Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak się czuła. Bo, umówmy się, kto lepiej znał się na unieruchomionej kończynie i utrudnieniu w poruszaniu? Teraz to już czilera i utopia, ale początki były cholernie trudne. Audrey i tak znajdowała się w komfortowej sytuacji, w końcu nie miała uszkodzonego kręgosłupa, a złamana kość wkrótce się zrośnie, trzeba było dać jej tylko trochę czasu. Ale oczywiście Archie nie miał zamiaru licytować się z dziewczyną, które z nich miało gorzej (chociaż oczywiste, że on), bo to nie miało najmniejszego sensu i prowadziło donikąd.
Na widok folii z nadrukiem psich łapek, szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Brooksa; całym sercem kochał psy, ale z racji tego, że wciąż mieszkał z rodzicami, posiadanie czworonoga nie wchodziło w grę - mama miała uczulenie na sierść i prychała od razu, kiedy jakiś psiak pojawiał się w odległości dwóch mil. Serio! No dobra, trochę wyolbrzymione te pomiary, ale to nie zmieniało faktu, że pani Brooks w starciu ze zwierzętami prychała przeokrutnie.
- Piękna jest - pokiwał entuzjastycznie głową.
- Nadaje się nawet na ślub! - no lepiej nie mógł tego podsumować, chociaż jak to powiadają - do wesela się zagoi i przezroczysta folia nie będzie już potrzebna.
Historia opowiedziana przez Clark brzmiała abstrakcyjnie, jednak Archer nie miał powodów, aby jej nie wierzyć. Ej, jego opowieść o tym, jak spadł ze słupa wysokiego napięcia, bo wdał się w zakład z jedną koleżanką, też z początku nie brzmiała wiarygodnie. On na pewno by sobie nie uwierzył.
- O rany, poważnie? - zapytał rozbawiony i rzucił jej nieco zdumione spojrzenie.
- Co ci strzeliło do głowy, żeby w pojedynkę wybierać się na Gahdun Island? Gdybyś była ze mną, nic takiego nie miałoby miejsca - zapewnił, ale znając jego szczęście, to pewnie wyprawa skończyłaby się jeszcze tragiczniej i nikogo nie zdziwiłoby, gdyby Audrey Bree wyszła z tej akcji z obiema złamanymi nogami. Albo co gorsza - bez nóg.
Niczym prawdziwy dżentelmen, zgiął się w pół i wykonując kilka obrotów dłonią, zaprosił dziewczynę w stronę łódki.
- Służę pomocą - podał jej rękę, żeby mogła wsiąść do środka. W pierwszej chwili kajak zaczął się gwałtownie bujać, ale jak Audrey tylko usiadła, wszystko się uspokoiło.
- Dobra, teraz ja - zarzucił na plecy kapok i już był jedną nogą w łódce. I tutaj zaczęły się schodki, bo powinien zacząć od tej niesprawnej, a nie sprawnej, bo teraz ciężko było mu się odepchnąć.
- Niech to szlag - mruknął pod nosem, ale finalnie zajął miejsce z tyłu, a jeden z organizujących spływ podał im podwójne wiosła i odepchnął.
- No i fajnie - Archie zaśmiał się głośno i skinieniem głowy podziękował uprzejmemu mężczyźnie.
- To płyniemy. Byle tylko nie wpieprzyć się w jakieś zarośla i będzie dobrze - poklepał Clark po ramieniu i wiosłowaniem wprawił kajak w ruch. Nie raz tak było, że nurt znosił łódkę gdzie do brzegu i trzeba było wskakiwać do wody, żeby wyciągnąć ją z krzaków, a w ich wypadku takie przechadzki po mieliźnie nie były wskazane.
- Jak tam z przodu? - dopytał jeszcze, bo jeszcze mieli możliwość, żeby zawrócić i szybko się zmienić, więc niech to będzie szybka decyzja.
Audrey Bree Clark
@audre