: 02 sty 2024, 17:56
Otto
Nie wyglądało to najlepiej. W zasadzie Octavian z każdą kolejną mijającą sekund czuł jak bardzie kiepskim pomysłem było przyjęcie zaproszenia Marianne. Może i widział w zachowaniu Waiwrighta zadowolenie i swego rodzaju ulgę, w zasadzie przekonany był o tym, że Jona ostatecznie ucieszył się z jego obecności, ale jednocześnie za każdym razem, gdy robili krok w przód, działo się coś co popychało ich o kilka metrów w tył. Temat Pearl był doskonałym tego przykładem. I chociaż Beveridge starał się jakoś go wyciszyć i na siebie przyjąć ewentualne podejrzenia to popełnił błąd nie doceniając dociekliwości i bystrości Chambers. Rudzielec naciskał, Jonathan coraz bardziej się irytował i nim jakkolwiek Octavian zdołał zareagować, bomba wybuchła, a przy stole zapadła niezręczna cisza, gdy Wainwirght wyszedł dziękując im za ten wspaniały wieczór. - Powiem Wam, że wybitnie do siebie pasujecie, chociaż na pierwszy rzut oka wydajecie się zupełnie różni - wtrącił zaraz po słowach Mari. Jona też to słyszał, bo po tym jak rudzielec na niego warknął, odwrócił się i stanął w balkonowych drzwiach patrząc z wyrzutem w ich stronę. - O nie! Tym razem nie pozwolę ci na mnie unosić głosu, a ty, ty sama wiedziałaś, że stąpasz po cienkim lodzie gdy mnie tutaj zapraszałaś. Jesteś mądra i znasz Jonathana na tyle, aby się domyśleć, że z byle błahego powodu nie zostawił by za sobą przyjaciela. Nikt więc nie mówił, że będzie łatwo - zaczął, a po tym jak wkurzył jedno i drugie, powoli wstał, uprzednio ocierając dłonie białą serwetą. - I wiem, że nie jest wam na rękę moja obecność, ale z drugiej strony może ona zapobiegnie temu, abyście zaczęli się kłócić o coś co nie ma dla żadnego z was żadnego znaczenia, co działo się dawno i o czym Jonathan ci nie powiedział, bo chciał pewnie ciebie chronić i nie dopuszczać do tego, abyś się denerwowała, bo dla niego to co było już dawno przestało grać jakąkolwiek rolę.
Jona
Stał i patrzył z niedowierzaniem na to jak najpierw Marianne, a potem Octavian daje mu wykład. Chociaż w zasadzie Chambers tylko okazała jak bardzo nie podobało jej się to co z robił. W sumie zgadzał się z nią, bo wiedział, że to wychodzenia w trakcie dyskusji wybitnie wyprowadzało ją z równowagi, a jednocześnie nie chciał, aby zaczęła na niego krzyczeć i wypominać mu romans z Pearl. Romans, o którym nie chciał pamiętać, który był jedną wielką pomyłką, a chociaż bez obecność blondynki pewnie długo by zeszło nim znów stanąłby na nogi, to jednak jej osoba go drażniła. Drażniła i przypominała o tym jak kiepskim i słabym był człowiekiem. Poza tym niezmiennie łączyła się z postacią Octaviana, a jego w tamtym okresie niezwykle potrzebował. Ten zaś go zostawił i tylko Campbell miała go jakoś zastępować. - Och! Przestań się znów.... - Tyle zdążył powiedzieć, nim Octavian wszedł mu w słowo. Z nieskrywanym niezadowoleniem słuchał tego co miał mu do powiedzenia Beveridge. Oczywiście nie chciał go ani słuchać, ani oglądać, a jednocześnie nie miał pojęcia do powinien zrobił. Ucieczka była niezwykle kusząca, ale też zaczynała kiełkować w nim irytacja. Nie tylko na to co powiedział, ale też o to, że skarcił Marianne. - Nie potrzebuję adwokata, wiesz? - Fuknął pod nosem. - I może Mari wierzyła w to, że jakoś się uda nam dogadać, bo w zasadzie tak by było, gdybyś nie pieprzył co ci ślina na język przyniesie. Więc owszem, miała prawo sądzić, że będzie łatwiej - burknął, po czym spojrzał na rudzielca i poczuł jak znów przechodzi go fala złości, bo jednak to, że się za nią wstawił nie zmieniało tego, że zataił przed nią prawdę o Pearl. - Marysiu... On jednak też ma rację. Nie powiedziałem ci nic więcej, bo nie ma to już dla mnie żadnego znaczenia, a nie chciałem, abyś się bez potrzeby denerwowała. Mieliśmy wtedy większe i ważniejsze problemy niż rozgrzebywania przeszłości, tym b bardziej, że wtedy się jeszcze nie znaliśmy... teoretycznie - dodał, spoglądając na swoją narzeczoną i chociaż naprawdę nie chciał takich "publicznych" debat to jeszcze bardziej nie chciał ciągnąć tego w nieskończoność, a pewnie gdyby Otto ich zostawił, ta kłótnia trwała by jeszcze kilka dni.
Marianne Chambers