once upon a fight
: 11 lip 2023, 14:07
17.
Chciałabym napisać, że wstał z grobu jak Cedric Diggory, ale wiemy, że to się nigdy nie wydarzyło. Może po prostu nigdy nie umarł jak Edward Cullen. To miałoby więcej sensu. Jedyną różnicą było to, że nie był 108letnim prawiczkiem. Chociaż najbardziej prawdopodobną opcją było to, że po prostu rozpłynął się w powietrzu jak Batman.
Joel spędzał ostatnie tygodnie nad polskim morzem. Miał tam jakieś resztki rodziny w Szczecinie, a skoro ta mama mu umarła to po prostu był z nimi. Nie, że chciał. Nawet tego nie potrzebował. Myślał, że miło było wiedzieć, że ma tam jakąś rodzinę i że nie jest kompletnie sam na tym świecie, ale prawda jest taka, że dawało mu to niewielkie pocieszenie. Głównie dlatego, że jak wróci do tej Australii, a oni będą żyli w tej Polsce, to jednak tak jakby ich nie miał. Więc nadal trzymał się tej myśli, że rzeczywiście nie miał już nikogo. Ale spoko. Nic się nie stało. Nie samą rodziną człowiek żyję. Miał jeszcze pracę, dla której może nie chciał żyć, ale wykonywanie, której przynosiło mu sporo radości. No i dzięki pracy mógł sobie też podróżować po Australii, a czasami po swiecie, więc były też pozytywy. Miał jeszcze parę dni wolnego zanim do pracy wróci, więc postanowił zrobić coś pożytecznego. Zaplanował, że oczyści dom po mamie jak najszybciej i go po prostu sprzeda. Nie było sensu w jakimś wynajmowaniu go i trzymaniu się wspomnień związanych z rodzinnym domem. Nie chciał tkwić przez cały czas w żałobie, do której sam by się wpędził. Sprzedaż wydawałby mu się tutaj najsensowniejsza. A nikt jeszcze nigdy nie narzekał na to, że miał na koncie odłożony spory zastrzyk gotówki.
Zanim jednak zabrał się za oczyszczanie tego domu to uznał, że zrobi coś żeby oderwać myśli od smutku. A nic tak na smutek nie pomaga jak alkohol. Kiedyś powiedziała mu to jego koleżanka, która imprezowała do upadłego, a teraz nawet nie wiedziała kim jest. No trudno. Nie była pierwszą i ostatnią, z którą Joel tracił kontakt.
Ze znajomymi z pracy, bo pewnie jakiś tam randomów znał i nawet lubił, poszli sobie do jakiegoś baru. Pewnie Shadow, bo jakie inne miejsce ma taką renomę jak Shadow? Żadne. Ewentualnie tylko polski klub w Kłębowcu, gdzie można przeżyć niezapomnianą noc, która może się też skończyć na izbie przyjęć. Tego jednak Joel nie chciał. Biedak jednak nie wiedział, że prawdopodobnie tak się skończy. Raczej na izbie niż na niezapomnianej nocy. Chociaż tej może też nie zapomni. Nigdy nie wiadomo. Siedział sobie z tymi swoimi kumplami NPC i piwkowali sobie jakby jutra miało nie być i DeWitt nawet zaczął wyrażać chęć wzięcia udziału w karaoke. Problemem było to, że w Shadow nie było karaoke, a przynajmniej nie dnia dzisiejszego. Joel i kumple sobie śmieszkowali heheszkowali i dobrze się bawili jak na imprezę przy piwie w takim miejscu, aż w końcu dobra zabawa się skończyła. A przynajmniej nie od razu dla nich. Przy stoliku obok, wywiązała się jakaś afera, nikt nie wie o co chodziło, w pewnym momencie na jednego z kolegów Joela, który właśnie wracał z toalety wpadł jeden z mężczyzn biorących udział w bójce. W pewnym momencie ktoś uznał, że to ewidentnie było zaproszenie do bójki i że kolega Joela wszystko sprowokował. Zanim Joel zdążył zareagować to ktoś inny już go ciągnął i zaczął okładać pięściami. Jak udało mu się uniknąć ciosu, to zrobił unik tak, że cios ostatecznie został sprezentowany Jamesowi, który tak jak jeszcze niedawno Joel i jego koledzy, był niezaangażowanym w aferę w żaden sposób. –Przepraszam, stary. – Czuł, że musi go przeprosić, bo jednak przez jego unik mu się oberwało. Nigdy w ogóle nie rozumiał tego, że mężczyźni tak się rwą do walki i bezcelowo angażują do tego innych ludzi. Żałował, że w ogóle wyszedł z domu. Obolały z rozwalonym łukiem brwiowym spojrzał na Jamesa i zmarszczył brwi. –James! – Rozpoznał go ze szkoły. –Graliśmy w szkolnej drużynie rugby! – Żaden z nich nie był gwiazdą drużyny, ale przynajmniej dobrze się bawili. –Przepraszam na chwilę. – Wskazał na bójkę, do której no niestety musiał wrócić. Jego kumple nadal tam walczyli o życie, a on sobie urządzał pogadanki. Nie można tak. Chociaż zdecydowanie wolałby kontynuować pogadankę z Jamesem. Pewnie gdyby nie był po tych paru piwach to rozważny i trzeźwy umysł podpowiadałby mu, żeby spasować i wrócić do domu.
James Diamini
Chciałabym napisać, że wstał z grobu jak Cedric Diggory, ale wiemy, że to się nigdy nie wydarzyło. Może po prostu nigdy nie umarł jak Edward Cullen. To miałoby więcej sensu. Jedyną różnicą było to, że nie był 108letnim prawiczkiem. Chociaż najbardziej prawdopodobną opcją było to, że po prostu rozpłynął się w powietrzu jak Batman.
Joel spędzał ostatnie tygodnie nad polskim morzem. Miał tam jakieś resztki rodziny w Szczecinie, a skoro ta mama mu umarła to po prostu był z nimi. Nie, że chciał. Nawet tego nie potrzebował. Myślał, że miło było wiedzieć, że ma tam jakąś rodzinę i że nie jest kompletnie sam na tym świecie, ale prawda jest taka, że dawało mu to niewielkie pocieszenie. Głównie dlatego, że jak wróci do tej Australii, a oni będą żyli w tej Polsce, to jednak tak jakby ich nie miał. Więc nadal trzymał się tej myśli, że rzeczywiście nie miał już nikogo. Ale spoko. Nic się nie stało. Nie samą rodziną człowiek żyję. Miał jeszcze pracę, dla której może nie chciał żyć, ale wykonywanie, której przynosiło mu sporo radości. No i dzięki pracy mógł sobie też podróżować po Australii, a czasami po swiecie, więc były też pozytywy. Miał jeszcze parę dni wolnego zanim do pracy wróci, więc postanowił zrobić coś pożytecznego. Zaplanował, że oczyści dom po mamie jak najszybciej i go po prostu sprzeda. Nie było sensu w jakimś wynajmowaniu go i trzymaniu się wspomnień związanych z rodzinnym domem. Nie chciał tkwić przez cały czas w żałobie, do której sam by się wpędził. Sprzedaż wydawałby mu się tutaj najsensowniejsza. A nikt jeszcze nigdy nie narzekał na to, że miał na koncie odłożony spory zastrzyk gotówki.
Zanim jednak zabrał się za oczyszczanie tego domu to uznał, że zrobi coś żeby oderwać myśli od smutku. A nic tak na smutek nie pomaga jak alkohol. Kiedyś powiedziała mu to jego koleżanka, która imprezowała do upadłego, a teraz nawet nie wiedziała kim jest. No trudno. Nie była pierwszą i ostatnią, z którą Joel tracił kontakt.
Ze znajomymi z pracy, bo pewnie jakiś tam randomów znał i nawet lubił, poszli sobie do jakiegoś baru. Pewnie Shadow, bo jakie inne miejsce ma taką renomę jak Shadow? Żadne. Ewentualnie tylko polski klub w Kłębowcu, gdzie można przeżyć niezapomnianą noc, która może się też skończyć na izbie przyjęć. Tego jednak Joel nie chciał. Biedak jednak nie wiedział, że prawdopodobnie tak się skończy. Raczej na izbie niż na niezapomnianej nocy. Chociaż tej może też nie zapomni. Nigdy nie wiadomo. Siedział sobie z tymi swoimi kumplami NPC i piwkowali sobie jakby jutra miało nie być i DeWitt nawet zaczął wyrażać chęć wzięcia udziału w karaoke. Problemem było to, że w Shadow nie było karaoke, a przynajmniej nie dnia dzisiejszego. Joel i kumple sobie śmieszkowali heheszkowali i dobrze się bawili jak na imprezę przy piwie w takim miejscu, aż w końcu dobra zabawa się skończyła. A przynajmniej nie od razu dla nich. Przy stoliku obok, wywiązała się jakaś afera, nikt nie wie o co chodziło, w pewnym momencie na jednego z kolegów Joela, który właśnie wracał z toalety wpadł jeden z mężczyzn biorących udział w bójce. W pewnym momencie ktoś uznał, że to ewidentnie było zaproszenie do bójki i że kolega Joela wszystko sprowokował. Zanim Joel zdążył zareagować to ktoś inny już go ciągnął i zaczął okładać pięściami. Jak udało mu się uniknąć ciosu, to zrobił unik tak, że cios ostatecznie został sprezentowany Jamesowi, który tak jak jeszcze niedawno Joel i jego koledzy, był niezaangażowanym w aferę w żaden sposób. –Przepraszam, stary. – Czuł, że musi go przeprosić, bo jednak przez jego unik mu się oberwało. Nigdy w ogóle nie rozumiał tego, że mężczyźni tak się rwą do walki i bezcelowo angażują do tego innych ludzi. Żałował, że w ogóle wyszedł z domu. Obolały z rozwalonym łukiem brwiowym spojrzał na Jamesa i zmarszczył brwi. –James! – Rozpoznał go ze szkoły. –Graliśmy w szkolnej drużynie rugby! – Żaden z nich nie był gwiazdą drużyny, ale przynajmniej dobrze się bawili. –Przepraszam na chwilę. – Wskazał na bójkę, do której no niestety musiał wrócić. Jego kumple nadal tam walczyli o życie, a on sobie urządzał pogadanki. Nie można tak. Chociaż zdecydowanie wolałby kontynuować pogadankę z Jamesem. Pewnie gdyby nie był po tych paru piwach to rozważny i trzeźwy umysł podpowiadałby mu, żeby spasować i wrócić do domu.
James Diamini