we were born to be just losers
: 29 sie 2023, 16:57
Pomyślał, że nigdy tam nie wróci.
Popołudniowy żar, zwiastujący koniec zimy (jej odejście zauważał przede wszystkim o świcie, zmuszony do zaciągania rolet; od jakiegoś czasu nie mogąc znieść jaskrawych barw słońca, uciekał w świat szarości. Zima sprzyjała ów unikom — późne wschody słońca, ołowiane chmurzyska i częste deszcze pochodziły jakby ze środka jego duszy. A teraz, na progu wiosennych dni, czuł się wielce zagubiony i niedopasowany do tego świata) podsycał towarzyszące mu jeszcze zawroty głowy. Kiedy mijali grupę turystów ze wschodniej Europy, musiał się na moment zatrzymać, podeprzeć o żelazną tabliczkę z informacjami na temat koali i wziąć kilka głębszych wdechów; z powodu troski o swoją dumę naturalnie udał, że wczytuje się w wykute w kamieniu informacje. Dopiero kiedy turyści poszli w prawo, on, niczym cień Alty’ego, pomaszerował w lewo, po kilku minutach znikając w ciemnym, zadaszonym i klimatyzowanym korytarzu, z którego korzystać mogli wyłącznie pracownicy i wolontariusze.
— Jak długo przeważnie tu siedzisz? — dotarli właśnie na tyły zagrody dingo; Ben korzystając z okazji najpierw przysiadł, a potem położył się na stalowej ławce. Pewnie dlatego zmuszano go, by został w szpitalu do jutra — mimo upływu kilku godzin i otrzymania czegoś na wzmocnienie, wciąż czuł się fatalnie. Nie dałby jednak rady spędzić tam ani sekundy dłużej; nie, skoro nie tylko cały szpital miał ze śmiechem wspominać o jego omdleniu przez najbliższy miesiąc, ale sam Walter mógł uraczyć go niewybrednymi komentarzami dyktowanymi przez gniew. Ale przecież Ben nie zrobił tego specjalnie — gdyby wiedział, co czekać na niego będzie w finale, nie zbliżyłby się o cal do jego sali operacyjnej.
To dlatego nie chciał wracać. Nie przez wzgląd na plotki. Uciekł i zamierzał żyć na wygnaniu przez Waltera.
— I na czym właściwie ten wolontariat polega? — zwrócił w końcu ku Alty’emu twarz, otwierając oczy; sanktuarium nie było idealnym schronieniem, ale Ben nie zamierzał narzekać. Poza tym, chłopak był jedyną osobą, którą mógł poprosić o coś tak skrajnie nieodpowiedzialnego — nie wiedział, czy udałoby się mu wypisać ze szpitala, gdyby nie ingerencja Baltassare’a.
Popołudniowy żar, zwiastujący koniec zimy (jej odejście zauważał przede wszystkim o świcie, zmuszony do zaciągania rolet; od jakiegoś czasu nie mogąc znieść jaskrawych barw słońca, uciekał w świat szarości. Zima sprzyjała ów unikom — późne wschody słońca, ołowiane chmurzyska i częste deszcze pochodziły jakby ze środka jego duszy. A teraz, na progu wiosennych dni, czuł się wielce zagubiony i niedopasowany do tego świata) podsycał towarzyszące mu jeszcze zawroty głowy. Kiedy mijali grupę turystów ze wschodniej Europy, musiał się na moment zatrzymać, podeprzeć o żelazną tabliczkę z informacjami na temat koali i wziąć kilka głębszych wdechów; z powodu troski o swoją dumę naturalnie udał, że wczytuje się w wykute w kamieniu informacje. Dopiero kiedy turyści poszli w prawo, on, niczym cień Alty’ego, pomaszerował w lewo, po kilku minutach znikając w ciemnym, zadaszonym i klimatyzowanym korytarzu, z którego korzystać mogli wyłącznie pracownicy i wolontariusze.
— Jak długo przeważnie tu siedzisz? — dotarli właśnie na tyły zagrody dingo; Ben korzystając z okazji najpierw przysiadł, a potem położył się na stalowej ławce. Pewnie dlatego zmuszano go, by został w szpitalu do jutra — mimo upływu kilku godzin i otrzymania czegoś na wzmocnienie, wciąż czuł się fatalnie. Nie dałby jednak rady spędzić tam ani sekundy dłużej; nie, skoro nie tylko cały szpital miał ze śmiechem wspominać o jego omdleniu przez najbliższy miesiąc, ale sam Walter mógł uraczyć go niewybrednymi komentarzami dyktowanymi przez gniew. Ale przecież Ben nie zrobił tego specjalnie — gdyby wiedział, co czekać na niego będzie w finale, nie zbliżyłby się o cal do jego sali operacyjnej.
To dlatego nie chciał wracać. Nie przez wzgląd na plotki. Uciekł i zamierzał żyć na wygnaniu przez Waltera.
— I na czym właściwie ten wolontariat polega? — zwrócił w końcu ku Alty’emu twarz, otwierając oczy; sanktuarium nie było idealnym schronieniem, ale Ben nie zamierzał narzekać. Poza tym, chłopak był jedyną osobą, którą mógł poprosić o coś tak skrajnie nieodpowiedzialnego — nie wiedział, czy udałoby się mu wypisać ze szpitala, gdyby nie ingerencja Baltassare’a.