ręce w bezradnym pozornie geście, z całkiem rozbrojonym uśmiechem rysującym się na twarzy. - Zrób mi tu najpiękniejszą kuchnię, a zacznę się poważnie zastanawiać nad przekwalifikowaniem na żonę na cały etat - zacmokała w jego stronę. - I, o Jezu, tyle mojego spokoju - zaśmiała się jeszcze, słysząc że naprawdę może stać się pierwszą ofiarą morderstwa tutaj.
Całkiem szczęśliwie się nie stała, za to powinna zaznaczyć w każdym możliwym miejscu - oczywiście dla potomnych lub całej reszty niedowiarków - że jej mąż, Richard Remington rozumiał fenomen romantycznych momentów i omal nie zaśmiała się po raz kolejny w uznaniu dla tej sytuacji.
- Który ślub - palnęła w odpowiedzi ni to twierdząco, ni to pytająco, szczerząc się przy tym jednak zadziornie. Machnęła jednak palcami lewej dłoni jak w Single Ladies, choć na palcu serdecznym nosiła i obrączkę, i pierścionek z ich poślubnych zaręczyn. - Ile lat czekałam? 20? 15? To i entuzjazm zdążył już opaść - zaśmiała się w głos, przytulając jednak do niego w najlepsze, a i zakręciła się tak skutecznie że go nawet delikatnie pocałowała, co by jasno zaznaczyć, że z tym entuzjazmem nie jest wcale tak najgorzej. Szczególnie kiedy jej mąż odwzajemniał ten pocałunek w t a k i sposób, że - dosłownie i w przenośni - miękły jej kolana. - OK, cofam - dosłownie wymruczała mu prosto w usta, ledwo odrywając swoje wargi od jego. Najwyraźniej jednak tym razem żadne z nich nie zależało się zbyt wcześnie wycofać, więc jeszcze bardzo na raty - co by się za bardzo od niego nie odrywać - rzuciła jeszcze: - Jesteś nieznośny. Mam jeszcze bardzo dużo pytań - które najwyraźniej musiały jeszcze chwilę na swój czas poczekać.